niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 4

Ależ mam wenę. To przez Paulę Fallow i jej wspaniałego bloga:
i-know-nothing-about-her-past.blogspot.com
Może ja też tak dobrze coś napiszę... nie wiem. W tym rozdziale będzie... jeszcze nie wiem, bo dopiero zaczynam pisać XD. W ogóle, dopiero teraz znalazłam na necie BTR'owy cover Beatlesów, "A Hard Day's Night". Jest śliczny! Fajnie im wyszedł i podkreśla bardzo ich podobieństwo do The Beatles.

_______________________

Rozmowa z mamą Jamesa toczyła się gładko. Na początku chłopcy byli sztywni, ale atmosfera się rozluźniła, gdy przyniosłam butelkę wina z kuchni. Mama Jamesa wypytywała mnie o moją pracę, inspiracje, zarobki. Jej fałszywy, przesłodzony uśmiech trzymał mnie w gotowości. Odpowiadałam uprzejmie, ale nie wdawałam się w szczegóły.
 - A pani robiła te fotosy ze swoim chłopakiem, takim ślicznym... - zagadnęła pani Maslow. "Fuck!" - zaklęłam w duchu. Chodziło jej o Keitha. To była taka artystyczna wariacja. Przebierałam go w różne stroje i robiłam zdjęcia, robiąc użytek z zajęć z fotografii, których udzielano mi w liceum. Nie chciałam o tym rozmawiać, ale na twarz przywołałam wyraz uprzejmej obojętności.
 - Ach tak, to mój były chłopak, Keith.- odparłam, mierząc ją wzrokiem.
 - A co się stało między wami,  że nie jesteście już razem? - brnęła dalej, nie zważając na Jamesa wwiercającego się w nią spojrzeniem.
 - Och, zdradzał mnie, dlatego nie przyjęłam jego oświadczyn, na co on się obraził i mnie rzucił. - powiedziałam zgodnie z prawdą, trochę zaczepnym tonem. Nie bałam się stanąć z nią w szrankil. Nie wiedziałam, co jej chodzi po głowie. Patrzyłam w jej oczy, dostrzegając w nich oczy Jamesa, i nie mogąc uwierzyć, że w jego żyłach płynie jej krew. Byli tacy do siebie podobni, a jednak tacy różni. Matka i syn... Chociaż ona bardziej pasowała do złej macochy z bajki.
 - Rozumiem... Jak poznaliście się z Jamesem? - zapytała, obleśnie przesłodzonym głosem. Poczułam się trochę jak na przesłuchaniu.
 - Na imprezie, w klubie poznałam Kendalla. On przedstawił mnie reszcie chłopaków. - odparłam uprzejmie, wypijając resztkę wina z kieliszka. - Smakuje pani sałatka? - zmieniłam temat.
 - Och, jest całkiem smaczna, ale nie idealna. Carlos, chłopcze, mogłeś bardziej się postarać. - rzuciła w stronę Latynosa, który jakby skulił się w sobie.
 - Przepraszam... - wymamrotał.
Po skończonym posiłku, zabrałam naczynia i włożyłam je z pomocą Jamesa do zmywarki. Przybiliśmy sobie piątkę. Przybiegł do nas Logan.
 - Lourette, zostawiłaś strój kąpielowy w łazience. Zapomniałem ci wcześniej powiedzieć. Masz schowany w szufladzie w waszym pokoju, w komodzie po prawej. Aha, no i gratuluję. Wyszło najlepiej jak mogło wyjść. - Uśmiechnęłam się do niego promiennie. Chłopak odwzajemnił ten uśmiech, a ja wzięłam Jamesa za rękę i poszliśmy do góry. W korytarzu natknęliśmy się na panią Maslow.
 - O tu jesteś, Lourette, kochanie, mogłabyś mi w czymś pomóc? - spytała.
 - W porządku. - powiedziałam. - Aniołku? - zwróciłam się do Jamiego.
 - Tak? - odparł ten.
 - Poczekaj na mnie w pokoju. - cmoknęłam go w usta i poszłam za jego matką do jej sypialni.
 - Słucham? Jaki jest problem? - spytałam uprzejmie.
