niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział 1

Hejhejhej^^. Oto pierwszy rozdział, mam nadzieję, że się spodoba. Pod sam koniec będzie troszkę niecenzuralnych treści. Jeśli ktoś nie będzie chciał czytać, nie ma sprawy :3. W następnych rozdziałach nie będzie tak dużo erotyzmu, nie jest aż tak potrzebny, ale dziś był niezbędny.  Miłego czytania ^^
__

Gdy jest się bogatym i sławnym, wszystko przyspiesza tempa, i nic nie staje się niemożliwe. W kilka godzin później, gazety rozpisały się, że sławna Lourette Delmond wprowadziła się do Los Angeles. Kupiłam sobie ładny trzypiętrowy dom, gdzie w środku większość ścian i sufitów była pokryta drewnem, nie mówiąc już o podłogach. Wnętrze utrzymane było w ładnym, nieco angielskim stylu. W pierwszy dzień po przeprowadzce, nie szłam od razu na podbój LA, tylko z pomocą Alice, rozpaliłam w kominku i zabrałam się za rozpakowywanie. Z pomocą dziewczyny uwinęłam się dość szybko, bo o dziewiątej wieczorem już siedziałyśmy na skórzanej sofie przy kominku i żłopałyśmy mrożoną rumiankową herbatę. Zostało mi jeszcze do ogarnięcia parę pierdół w mojej sypialni, ale stwierdziłam, że zajmę się tym rano. W środku czułam się jakby pusta, i wiedziałam, że gdyby nie Alice, położyłabym się na panelach z butelką wina tak jak w Point Place. Tęskniłam za Keithem całym ciałem, miałam wrażenie, że po jego odejściu w moim życiu pozostaje wielka, trudna do załatania dziura. Nie zareagowałam, gdy czarnowłosa zabrała kubki, by włożyć je do zmywarki do naczyń i poczłapała na górę, mrucząc pod nosem "Dobranoc". W wielkich oknach odbijały się światła LA. Czułam oddech miasta na karku. Wiecznie żywe, pełne głosów i pośpiechu. Piękne Los Angeles, które nigdy nie zasypia. Gdy ogień w kominku zaczął dogasać, zauważyłam, jak bardzo jest ciemno. Gdy w salonie nastał prawie całkowity mrok, oświetlony jedynie dogasającą kupką popiołu, dźwignęłam się z sofy, która skrzypnęła, i bezszelestnie podążyłam na górę do mojej sypialni. Otworzyłam różowe, tekturowe pudło w kwiatki. W środku były rzeczy od Keitha. Zamknęłam pokrywkę i zniosłam pudło na dół. Listy, notatniki, biżuteria, kostka do gitary. Wzięłam jeden z listów do ręki.

Najdroższa! 
To krótkie życie, które jest nam dane, możemy spędzić w najgorszym cierpieniu, lub w doskonałym szczęściu. Zależnie od spojrzenia, życie może być tragiczne, zabawne, lub cudowne. Czas wydaje się jeszcze krótszy, jeśli rozbijemy go na godziny. Z dwudziestu czterech godzin na dobę co najmniej jedną trzecią przesypiamy. Dalsze trzy do sześciu godzin spędzamy na jedzeniu. Dwie godziny idą na toaletę, kąpiel i ubieranie się. Około godziny (raczej więcej niż mniej) tracimy na przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Potem jest telefonowanie (dwie godziny), podejmowanie decyzji i wydawanie dyspozycji podwładnym (godzina). Gdzieś po drodze trwonimy jeszcze godzinę nie wiadomo na co. Zostają nam trzy godziny na pisanie, kochanie się, gimnastykę, śmiech, bycie z rodziną, bycie z samymi sobą, zastanowienie się, czy o czymś nie zapomnieliśmy, przegląd wydarzeń dnia itd. I teraz mamy spędzić te bezcenne trzy godziny na zamartwianiu się i obawianiu najgorszego? Weźmy te trzy godziny i spróbujmy je jakoś zaprogramować. Trzy godziny razy trzysta sześćdziesiąt pięć dni daje tysiąc dziewięćdziesiąt pięć godzin. Ile lat życia nam zostało? Może tylko czterdzieści! Jeśli pomnożymy uzyskany rezultat przez czterdzieści, otrzymamy czterdzieści trzy tysiące osiemset. Podzielmy to przez dwadzieścia cztery godziny (co daje w wyniku tysiąc osiemset dwadzieścia pięć), a następnie przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Ile to wychodzi? Pięć. Pięć lat. Pięć lat z szeroko otwartymi oczami. Pięć lat świadomie przeżytych. Pięć krótkich lat z czterdziestu, które wspólnie przeżyjemy. A ja, kochanie moje, chcę z Tobą spędzić całą wieczność, a nie pięć lat.                                                                                                      
 Wysyłam całą moją miłość, Keith.

