środa, 24 kwietnia 2013

Rozdział 7


Noo... Ostrzegam, że w dzisiejszym rozdziale będzie nieco niecenzuralnych treśc.
Paulo, przygotuj się na coś, co zaspokoi Twoją niewyżytą duszę na długi czas. :3.
Tak, że ten... będzie gorąco. Może przygotujcie sobie szklankę zimnej wody XD.
_____________________

Obudziłam się późnym rankiem i poczułam, że ból rozsadza mi lewą część czoła. Syknęłam, dotykając skóry w tym miejscu i rozglądając się po pokoju. Rażąca jasność lała się z okien, a w powietrzu błyszczały drobinki kurzu, tańczące leniwie we wszystkich kierunkach. Jamesa nie było obok mnie. Zwlokłam się z łóżka i z trudem pokuśtykałam do toaletki. Nogi miałam zdrętwiałe i nie czułam ich, ale po krótkiej chwili pojawiło się to nieprzyjemne uczucie, jakby tysiące małych igiełek wbijało mi się w skórę. Skrzywiłam się mimowolnie. Usiadłam przed lustrem i przejrzałam się w nim. Wyglądałam całkiem normalnie, nie licząc podkrążonych oczu i dużego, ale słabo widocznego siniaka na czole. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem i w progu pojawił się James. Uśmiechnęłam się do niego promiennie.
 - Cześć, Lorrie. - przywitał się, kładąc na toaletce dwa kubki gorącej herbaty. - Jak się czujesz? - zapytał z troską, siadając obok mnie.
 - W porządku. - odparłam, zgodnie z prawdą. - Dziękuję za herbatę. Jak z Kendallem?
 - Nie chce z nami gadać. - zmarszczył lekko brwi. - Martwię się o niego.
Westchnęłam.
 - Obwinia się za to, co się wczoraj wydarzyło. On wtedy prowadził. - poinformowałam bruneta, na co on zrobił zaskoczoną minę.
 - To ja się nie dziwię, czemu jest mu tak przykro. Nie chce jeść i nie wychodzi z pokoju. Dobrze, że ma tam toaletę. - odparł Maslow. Przełknęłam ślinę. - Swoją drogą, moja matka też się dzisiaj nie pojawiła. Może zobaczę, czy nic się nie stało... - mruknął, wstając.
 - Nie. - złapałam go za rękę. - Siadaj. - powiedziałam poważnie, patrząc mu w oczy. Brunet zrobił to, patrząc na mnie pytająco. - Twoja mama wyjechała dziś w nocy. Wróciła do domu. Weszła tu do pokoju i obudziła mnie, żeby przeprosić. - zaczęłam, obserwując, jak James robi wielkie oczy. - Przyznała się, że specjalnie mnie otruła, i że nie wierzyła w to, że jesteśmy parą, ale, że teraz wierzy, i żałuje tego, co się stało. Ona wie, jaką zrobiła ci krzywdę, i nigdy sobie tego nie wybaczy. - mruknęłam. - Mówiła, że cię kocha, i żebyś zadzwonił kiedyś, jeśli jej wybaczysz. A potem pojechała.
 - Jesteś pewna, że ci się to nie śniło? - zapytał Jamesy z powątpiewaniem.
 - Tak. - kiwnęłam głową. - Idź do jej pokoju i zobacz.
Brunet wyszedł z pomieszczenia, by wrócić po krótkiej chwili, dzierżąc w dłoni kawałek papieru. Była to zielona kartka z notesu z jednym zdaniem napisanym odręcznie. "Wybacz mi."
Wpatrywałam się w kartkę, marszcząc brwi, i szukając w sobie nienawiści do tej kobiety. Bezskutecznie. W gruncie rzeczy była taka jak Katherine - kochała, ale na swój sposób. Moja matka jednak nie miała czasu dojrzeć swoich błędów i się zmienić. Poczułam ból i zgorzknienie, myśląc, jak wiele mogłaby jeszcze przeżyć, i jak dumna byłaby ze mnie, gdyby teraz mnie widziała. Z rozmyślań wyrwała mnie maleńka kropla, która upadła na kartkę, rozmazując wyraz "mi". Za nią podążyła kolejna, a potem jeszcze dwie. Zorientowałam się, że to łzy Jamesa, który stał i wpatrywał się w liścik szeroko otwartymi oczami. Wstałam z krzesła i wzięłam go za rękę, prowadząc w stronę łóżka. Usiadłam na nim, a brunet obok mnie, by po chwili położyć głowę na moich kolanach. Płakał prawie bezgłośnie, pociągając tylko od czasu do czasu nosem, a ja głaskałam go delikatnie po miękkich, błyszczących włosach.
 - Wybaczysz jej? - zapytałam szeptem, nachylając się, by cmoknąć jego ramię.
 - Tak. - mruknął James, podnosząc się powoli. Jego powieki były lekko zaczerwienione, a długie rzęsy mokre od łez, które jeszcze czaiły się w kącikach oczu. Śliczne wargi wygięły się w delikatnym uśmiechu. - Wreszcie mam mamę. - szepnął. - Po tych dwudziestu trzech latach mam mamę...
Uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam mocno Jamesa.