 - Dziecko, posłuchaj mnie uważnie. - powiedziała pani Maslow poważnie. - Jeśli dowiem się, że ten wasz związek to jakaś kolejna zabawa Jamesa, to nie chcesz wiedzieć, co się stanie.
Byłam przygotowana na coś takiego, więc podniosłam jedną brew do góry i spojrzałam na nią rozbawionym wzrokiem.
 - Chyba nie rozumiem o co chodzi. - odparłam.
 - A ja myślę, że doskonale rozumiesz. - rzuciła jadowitym tonem. - Wiem swoje, kochanie, i tak się składa, że mnie akurat trudno oszukać.
 - Och... - udałam, że mnie to zastanawia. - Będę pamiętać... - powiedziałam, jakby w roztargnieniu. Pani Maslow zwęziła oczy i wciągnęła mocno powietrze w nozdrza. Śmieszyła mnie ta zabawa w kotka i myszkę. "Nic na nas nie masz, jędzo" - pomyślałam.
 - A teraz pomóż mi z tą firanką, dziecko, bo mi przeszkadza światło latarni. - rzekła kobieta, powracając do swojego przesłodzonego głosu. Skinęłam głową i odpięłam klamrę spinającą błękitne firanki z lewej strony, a potem odwiązałam wstążkę. To samo zrobiłam z prawej strony.
 - To wszystko? - zapytałam.
 - Tak. - odparła ta, jakby obrażonym tonem.
 - W porządku. W takim razie miłych snów. - zaszczebiotałam i wyszłam z pokoju. Weszłam do sypialni mojej i Jamesa. On już siedział na łóżku w podkoszulku i kraciastych spodniach od piżamy. Mimowolnie mój wzrok padł na jego mięśnie odbijające się pod cienkim materiałem. Jamie uśmiechnął się promiennie na mój widok.
 - I jak?
 - Podejrzliwa jest troszkę, ta twoja mamusia. Ale bardzo sympatyczna. - rzuciłam z kpiącym uśmieszkiem. James zaśmiał się i wstał, żeby mnie połaskotać. Zachichotałam.
 - Okej, daj mi się przebrać. - wykrztusiłam. James wrócił na swoje miejsce na łóżku. Ja poszłam do garderoby i wzięłam stamtąd jedną z seksownych piżamek, którymi zasypała mnie Alice. Składała się z jedwabno-koronkowej tuniki, w której nieprzezroczysta była tylko część na biuście i delikatnych, koronkowych majtek. Kosztowała grubą forsę. Weszłam do sypialni, a James parsknął śmiechem.
 - You, you walked into the room, on a friday afternoon... That's when I saw you for the first time, and I was paralyzed... - zaintonował, a ja się roześmiałam.
 - Co, sparaliżowało cię? - zapytałam, chichocząc. - Tylko trzeba tekst zmienić, z "first time" na "fourth time" i z "afternoon" na "night".
 - Ale nie będzie się rymować! - zaperzył się James, marszcząc brwi. Rozpogodził się jednak. - I tak, ładnie wyglądasz. - pochwalił mnie.
 - Ty też. - odparłam ze złośliwym uśmiechem. - Jestem padnięta. Idziemy spać? - zapytałam.
 - Owszem. - zgodził się ten. - Ale jeszcze buziak na dobranoc. - wskazał palcem na swoje usta.
 - Pff... - prychnęłam, ale obróciłam się w jego stronę. - W porządku. - powiedziałam, powoli zbliżając się do jego twarzy. Coraz mocniej czułam jego ciepło, przyjemny zapach i gorący oddech. Nasze wargi dzieliły tylko milimetry, kiedy nagle poderwałam głowę w górę, i miast ucałować jego usta, ugryzłam go lekko w nos.
 - Hej! Czemu to zrobiłaś? - spytał z wyrzutem.
 - A czemu nie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