Zaczęłam płakać na wspomnienie wieczności, która była nam dana, zanim utraciliśmy nasz raj. I przypomniałam sobie, jaki uroczy i czuły potrafił być nieraz Keith, zanim wszystko się popsuło. Płacząc, wrzuciłam pudełko do kominka i podpaliłam.
 - Alice! - zawołałam, wyrywając ją ze snu. Gdy snuła się po schodach na dół, ja ubierałam już buty.  - Jedziemy na zakupy, a potem na balety, dawaj, dawaj! - Czarnowłosa od razu otrzeźwiała, i śmiejąc się, zaczęła się ubierać. Pognałam cadillakiem który pierwotnie należał do Keitha, na podbój LA. Najpierw kupiłyśmy sobie po szałowej kreacji, a potem wstąpiłyśmy do miłego saloniku piękności, gdzie za skromną opłatą zrobiono nam piękny makijaż i fryzury. Gdy stanęłyśmy na światłach zapytałam kolesia w samochodzie obok, gdzie bawią się dziś gwiazdy. Facet wymamrotał, że w Angels Club, podał nam adres i siedział, zatopiony wzrokiem w moim dekolcie, póki nie zaświeciło się zielone światło a ja i Alice puściłyśmy z radia Big Time Rush na cały regulator. Chciałam zapomnieć o Keithie, i o tym, jak bardzo go kochałam.
Z uśmiechem śpiewałyśmy "Worldwide", zdzierając gardła. Zaparkowałam przed Angels Club, i z radością stwierdziłam, że naprzeciwko lokalu jest pięciogwiazdkowy hotel. Miałam ochotę się zabawić, a wiedziałam, że nie mogę dać się aresztować tuż po przeprowadzce do LA. Gdy wysiadłyśmy z Alice z samochodu, światła jupiterów skierowały się na nas. Wyglądałyśmy naprawdę ślicznie. Ja wybrałam czarną, koronkowo-jedwabną sukienkę, która podkreślała moje atuty, a Alice zwiewną, jasnobeżową kreację, pasującą do jej brązowych, lekko skośnych oczu i twarzy figlarnego chochlika. Obie miałyśmy do tego ażurowe sandałki na szpilkach i torebki kopertówki. Uśmiechając się, przeszłyśmy po czerwonym dywanie i weszłyśmy do środka ekskluzywnego klubu. Umięśniony, czarnoskóry bramkarz wpuścił nas bez słowa. Wnętrze nie różniło się zbytnio od klubów Nowego Jorku, tylko mniej pachniało spoconymi "ludźmi z klasą" i więcej było przystojnych, wolnych mężczyzn. Skupiałyśmy na sobie męski wzrok, jak zawsze, więc wydawało się, że w klubie są sami faceci. Alice została od razu poproszona do tańca przez przystojnego szatyna o powalającym uśmiechu, więc pokazałam jej kciuk w górę i podeszłam do baru. Zamówiłam sobie shota whisky i wypiłam go szybko. Palący płyn był jak lekarstwo dla mojej duszy. Poprosiłam o miętowego drinka z palemką, i sącząc go, odwróciłam się na stołku i patrzyłam na tańczących ludzi o uśmiechniętych twarzach. Zauważyłam, że w Nowym Jorku, uśmiechy nierzadko były sztuczne, a tu, ludzie naprawdę się ze sobą przyjaźnili, naprawdę flirtowali, i naprawdę się bawili. Poczułam się prawie dobrze. Rozejrzałam się, i zobaczyłam, że nieopodal mnie siedzi przy barze jakiś facet, i pije drinka ze spuszczoną głową. Niewiele myśląc przysiadłam się do niego.
 - Hej. Można? - zapytałam miłym tonem. Koleś spojrzał na mnie przelotnie i wolno pokiwał głową. Poklepałam go po ramieniu.
 - Jeej, przecież taka piękna noc, głowa do góry!