 - Udało się... - mówił, niedowierzając. Pocałował mnie głośno w policzek, a potem wstał i wziął mnie na ręce, podrzucając lekko. - Udało się! - krzyknął, a jego perlisty śmiech wywołał ciepło w moim sercu. Postawił mnie na podłodze, dalej mocno przytulając. - To dzięki tobie... - szepnął, patrząc mi w oczy. W jego migdałowych tęczówkach drgały radosne iskierki. - Odwdzięczę ci się... - powiedział, sunąc wzrokiem po mojej twarzy. - Chcę dać ci wszystko, wszystko... - szepcze, całując mnie w usta. Jestem zdziwiona, ale się cieszę. Jego pocałunek jest zaskakująco mokry i ciepły, namiętny, głęboki. Jego dłonie wędrują po moich plecach, wślizgują się pod flanelową koszulę, suną po linii mojego kręgosłupa, a mnie ogarnia dreszcz. Drżę cała z ekscytacji i z zadowolenia. Jeszcze dwa dni temu James robił się blady ze strachu, na myśl o swojej matce. Dziś jest szczęśliwy. Uśmiechnęłam się do siebie w duchu i poddałam się pieszczotom Maslowa, który zszedł z pocałunkami na moją szyję, delikatnie liżąc ją i zasysając delikatną skórę. Przygryzłam dolną wargę z podniecenia i wplątałam palce w jego włosy. Czułam, jak jego palce odpinają moje guziki w bluzce. Wzięłam głęboki oddech. James rozchylił poły koszuli i położył dłonie na moich piersiach. Zaczął je delikatnie ugniatać i błądzić palcami po ich powierzchni, drażniąc wrażliwe sutki. Zaczęłam głośno oddychać. Jego migdałowe oczy patrzyły z radością i zachwytem, jak zrywam z siebie koszulę i przylegam do niego, obdarowując pocałunkami jego twarz i szyję. Płonęłam z pożądania. Nie myślałam racjonalnie. Skupiałam się na jego słodkim, niesymetrycznym uśmiechu. Na pięknych mięśniach jego łydek. Na jego sprężystych pośladkach. Pragnęłam go podbrzuszem, sercem, koniuszkami palców. Rzuciliśmy się na siebie, obalając bariery bawełny, dżinsu i jedwabiu. Ciąg dalszy każdy zna, łącznie ze mną, tyle, że w tym momencie jestem oszalała z pożądania. Padamy na podłogę w pokoju (szerokie dębowe klepki, dywan z frędzlami, kilka kłaków kurzu ściga się nawzajem, jakby były mierzwą unoszącą się za naszymi galopującymi w dzikim pędzie końmi) i tam, na parkiecie, leżymy wkrótce otoczeni chaosem ubrań, jedynych świadków naszych poczynań. Serce tłucze mi się w piersiach, rozprzestrzenia się po całym ciele jak dźwięk tam-tamów w dżungli. Nagle, James wchodzi we mnie. Twardy, wygięty dyszel jego członka harmonizuje ze skrzywionym pożądaniem, które we mnie kipi, koniuszek jego żołędzi trafia w tkwiące we mnie głęboko miejsce, które strzyka czarodziejskim płynem, czystym nektarem wszechświata. Kiedy podniosłam głowę, widziałam wieczność w dziurkach jego nosa. James poruszał się we mnie pod wszystkimi możliwymi kątami, a gdy byłam bliska końca, zwalniał, zapewne sam siebie powstrzymując, aż było mi obojętne, czy skończymy, tylko skupiałam się na gorącej przyjemności związanej z dotykiem jego ciepłej, miękkiej skóry. Trwało to całe eony, epoki mierzone w czasie geologicznym, a może kilka minut. Kiedy to robiliśmy, łańcuchy górskie wypiętrzały się i upadały, z wrzącej lawy tworzyły się skały, z ziemi wytryskiwały gorące źródła, wygasłe wulkany budziły się do życia. Szczytujemy burzliwie po raz pierwszy. Ta uwertura tylko podgrzewa naszą krew przed pierwszym aktem. Przenosimy się na łóżko, ja obracam się do niego plecami i nadstawiam się, a po chwili brunet bierze mnie od tyłu. Jego ciepłe dłonie zaciskają się na moich pośladkach. Czuję kropelki potu spadające z jego czoła na mój rozżarzony do czerwoności tyłek.
 - Apri a me...*  - szepnął James.
 - Nie wiedziałam, że mówisz po włosku... - wydyszałam, pomiędzy dwoma jękami rozkoszy. Jego dłonie błądziły po moim ciele, znajdując najwrażliwsze punkty i pieszcząc je delikatnie. Czy to nie dziwne, że nawet w miłości tak bardzo dystansujemy się od natury, iż oczekiwanie orgazmu, dążenie do niego wciąga akt miłosny w obszar teleologii, ze wszystkimi antycypacjami, niepokojami, naciskami. Dzięki Jamesowi cała jestem w chwili teraźniejszej, ponieważ on też tam jest, ponieważ dla niego seks nie wpisuje się w żaden harmonogram, jest wolny od jakiegokolwiek rodzaju oczekiwań i presji.  A zatem moje ciało, postanowiwszy się odgrodzić od wszystkiego, co nie jest bezpośrednim doznaniem, co nie jest bieżącą chwilą, decyzją swojej niezwykłej bezwolnej woli rozpoczyna swoje crescendo. James porusza się i nieruchomieje, porusza się i nieruchomieje. Ja jednak zaczęłam szczytować, a potem krzyczę i on zatyka mi usta (pamiętaj o chłopakach, mogą nasłuchiwać!) i sam kończy, migdałowe oczy są przymknięte, smagła twarz fauna śmieje się, poważnieje nad brzegiem orgazmu, a potem znów staje się płynna, rozluźniona.