 - Ty mała...! - wkurzył się i rzucił się na mnie, przygwożdzając mnie do łóżka. Jego silne dłonie unieruchomiły moje nadgarstki. Ja, zaśmiałam się kpiąco i wpatrywałam się w niego, ciekawa, co zrobi. Patrzyłam mu w jego błyszczące oczy. Bałam się mrugnąć, bo ten widok mnie przyciągnął. Żar bijący od jego ciała, lepka słodycz zapachu jego perfum, to wszystko mi przypomniało, że żyjemy w niekończącym się tańcu prawiecznych zasad, i... i nagle zdarzył się cud. Łóżko pod moim ciałem, i podłoga pod nim - i jeszcze kamyki, ziemia, owady, wszystko - robi się przezroczyste i siedzę rozwieszona nad rozgwieżdżonym niebem. Pode mną migoczą konstelacje - Orion, Wielka i Mała Niedźwiedzica, Plejady... w nieskończonej pustce i pełni przestrzeni. Uderzenie krwi do głowy mówi mi, że pierwszy raz naprawdę widzę W moim bezruchu jest nieskończona aktywność, a w tej aktywności - absolutny bezruch.
Wiem, że seks, taniec hormonów, połysk ciała, lśnienie winnego grona, krągłość kropli oleju lnianego, perła łzy i zapach terpentyny to tylko przejawy tej niezmiennej i przechodzącej bezustanną metamorfozę nieskończoności. I wiem, że na obserwowaniu tej nieskończoności polega sens mojego życia, i gdyby nie to wszystko, co się działo, moje oczy nigdy by jej nie dostrzegały. Wtedy wrócił James. Jego śliczna twarz pojawiła się na tle całego wszechświata. Patrzył na mnie migdałowymi oczyma, a ja, rozpromieniona, pocałowałam go w oba policzki i usiadłam, a on naprzeciwko mnie.
 - Co się stało? - spytał. - Sprawiałaś wrażenie, jakby spłynęła na ciebie łaska Chrystusa, albo coś. - powiedział ze śmiechem.
 - Możesz się cieszyć, ale to było coś takiego. Miałam taką wizję... - zamilkłam, szukając słów, które mogłyby to opisać.
 - Wizję czego?
 - Wizję wszechświata. - szepnęłam uroczystym szeptem. - Widziałam gwiazdy, i w ogóle... To była nieskończoność... - mówiłam cicho, z zachwytem. Miałam łzy wzruszenia w oczach. - To twoja zasługa.
 - A co ja zrobiłem? - zaśmiał się James, również cicho, jakby nie chcąc spłoszyć tego uniesienia.
 - Nie wiem... To twoje ciepło, widok twoich oczu... po prostu jesteś takim małym kawałkiem wszechświata. - powiedziałam z miłym uśmiechem.
 - Łaaał. - mruknął Jamesy. - Wykorzystam to. - wyszczerzył zęby.
 - Oj przestań... - powiedziałam. - Kiedyś zwróciłeś uwagę na wirujące w powietrzu drobinki kurzu? - zapytałam
 - Noo... - zatopił się we wspomnieniach. - Moja ulubiona rozrywka, kiedy byłem dzieckiem. W słoneczne dni siadałem na strychu i obserwowałem godzinami taniec drobinek kurzu w powietrzu... przypominały mi trochę gwiazdy i planety... - przerwał, jakby zaskoczony swoimi słowami. Spojrzał na mnie, a ja uśmiechnęłam się.
 - Ten kurz jest właśnie przykładem wszechrzeczy. Wszystko i nic. - szepnęłam, w natchnieniu łapiąc Jamesa za dłonie. - Wszystko i nic! Idealny porządek w chaosie. Zastanawiałeś się co jest takiego w tworzeniu, że jednocześnie odczuwa się żądzę destrukcji? Hindusi mieli rację co do bogini Kali - zasada twórcza i zasada niszczycielska współmieszają się w straszliwej Bogini Matce. Czy starczy twórczej odwagi komuś, kto nie ma śmiałości niszczyć? To samo szaleństwo - krew w ogniu, pycha, jaką napawa wyrwanie świata z nicości, by na powrót go tam wtrącić... - oszalała, rozogniona patrzę na twarz Jamesa, którego oczy błyszczą. Trochę przypomniał mi mojego byłego chłopaka, jak patrzył na mnie podczas jednej z moich szalonych pogadanek o sztuce. Oczy zaszły mi łzami.
 - Wiesz... Tęsknię za Keithem. - powiedziałam.
 - Wiem. - odparł James i ścisnął mocniej moją dłoń. Ale ja nie chcę się uspokoić. Dopiero się rozkręcałam.
