No... Po prostu wyduszam z siebie tyle, ile mogę... ^^ Tylko na początku nie uważajcie Lorrie za jakąś cichodajkę, ona po prostu jest zagubioną singielką... XDD Bardzo dziękuję Pauli za pierwszy komentarz, i od razu mówię, że OCH TAK, twoja niewyżyta dusza znajdzie tutaj pożywkę :3.
No, dziś się będzie działo ^^. Niekoniecznie w dobrym sensie.
_______________
Obudziłam się rano przytulona do cieplutkiego ciała Jamesa. Trochę mnie to zdziwiło, ale natychmiast otrzeźwiałam. "No pięknie, Lorrie." - pomyślałam - "W piątek rano budzisz się u boku Kendalla Schmidta, a sobota rano w łóżku z Jamesem Maslowem. Przesłodko.". Zaśmiałam się cicho.
- Już nie śpisz? - zapytał Jamie.
- Nie. - odparłam z uśmiechem. - A ty?
- Ja chyba jeszcze śpię. Wiesz, obudziłem się w łóżku z moją ulubioną malarką... To lekka niespodzianka, szczególnie, że ta malarka jest piękną kobietą. - zamruczał.
- Ooh, już bez przesady, Jamesy. - rzekłam z lekkim rumieńcem na twarzy. - Ja budzę się u boku przystojnego bożyszcza tłumów, przed którego zdjęciem masturbuje się tysiące nastolatek, a małe dziewczynki ofiarowują swoje serca na widok jego twarzy na ekranie telewizora. - Brunet zachichotał i przytulił twarz do mojej szyi. Czułam delikatny dotyk jego długich rzęs, przesuwających się po mojej skórze, gdy mrugał. Można było to porównać do powolnego trzepotania skrzydeł motyla. Ucałowałam jego czoło i zatopiłam palce w jego miękkich włosach.
- Czym je odżywiasz? Są śliczne. - powiedziałam, bawiąc się kosmykami koloru mlecznej czekolady.
- Kupuję jedwab w spreju... Jakiś wellaflex, czy coś... - mruknął w moją szyję. Przyjemny tembr jego głosu rozedrgał się na mojej szyi, a ja przymknęłam oczy z zadowolenia.
- Też chyba mam coś takiego, ale rzadko chce mi się tego używać.- powiedziałam.
- O czym my w ogóle gadamy? - zaśmiał się James.
- O kosmetykach do włosów, pacanie. - odparłam z uśmiechem, delikatnie wodząc palcem po płatku jego ucha. Naszedł mnie dziki pomysł. Ryzykowny. Wredny. Ale coś mnie kusiło. Dążąc do absolutnej nagości, można się pogubić. Uśmiechnęłam się. Jamesy trochę odsunął się ode mnie, żeby spojrzeć na mnie swoimi wilgotnymi oczami szczeniaczka i odwzajemnił uśmiech.
- Głodny troszeczkę jestem. Idziemy zjeść? - zapytał.
- Owszem. Ale najpierw... - powiedziałam. - Buziaczek na dzień dobry. - wskazałam palcem na moje usta. James zaśmiał się.