Leżymy razem, Pan i Cerera, bóg lasów i bogini zboża, otuleni piżmową wonią naszej miłości.
 - Mio diavolo** - mówię.
 - Pelle di luce, pella liquida di stelle, occhi di luna.*** - odpowiada James. Patrzę na kafar jego członka, zwodniczo słodkiego w czasie spoczynku, ten pączek róży osuwający się na lewo i łkający jedną połyskliwą łzą rosy.
 - Od kiedy znasz włoski? - zapytałam z uśmiechem, wstając z łóżka by zebrać ubrania z podłogi.
 - Och, od zawsze. - śmieje się James. On nie rusza się z miejsca. Leży na materacu, nagi nagością absolutną, bez cienia wstydu. Wie, że jest piękny. Podaję mu jego podkoszulek i spodnie od piżamy, które naciąga na siebie od niechcenia, a potem sama, nieśpiesznie się ubieram. Jamie wstał i przytulił mnie.
 - Piccola Pittrice...**** - szepnął, czule całując mnie w czubek nosa. - Powiedz mi, czy chcesz zostać moją. Chciałbym, aby nasz związek, który stworzyliśmy tylko jako bajeczkę dla mojej matki, przetrwał.
Uśmiechnęłam się promiennie i ucałowałam jego malinowe wargi.
 - Potraktuj to, jako odpowiedź. - mruknęłam z uśmiechem Mony Lisy, z wdziękiem wyswobadzając się z jego objęć. Maslow zrobił zawiedzioną minę, ale złapał mnie za rękę, bym nie odchodziła.
 - Nigdy cię nie zostawię. - powiedział najpoważniej na świecie. Byłam szczęśliwa jak wariatka, obserwując brązowo-zielone promienie błyszczące w jego oczach. Uśmiechnęłam się słodko i wzięłam go bez słowa za rękę. Usiedliśmy na łóżku, które, przed chwilą azyl namiętności, teraz stało się statkiem międzygwiezdnym, a nad naszymi głowami wisiały nieznane planety.
 - Wiesz, tak sobie myślałem... Czemu ludzie tworzą muzykę, obrazy... Czemu istnieją artyści, i zwykłe szaraczki. - zagadnął łagodnie James. - I czemu świat jest taki okrutny.
 - Hm... - namyśliłam się. - To mądre pytania. Myślę, że komponujemy i malujemy po to, żeby zbawić upadły świat. Gdyby świat nie był upadły, nie potrzebowałby piękna, które tworzymy. W niebie bylibyśmy pełni Bożego piękna i nie musielibyśmy tworzyć.
 - Sofistyka. - zaśmiał się brunet.
 - Wcale nie. Co łatwiej jest namalować, niebo, czy piekło?
 - Piekło.
 - A co przyjemniej się czyta? Inferno czy Paradiso?
 - Inferno.
 - Innymi słowy, otrzymaliśmy w darze upadły świat, abyśmy mogli zrealizować swój potencjał. W raju wszyscy zanudzilibyśmy się na śmierć. - odparłam tonem znawcy.
 - Ja już dzisiaj znalazłem raj, i wcale nie było w nim nudno. - odparł James świdrując mnie spojrzeniem pełnym miłości.
 - To już zależy od punktu widzenia. - śmieję się i wstaję z łóżka, biorąc gitarę do ręki. Usiadłam na krześle i zaczęłam grać jakieś bliżej niezwiązane ze sobą melodie. Dead Flowers Stonesów, Yellow Submarine, Beatlesów, Stairway to Heaven, Led Zeppelin. Siedziałam w jasnej smudze światła wypełnionej konfetti ze złotego kurzu, kontemplując zupełnie mi wcześniej nieznany kawałek nieskończoności, szczęśliwa, że pojechałam do Los Angeles, że poznałam Kendalla i to wszystko tak się potoczyło. Właśnie, Kendall! Zorientowałam się, że on cierpi, siedzi w pokoju, nie jedząc i zadręczając się wyrzutami sumienia. Zerwałam się z krzesła, z szeroko otwartymi oczami.
 - James, idę do Kendalla. Muszę z nim pogadać. - Wybiegłam z pokoju i podążyłam sprintem przez korytarz, modląc się w duchu, żeby wszystko skończyło się dobrze. Zatrzymałam się przed drzwiami do jego pokoju, zastanawiając się, jak to rozegrać. Westchnęłam głęboko i zapukałam. Odpowiedziała mi cisza.
 - Kendall...? - zapytałam łagodnie. - Otwórz mi.
Wydawało mi się, że słyszę po drugiej stronie jakiś ruch, ale nic się nie stało. Spróbowałam otworzyć drzwi, ale były zamknięte na klucz.
 - Kendall, proszę...
Wtem, rozległ się szczęk zamka. Uśmiechnęłam się i poczekałam, aż Kenny mi otworzy. Kiedy go zobaczyłam, uśmiech mi zrzedł ustępując miejsca grymasowi przerażenia. Z gardła wydobył mi się zduszony okrzyk.
- Kendall! - ryknęłam, a z oczu pociekły mi łzy.