Chłopak znów spojrzał na mnie swoimi wielkimi, smutnymi, zielononiebieskimi oczami, a ja przełknęłam ślinę. W jego źrenicach odbijał się ból. Facet miał przyjemną, przystojną twarz z mocno zarysowaną, męską szczęką i długie rzęsy. Nad ciemnymi brwiami jaśniała jedwabista blond grzywka. Był mniej więcej w moim wieku.
 - Jak masz na imię? - wychrypiałam.
 - Kendall. - odparł ten.
 - Ładnie. - powiedziałam. Jego głos kogoś mi przypominał, był cokolwiek znajomy. Postanowiłam kontynuować rozmowę. - Ja jestem Lourette. Wiesz, też w sumie miałabym ochotę tak posiedzieć z nosem przy blacie i sączyć drinka, ale robię wszystko na przekór. Wczoraj rzucił mnie chłopak w dziesięć sekund po tym, jak mi się oświadczył. - powiedziałam niby to figlarnie, ale głos lekko mi się załamał. - Bardzo go kochałam, ale powiedziałam mu, że nie mogę się zgodzić, ponieważ tego samego dnia wcześniej dowiedziałam się, że mnie zdradzał od długiego czasu. - pod koniec tego zdania nie zapanowałam nad tonem , i stał się smutny i smętny. - Żałuję tego, że się w nim zakochałam, dlatego dziś się bawię. - dokończyłam z bladym uśmiechem. Kendall spojrzał na mnie zaskoczony i powoli objął mnie ramieniem.
 - Dobrze, że się trzymasz... - stwierdził sztywno. - Współczuję ci. - wydukał. - Mnie również rzuciła druga połówka, tylko że dzisiaj. Chłopaki, z którymi mieszkam wyciągnęli mnie siłą, żebym się rozerwał, ale jak widzę mają mnie w dupie! - ostatnie zdanie powiedział bardzo głośno i dobitnie, na wypadek gdyby któryś z nich stał gdzieś obok.
 - Ooch... - mruknęłam, dopijając resztkę miętowego drinka. Skinęłam na barmana, aby podał jeszcze jednego. Powoli już zaczynało mnie łapać, przyjemnie pstryknęło w głowie, i już wszystko bardziej mi się podobało. - Dlaczego cię rzuciła? - zapytałam.
 - Hm... podejrzewam, że chodziło o to, że miała innego. Ja nie zauważyłem, żebym coś robił źle. Ona powiedziała mi po prostu, że już mnie nie kocha. Ja też jakoś dziwnie się do niej przyzwyczaiłem i już nie pociągała mnie tak jak kiedyś, ale dalej miałem wobec niej ciepłe uczucia. Pierwszy raz ktoś tak mnie zranił. - stwierdził.
 - Biedactwo.
Patrzyłam się na niego współczująco, a on uśmiechnął się lekko. Zauważyłam, że miał bardzo ładny, koralowy odcień warg, proste białe zęby i dołeczki w policzkach, a wokół oczu pojawiły mu się urocze zmarszczki. Odwzajemniłam uśmiech i wypiwszy pośpiesznie drinka, który postawił przede mną barman, zapłaciłam i pociągnęłam Kendalla za rękę. - Chodź, zatańczymy. - mruknęłam z uśmiechem.
Przypadkowy chłopak z baru wydawał mi się być idealnym lekiem na syndrom Keitha. Wydawał mi się nawet przystojniejszy od mojego byłego. I nie był nawet w połowie tak zadufany w sobie. "Klin klinem" - pomyślałam, przywierając całym ciałem do oszołomionego blondyna. Myślę że dopiero teraz zauważył, z kim dokładnie ma do czynienia. Muzyka przenikała przez nas, gdy objęłam go i zaczęłam z nim tańczyć, ocierając się o niego jak kotka. Moje długie miodowo-blond loki ładnie komponowały się z jego fryzurą o podobnym odcieniu. Po paru przetańczonych piosenkach usiedliśmy znów przy