- Przestań mnie kopiować~! - odparł, a ja ponaglająco pomachałam palcem. - Okeej... - zamruczał, zbliżając swoją twarz do mojej. Nie wyłapałam momentu, w którym nasze usta się połączyły. Po prostu stało się. Na początku było to muśnięcie, potem zdecydowany dotyk. Rozchyliłam drżące usta, tak by James mógł włożyć język. Muskał delikatnie jego koniuszkiem wewnętrzną część moich warg. Jego migdałowe oczy były przymknięte, a oddech przyspieszony. Ja wodziłam palcami jednej ręki po jego plecach. Leciutko, w górę, aż po kark, i w dół, schodząc aż do gumki spodni od piżamy. James przygryzł delikatnie moją dolną wargę, a z mojego gardła wyrwał się cichutki, zduszony jęk. Jedną ręką Jamie głaskał mnie po udzie, a drugą zatopił w moich włosach. Wtedy, ja włożyłam mu język do buzi. Głaskałam wewnętrzną część jego policzków, podniebienie i miękkie miejsce pod jego językiem. Leżeliśmy w tanecznym bezruchu, aktywnie kontemplując wieczność zawieszoną na koniuszkach naszych rzęs. Łóżko na chwilę zamieniło się w statek kosmiczny, unoszący nas w niezbadane przestrzenie pełne gorących oddechów i miękkich szeptów. James, dłoń, którą głaskał mnie po udzie, zacisnął nagle na moim pośladku, przez co przeszedł mnie dreszcz podniecenia. Całowałam go namiętniej, ssąc delikatnie jego dolną wargę. A potem, pod przymkniętymi powiekami pojawił mi się pewien obraz. Nie był to wszechświat, Bóg, Keith, ani chaos. Zobaczyłam twarz Kendalla. Dokładniej jego twarz, gdy go spotkałam po raz pierwszy. Drżące, blade wargi i wielkie, zielononiebieskie oczy patrzące z niemą rozpaczą. Oderwałam się od Jamesa i uśmiechnęłam przepraszająco.
- Muszę do toalety. - pisnęłam. - Szykuj się na śniadanie. - po tych słowach, pocałowałam go przelotnie w policzek i jednym susem pognałam do łazienki. Spojrzałam na swoje odbicie. Zobaczyłam bladego wampira o popękanych wargach i z workami pod oczami o przekrwionych białkach. Umyłam twarz i nałożyłam na nią puder. Rzęsy pociągnęłam maskarą, rozczesałam włosy i spięłam je po lewej stronie wsuwką, żeby mi nie wpadały do oczu.
- Dlaczego Kendall? - zapytałam odbicia w lustrze. - To nie ma sensu. - mruknęłam, po czym odwróciłam się na pięcie. Wyszłam z łazienki i zobaczyłam Jamesa, jak narzuca na siebie koszulę w kratę. Podeszłam do niego i przytuliłam się do jego nagiego torsu. Brunet pogłaskał mnie po głowie bez słowa, uśmiechając się pokrzepiająco. Przygryzłam dolną wargę i zapięłam mu koszulę, na co Jamie pocałował mnie w czoło. Dalej bez słowa, podążyłam do garderoby. Ubrałam się w swoją ulubioną rozkloszowaną bladoniebieską sukienkę w drobne kwiatki sięgającą kolan. W ciszy, wyszłam z pomieszczenia i minęłam Jamesa, by podejść do toaletki, posmarować usta bezbarwną pomadką o smaku owoców leśnych, prysnąć się perfumami i musnąć policzki różem. Oczy Kenny'ego pełne cierpienia dalej mnie prześladowały. Westchnęłam.
- Idziemy zjeść? - zapytałam przywołując na twarz przyjazny uśmiech.
- Owszem. - uśmiechnął się Jamie i podał mi dłoń. Ujęłam ją i podążyliśmy do kuchni. Tam, siedzieli już chłopcy, w ponurej ciszy sącząc kawę. Powietrze pachniało espresso i świeżym chlebem.
- Pani Maslow jeszcze śpi? - spytałam. Logan pokiwał wolno głową, patrząc tępo w przestrzeń.
- Kacyk? - zaśmiałam się. Spojrzały na mnie trzy pary przekrwionych oczu. Na widok tych jedynych zielononiebieskich, poczułam ukłucie w sercu. - Ja się nie dziwię, skoro obaliliście jedno wino jeszcze zanim przyjechała mama Jamesa. - Widząc, że chłopcy nie są w nastroju do takiej rozmowy, przygotowałam kilka szklanek i do każdej z nich wrzuciłam po jednej musującej tabletce z magnezem. Zalałam je wodą i położyłam po jednej przed każdym z chłopców. Nalałam też dla mnie i dla Jamesa.