_____________________________________
Ta ta taaaam, ciąg dalszy nastąpi.
Matma nie była taka trudna, nie zrobiłam tylko jednego zadania :3.
Uff, a tak się bałam.
No, następny rozdział będzie nie wiem kiedy. Może nawet jutro XD.

*- Z włoskiego: Otwórz się na mnie.
**- Z włoskiego: Mój diabeł.
***- Z włoskiego: Skóra tak lekka, jak płynna kaplica gwiazd, a oczy Twoje jak księżyc.
****-Z włoskiego: Mała Malarka.

Taa... włoski. Najpiękniejszy język świata <3.

6 komentarzy:

  1. Język włoski jest przepiękny, to prawda. Od zawsze chciałabym móc władać płynnie tym językiem. Zwykłe w nim słówka brzmią tak...niesamowicie.
    I miałaś rację. Znalazłam tu dużą pożywkę. :)
    Lecz chciałabym móc żywić się tym codziennie.
    Niesamowity rozdział, urwany w tak tajemniczym momencie. Perché?
    <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Z włoskiego znam parę słówek, żeby móc układać miłosne dialogi (z tą skórą i oczami np.) bo to bardzo romantyczny język, i wszystko brzmi tak dźwięcznie, pięknie. Poza tym, James tak pasuje do kogoś, kto umie mówić po włosku. Po prostu jest takim... Mio troglodite ^^.
    No i w sumie, zaraziłaś mnie fazą na niego, mówiąc, że masz do niego sentyment, doceniłam go bardziej. Wcześniej trochę mnie przerażał (WIDZIAŁAŚ JEGO TWARZ!? ON MA IDEALNĄ TWARZ! Jest ładniejszy ode mnie! O__o), tym że jest taki handsome, if you know what I mean. Miałam takie cieplejsze odczucia do Kendalla (przypomina mi kolesia, który bardzo mi się kiedyś podobał, ale dał mi kosza XD) i od razu strzeliłam z grubej rury w pierwszym rozdziale. Myślę jednak, że zaistniała sytuacja jest idealnymi okolicznościami do skomplikowania wszystkich spraw i zrobienia tego bloga jednocześnie bardziej życiowym i niedorzecznym. Będą po prostu TRUDNE SPRAWY, że się tak wyrażę :3. Ogólnie, mam teraz w głowie scenariusz na parę następnych rozdziałów, i będzie się działo <3.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu jak ja uwielbiam takie rozdziały !!!!
    Ty doskonale piszesz !!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Lecę czytać kolejny. Boję się co zrobił Kendall.

    OdpowiedzUsuń

Proszę o nie spamowanie, chyba że chcesz zareklamować blog o BTR ^^