barze, a Kendall postawił mi jeszcze jednego drinka. Chciałam coś z tego pamiętać, bo czułam się wspaniale, więc wymogłam na nim, abyśmy wypili go na pół. Gdzieś w tłumie mignęła mi Alice obmacywana przez przystojnego latynosa. Przypomniało mi się, że nie jestem sama, i zerknęłam w tamtą stronę zaniepokojona, ale wydawało się, że Alice to nie przeszkadza, zresztą ona też się do niego dobierała. Jakoś przetoczyli się w stronę wyjścia, a ja odwróciłam od nich wzrok, kiedy poczułam dotyk czyichś warg na moim policzku. To był Kendall. Odsunął się ode mnie powoli i uśmiechnął się.
 - Dziękuję, sprawiłaś, że o niej zapomniałem. - powiedział. Podziękowania były szczere.
 - Proszę, Kenny. Mogę tak do ciebie mówić? - zapytałam, chichocząc.
 - Pewnie. - odparł ten, uśmiechając się promiennie. Przypomniało mi się, jak uśmiechał się Keith. Włączał i wyłączał uśmiechy jak żarówkę. Każdy z nich wyglądał, jakby ćwiczył go długo przed lustrem. Kendall zaś, uśmiechał się szczerze, i uroczo, a jego oczy błyszczały.  
Nie wiem, co sprawiło, że tak zareagowałam, może błysk w jego oczach, może jego uśmiech, ale nagle zapłonęłam. Blondyn wydawał mi się teraz tak seksowny, że poczułam wilgoć między nogami. Pojęcia nie mam, czy zauważył moje podniecenie, lekko rozchylone wargi i przyspieszony oddech, ale nachylił się i lekko pocałował mnie w usta. Oczarował mnie zapach jego perfum. Chciałam go namiętnie pocałować, ale chłopak nieśmiało się odsunął. Dotknęłam ust, na których czułam jeszcze dotyk jego warg, lekki jak skrzydło motyla. Uśmiechnęłam się wdzięcznie i nachyliłam się do niego, tak blisko by móc szepnąć do niego:
 - Słodki jesteś. - mruknęłam, po czym lekko pocałowałam płatek jego ucha i przejechałam po nim językiem. Instynktownie poczułam, że przeszedł go dreszcz podniecenia. Faceci są słuchowcami i ich uszy są bardzo wrażliwe. Wstałam ze stołka barowego, a Kendall za mną. Kierowaliśmy się do męskiej toalety w bezgłośnym zrozumieniu. Wcisnęliśmy się do kabiny, słyszałam że po drugiej stronie była jeszcze co najmniej jedna para która robiła to co my. Zwinnie rozpięłam mu rozporek, całując jego szyję, która pięknie pachniała tymi czarującymi perfumami. Eleganckie, drogie dżinsy opadły w dół. Zobaczyłam zarys jego wzwiedzionej męskości w bokserkach i aż zaszlochałam cicho z tęsknoty. Kendall wziął mnie w ramiona i pocałował namiętnie. Było mi tak przyjemnie... Szybko zdjęłam koronkowe majtki i ciężko dysząc prawie zerwałam jego bieliznę. Jego silne ręce podniosły mnie do góry i oparły o ścianę kabiny, gdy ja oplotłam go w pasie nogami odzianymi  w jedwabne pończochy. Wszedł gładko, chociaż był duży, a ja westchnęłam z rozkoszy i oparłszy głowę na jego ramieniu popłakiwałam cicho z dzikiej ulgi, że znalazłam już pierwszego dnia kogoś lepszego od Keitha, i że jestem tutaj z nim i mam go w sobie.