- Napijcie się, to działa. - zachęciłam ich. Stanęłam ze swoją szklanką przy zlewie, opierając się plecami o szafkę i zatopiłam się w rozmyślaniach. Po chwili zorientowałam się, że moje oczy wpatrują się w jeden punkt. Tył głowy Kendalla. Otrząsnęłam się.
- Dobra, trzeba coś zrobić na śniadanie. Coś, co zasmakuje twojej mamie. - rzuciłam do Jamesy'ego. Ten zamyślił się.
- Może pankejki*? - spytał.
- Dobra, to będzie ok. Logan, James: do sklepu. - zakomenderowałam. Chłopcy wyszli, a ja zwróciłam się do Carlosa.
- Wyjmij patelnię.
Jakieś pół godziny później, mama Jamesa zeszła na dół, przywabiona zapachem pysznych pankejków oblanych syropem klonowym.
- Dzień dobry. - przywitaliśmy się z nią uprzejmie.
- Dobry, dobry... - rzuciła ta lekceważącym tonem i podeszła do Jamesy'ego.
- Dostałam wiadomość, że dziś odbywa się bankiet. Macie zamiar iść? - spytała, patrząc to na mnie, to na mojego "chłopaka". Kendall, Logan i Carlos zajęli się nakrywaniem stołu.
- Raczej nie planowaliśmy tego. - odparłam uprzejmie.
- Daj spokój, dziecko. Musicie się pokazać. Proponuję, żebyśmy dziś wieczorem tam pojechali. Będzie dużo gwiazd. - powiedziała z uśmiechem pani Maslow. Jej przesłodzony ton przyprawiał mnie o mdłości.
- Dobrze, pójdziemy wszyscy razem, mamo. - zgodził się Jamesy.
- Nakryto do stołu. - wtrącił się Logan z uśmiechem.
- Proponowałabym się tak nie szczerzyć, masz coś na zębach. - zgasiła go matka Jamiego i bez słowa usiadła przy stole, po czym zaczęła nakładać sobie pankejki. Śniadanie zjedliśmy w milczeniu. Gdy sprzątałam z Carlosem po posiłku, do kuchni znów weszła pani Maslow.
- Chcę pojechać do miasta kupić sobie jakąś kreację na dziś wieczór. Carlos, chłopcze. - odezwała się do Latynosa. - Pojedziesz ze mną.
Carlito zrobił przerażoną minę, ale skromnie opuścił głowę.
- T-tak jest. - wykrztusił. "Pomocy!" - szepnęły bezgłośnie jego usta.
Gdy matka Jamesa wyciągnęła go z domu, usiedliśmy wszyscy w salonie.
- A teraz minuta ciszy za Carlosa. - powiedziałam cicho. Logan parsknął śmiechem.
- Oglądamy coś? - zapytał, a chłopcy się zgodzili. Chwilę później siedzieli wszyscy ze wzrokiem wlepionym w telewizor.
- Ja poczytam książkę. - poinformowałam ich, po czym podążyłam do pokoju Jamesa. Z szafki zdjęłam egzemplarz "Upadku gigantów" Kena Folletta i zatopiłam się w lekturze.
Po południu wrócił Carlos, dźwigając górę papierowych toreb ze sklepów odzieżowych i kartonowych pudełek z butami. Za nim pojawiła się mama Jamesa, z małą kopertówką w dłoni.
- Połóż to w moim pokoju, kochaneczku. - rzuciła za biednym Latynosem z trudem czołgającym się po schodach.
- A wy, co się tak lenicie? - zapytała karcąco chłopców, którzy wylegiwali się przed telewizorem. - Jest już piętnasta, a o osiemnastej mamy być na bankiecie. Ruszać się, raz raz! - klasnęła w dłonie, po czym wzięła pilot i wyłączyła TV. Logan, James i Kendall zrezygnowani powlekli się do pokoi. Ja obserwowałam tą sytuację ze schodów, i, żeby mnie nie zobaczyła, szybko pobiegłam do sypialni. Gdy wszedł Jamie, ja już na niego czekałam, siedząc na krześle i trzymając w ręku jego gitarę, oglądałam ją.