 - O Boże... - mamroczę do Jamiego, czy może naprawdę do Boga - Już nigdy nie odzyskam władzy nad sobą? Tęsknię za miłością, lecz miłość unicestwia - jeśli nie unicestwia to nie zasługuje na miano miłości! Im zajadlej ktoś jest niezależny, tym bardziej tęskni za samounicestwieniem. Bitwa trwa dalej, bitwa pomiędzy niewolą i miłością. Pragnę oddać się cała, potem odebrać, potem znów oddać. Czego bardziej pragnę? - pytam, a James'owi drżą malinowe wargi. Przygryza dolną, białe zęby zostawiają czerwony ślad. Jak lilie skąpane w krwi. -  Pragnę władzy czy miłości? Czy te dwie rzeczy wzajemnie się wykluczają? Co to znaczy być artystką, która całkiem dosłownie wykorzystuje fragmenty swojego życia jako tworzywo? Czy skazuje się na cierpienie, czy też przeciwnie, jest jedynym prawdziwym szczęściem? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Ale oprócz nich, nie mam niczego. - mówię smutno, spuszczając głowę. W chwilę później podnoszę ją i patrzę na Jamesa, któremu po policzku spływa jedna łza. Patrzy na mnie nieprzytomnie, uśmiechając się lekko, a ja scałowuję tę słoną kroplę z jego twarzy.
 - To w ogóle nie ma sensu. - kręcę głową, śmiejąc się. Maslow śmieje się razem ze mną.
 - Nie musi mieć. - odpowiedział chłopak. - To chaos. Żadnych zasad. Trochę przypomina mi to, co myślałem w wieku gimnazjalnym. Wiesz, że w pokoju na ścianie wypaliłem zapalniczką wielki znak chaosu? Kropka, a wokół niej okrąg, z odchodzącymi od niego strzałkami. Matka dostała apopleksji. Musiałem sam to zamalowywać. - powiedział ze śmiechem.
 - Serio? Nie wierzę. - zachichotałam. - Ja moją matkę doprowadzałam do szału tym, że miałam czarnoskórego chłopaka, największego chuligana w szkole. Grywałam na gitarze, paliłam śmieci w ogródkach sąsiadów, jarałam trawkę, chodziłam w skórzanych spodniach i powycieranych podkoszulkach... Ścięłam włosy, do połowy szyi. - wyliczałam. - Katherine nie miała ze mną lekkiego życia. - zachichotałam, a potem spoważniałam. - Szkoda, że ona nie żyje. - powiedziałam.
James przytulił mnie do siebie i pocałował w czubek głowy. Pozwoliłam, żeby ciepło jego oddechu rozlało się na moim ciele. Splątałam się z nim rękami i nogami, połączona w splocie wszechwszystkiego z wszechnicością, sparaliżowana przez żar bijący z jego serca. Kilka moich łez wsiąkło w jego koszulkę. Jedno ramię Jamesa wyciągnęło się poza nasz mały bąbelek światła i zgasiło lampkę. Gorycz tego dnia i tych lat powoli opadła ze mnie, ustępując miejsca przyjaznej ciemności pełnej szeptu tańczących naokoło mnie molekuł. Uśmiechnęłam się i przykryłam mnie i Jamesy'ego kołdrą. Poddałam się.
________________

Mam nadzieję, że się podobało, trochę się wysiliłam (ale krótkie, wiem :c)
dajcie jakieś komentarze! Bo będzie mi smutno :c
Pa~~

2 komentarze:

  1. O jejku. Gdy ujrzałam wpis na początku... Tak, to zdecydowanie poprawia samopoczucie. Dziękuje serdecznie. I wiedz, że ty już piszesz rozdziały, które uwielbiam czytać (ja zboczeniec :))
    Rozdział jest... o tak, dokładnie takie mogą być zawsze (tak, jestem niewyżyta).
    Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszesz świetnie. Coraz bardziej lubię to opowiadanie. Biorę się za 5!

    OdpowiedzUsuń

Proszę o nie spamowanie, chyba że chcesz zareklamować blog o BTR ^^