 - Kenny... - szepnęłam i włożyłam mu do ucha koniuszek języka, z satysfakcją słysząc jego stęknięcie, gdy to zrobiłam. Odsunęłam się trochę, żeby zobaczyć jego śliczną twarz zastygniętą w wyrazie rozkoszy. Przycisnęłam go mocniej do serca i pocałowałam w szyję, a później przygryzłam lekko i zaczęłam się bawić we wkładanie i wyjmowanie języka z jego ucha zgodnie z rytmem, w którym on poruszał się we mnie. Oboje jęczeliśmy cicho, póki Kenny nie skończył, z głośnym westchnięciem, a ja wraz z nim. Włożyliśmy swoją bieliznę i złapaliśmy się za ręce. Zaprowadziłam go do cadillaca i wsiedliśmy tam, a ja poprowadziłam do mojego domu. Ścieżka zdejmowanych ubrań zaczynała się już przed budynkiem, a kończyła w mojej sypialni, gdzie powtórzyliśmy stosunek, tym razem z zabezpieczeniem.
 Leżeliśmy w łóżku, a on bawił się kosmykiem moich włosów, z których zniknął już idealny porządek, który miałam jak weszłam do klubu.
 - Ojeej, Kenny, kim ty w ogóle jesteś? - zaśmiałam się. - Zawróciłeś mi w głowie, że nie wiem.
W odpowiedzi, chłopak zaczął śpiewać. Cudownie było słyszeć jego śpiew w ciepłej ciemności, opierając się o umięśniony tors, aż wreszcie zorientowałam się, że wykonuje piosenkę Big Time Rush. Ślicznie śpiewał, zupełnie tak, jakby był...
 - O kurwa. - sapnęłam i aż usiadłam na łóżku. Zapaliłam światło i spojrzałam się badawczo na Kendalla. Jego śliczne koralowe usta wygięły się w pojednawczym uśmiechu. Również uśmiechnęłam się blado.
 - Wybacz, że pytam, ale nie jesteś przypadkiem Kendall Schmidt z Big Time Rush?
On kiwnął głową powoli, nie spuszczając wzroku z moich oczu. Zaczęłam się śmiać. Wydawało mi się to być czystym snem, albo jakimś żartem. I tak, nawet nie wiedząc czemu przespałam się z właścicielem jednego z najładniejszych głosów jakie słyszałam. Gdy przestałam się śmiać, musnęłam lekko ustami jego usta, i zgasiłam światło.
 - Zaśpiewaj mi coś jeszcze. - poprosiłam. I tak leżałam sobie z Kendallem Schmidtem nad brzegiem wszechświata, wpatrzona w taniec molekuł na ciemnym suficie, wsłuchana w jego ciepły, słodki głos, który powoli tulił mnie do snu, i czułam się szczęśliwa jak wariatka. To dziwne, jak można przeskoczyć od głuchej rozpaczy, do tak dobrego samopoczucia. Zasnęłam z myślą, że muszę to wszystko powiedzieć Alice, i że się posiusia z zazdrości.

    ____________
I co, ładnie? Jak ja lubię Kendalla, mrr :*.
XD. Whatever, nigga. Może w czwartek nowy rozdział, albo za tydzień. Nje wiem, coś koło tego.

4 komentarze:

  1. Jezu kocham ten rozdział !!!!
    Nie ma to jak seks z Kendallem <33
    Uwielbiam Cię za ten rozdział ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. TAAAG, SEKS WITH KENDALL FOREVER :D
    Hahaha, też wuielbiam ten rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham ten rozdział!aaaaaaaaaaaaaa!!
    jezu jak ja zazdroszczę Lourette:))
    Mrr..zrobiłabym wszystko żeby być w łóżku z Kendziem,Jamesem,Carlitem albo Logusiem
    po prostu jesteś zawodowa xD
    pozdr.Wiki;*****************





































    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie jestem jedyną, która pominęła ten moment haha, ale..rozdział fajny, ciekawy. Czytam dalej!

    OdpowiedzUsuń

Proszę o nie spamowanie, chyba że chcesz zareklamować blog o BTR ^^