- Podoba ci się? - spytał chłopak, gdy mnie zobaczył.
- Tak. Zawsze chciałam mieć Gibsona Dove. - mruknęłam, podziwiając obrazek gołębia na pickguardzie. - Ten model jest taki piękny... Ślicznie gra, chociaż Martiny są lepsze. Ale to legendarny akustyk, razem z Gibsonem Hummingbird. - powiedziałam.
- Oo, widzę znasz się na gitarach. - uśmiechnął się brunet, siadając na łóżku. Wzruszyłam ramionami z uśmiechem.
- Nie za bardzo. Znam najpopularniejsze marki i ich brzmienie. - powiedziałam.
- Zagraj mi coś. - poprosił nagle James, wlepiając we mnie migdałowe spojrzenie.
- W porządku. - zgodziłam się. - Tylko nie spodziewaj się niczego zajebistego. - Palce lewej dłoni zacisnęły się na akordzie, a prawa ręka miarowo uderzała w struny, nadając rytm. Narodziła się spokojna, senna melodia w stylu country.
- Przekwitły żagle wieczorną ciszą,
łodzie wtuliły się w przyjazny brzeg,
i martwą falą do snu się kołyszą,
a wiatr zmęczony gdzieś w gałęziach zległ... - zaśpiewałam. Grałam szantę, którą kiedyś pokazał mi dziadek. Kontynuowałam, z wspomnieniem pod przymkniętymi powiekami.
- Zgasłego dnia wspomnienie powróci,
w przetchniony w ściężały od kolorów sen,
a trzcina spokojną nam szumkę zanuci,
nim leniwie wstanie następny dzień.
Znów wstaną wiatrem brzemienne żagle,
dumnym pomnikiem bieli swych szmat,
scuglone szotami poderwą się nagle,
by pobiec po falach, by doścignąć wiatr.
A ludzie zbratani i wiatrem, i wodą,
wpatrzeni, jak dumnie swą pierś wypiął grot,
przez jedną choć chwilę raz złudzić się mogą,
że nie jest to życie lecz ptasi lot...**
- Przez jedną choć chwilę raz złudzić się mogą, że nie jest to życie, lecz ptasi lot... - zawtórował mi James. Zakończyłam piosenkę i odłożyłam gitarę. - Śliczne. - powiedział brunet. - Kto cię tego nauczył?
- Dziadek. - odparłam. - Był marynarzem, zwiedził na statku prawie cały świat. Specjalista od szant. Bardzo sympatyczny, uwielbiałam go. Na lądzie spędzał dwa miesiące w roku, czujesz to? - powiedziałam. - Wiesz, służba nie drużba. - uśmiechnęłam się. - Był tak przyzwyczajony do kołysania, że chodził na szeroko rozstawionych nogach, jakby bał się, że zaraz zerwie się fala i pokład zacznie się odchylać.
- Tylko, że nie był na pokładzie. - dopowiedział James z uśmiechem.
- Dokładnie. - wyszczerzyłam zęby, a potem westchnęłam. - Zginął w katastrofie statku gdzieś na Oceanie Atlantyckim. - powiedziałam. - Szkoda. - mruknęłam. Brunet kiwnął głową w zadumie. Spojrzałam na niego, gdy wstał i zaczął rozsuwać szuflady biurka. Znalazłszy kawałek kartki, wziął długopis i wrócił na swoje miejsce. Od razu zabrał się do pisania czegoś.
- Co tam smarujesz? - spytałam.
- Zobaczysz. - mruknął Jamie, a ja mu już nie przeszkadzałam. Wzięłam "Upadek gigantów", otworzyłam na stronie zaznaczonej czarną wstążką, po czym znów zatopiłam się w lekturze.
- Lourette... - zagadnął brunet po jakiejś połowie godziny.
- Hm...? - zamruczałam, nie odrywając wzroku od książki.
- Napisałem ci piosenkę. - powiedział.
Od razu zeskoczyłam ze swojego krzesła i przysunęłam je bliżej niego.
- Serio? - zapytałam.
- Noo... Tą szantą dodałaś mi weny. - odparł Jamesy, biorąc do ręki Dove'a. Odchrząknął i zaczął grać wesołą, skoczną melodię w dźwiękach durowych. Ja słuchałam, wpatrzona w jego skupioną twarz.
- She comes from the sea,
she don't like to roll,
but she belongs to me,
she've got lots of soul.
She's my shanty girl,
and she's the only one in the sea world,
Oh, she's my shanty girl,
and she's the only one in the sea world.
She knows how to please,
and she's not very tall,
but she stings like a bee,
and her hair is make out of gold.
Oh, she's my shanty girl,
and she's the only one in the sea world,
oh, she's my shanty girl,
and she's the only one in the sea world
Now, she's with me...
and we are happy as can be,
but, when she will decide to be free,
she will come back under the sea... ohh...*** - zaśpiewał James. Piosenka była przesłodka, a jego głos śliczny. Przypomniałam sobie, że przecież to jest James z Big Time Rush, i MUSI umieć śpiewać. Zaśmiałam się.
- O Boże, jest śliczna... - powiedziałam, przytulając go. - Dziękuję. - mruknęłam i pocałowałam go w policzek. James odłożył gitarę i również mnie przytulił. Trwaliśmy tak przez chwilę, aż spojrzałam na zegarek.
- Jest trochę po czwartej... Może zaczniemy się szykować? - zaproponowałam. Jamesy się zgodził.
- Przygotuję sobie ubrania. - powiedziałam i poszłam do garderoby.
- To ja wezmę prysznic. - usłyszałam jego głos za sobą. Po dziesięciu minutach przeglądania ubrań, wybrałam białą, długą suknię przewiązaną w pasie srebrną wstążką. Dobrałam do niej srebrne szpilki i kopertówkę w jasno-szarym kolorze. Gdy założyłam to wszystko na siebie, wzięłam jeszcze srebrne kolczyki od Dolce&Gabbana. W sypialni zastałam Jamesa, który stał tyłem do mnie w samych bokserkach i suszył sobie włosy. Obok niego, na łóżku, leżał elegancki garnitur, ciemnoszara koszula i krawat. Podeszłam do niego cicho i pocałowałam go w nagie ramię. Wyłączył suszarkę i odwrócił się.
- Ślicznie wyglądasz. - powiedział.
- Dziękuję. - odparłam, patrząc mu w oczy, i całą siłą woli wstrzymując się od ześliźnięcia wzroku trochę niżej. Jamesy się ubierał, a ja w tym czasie ułożyłam sobie włosy w kok spięty wsuwkami z diamencikami i podkreśliłam oczy grafitowym cieniem. Nałożyłam brązer na policzki, by podkreślić słowiańskie rysy twarzy. Pomalowałam rzęsy przedłużającą maskarą, a usta nawilżającą pomadką w naturalnym kolorze. Była prawie piąta, gdy schodziliśmy na dół. Reszta chłopców również ubrała się elegancko, a pani Maslow założyła piękną, ciemnozieloną suknię. Wszyscy siedzieli w kuchni, gdzie panowała nerwowa cisza.
- Lorrie, kochanie, ślicznie wyglądasz. - powiedziała przesłodzonym głosem.
- Och, dziękuję, pani też. Co to za kreacja? - zapytałam.
- Gucci. - odparła dumna z siebie kobieta.
- Bardzo do pani pasuje. - mruknęłam z uprzejmym uśmiechem.
- Napijesz się soku? - spytała pani Maslow.
- Nie, dziękuję. - odpowiedziałam, a przez myśl przeszła mi dziwna myśl, że chce mnie otruć.
- Nalegam, jest pyszny. - rzekła, bardziej stanowczo, wyciągając szklankę w moim kierunku. Wzruszyłam ramionami.
- No dobrze, czemu nie? - odparłam i wzięłam od niej szklankę, wypijając ją duszkiem. Nagle, zabrakło mi tchu i zaczęłam się krztusić. Moją szyję i dłonie pokryły czerwone plamy.
- Czy w tym soku był banan? - wyrzęziłam, trzymając się ściany, żeby nie upaść. - Mam uczulenie na banany!
- O Boże, nie wiedziałam! - zawołała matka Jamesa. - Przepraszam! - pisnęła, ale mogłabym przysiąc, że oczy błyszczały jej zwycięsko. Pod domem rozległ się klakson. Spojrzałam przez okno zamglonym wzrokiem. Zatrzymała się tam limuzyna.
- Musimy już jechać na bankiet... - mruknęła pani Maslow. - Zadzwońcie po karetkę i niech ktoś z nią zostanie. - powiedziała.
- Nie trzeba... - wymamrotałam, krztusząc się. - Mam tabletki w domu, na Sunrise St. Ktoś po nie ze mną pojedzie, a potem dojedziemy na bankiet.
- Ja z tobą pójdę, kotku. - powiedział James, który trzymał mnie za ramię. - Trzymaj się.
- Jamesie, wolałabym, żebyś pojechał ze mną na bankiet. - rzuciła jego matka wyniośle.
- Mamo, ale Lourette...
- Jamesie. - powtórzyła z naciskiem kobieta. - Wolałabym, żebyś pojechał ze mną na bankiet.
- Mamo, moja dziewczyna! - krzyknął Jamie.
- Nie podnoś na mnie głosu, synu. - powiedziała przez zęby pani Maslow. - Albo jedziesz ze mną, albo już nigdy się do mnie nie odzywaj. Do śmierci. - powiedziała to tak poważnie, że nawet ja przez chwilę jej uwierzyłam.
- Przepraszam, kochanie. - James zwiesił głowę. - Kendall, pojedziesz z nią po te tabletki? - poprosił blondyna, który pokiwał żywo głową. Pani Maslow wzięła pod rękę Jamesa i wyprowadziła go z domu. Carlos i Logan podążyli za nimi, kręcąc głowami i patrząc na mnie ze współczuciem. Mi coraz bardziej brakowało tchu.
- Jedźmy. - wyrzęziłam, po czym my też wyszliśmy z domu, tylko że my nie wsiedliśmy do limuzyny, tylko do czerwonego cadillaca.
Czułam, jak narasta we mnie nienawiść do tej kobiety.
___________________________
* - od ang. pancakes - mniejsza i bardziej kaloryczna wersja polskich naleśników. Zwykle podawana z sosem klonowym (są pyszne!).
** - Szanta pt. "Wieczór". Tekst nie należy do mnie.
*** - Jest to piosenka "Shanty Girl", którą napisał dla mnie mój chłopak, dlatego wszystkie prawa do tekstu są zastrzeżone.
Dziękuję za uwagę ^^.
Jutro... Testy gimbazjalne, łii.
Jak się nie cieszę!
;__;
Ale ze mnie gimbus.
Ps. Narysowałam portrety Lourette i Alice. W oczekiwaniu na możliwość zeskanowania ich, może nawet narysuję chłopców. Ale nie obiecuję.
Kocham Was ~
A ja w sercu swoim mam tak ogromną i wyrazistą nadzieję, iż serce Lourette będzie bić równomiernie dla James'a. Mam do tego człowieka tak ogromy sentyment, więc gdyby słowa moje się sprawdziły, mogłabym uroczyście ogłosić, że w końcu, po dość długim czasie, znalazłam opowiadanie idealne i nie mam zamiaru szukać już nic. Jak zwykle kochana, rozdział jest niesamowity. Proszę, nie karz czekać mi długo na następny! Uwielbiam Cię za to, co tworzysz! <3
OdpowiedzUsuńJezu myślałam , że dojdzie do czegoś poważniejszego z Jamesem , ale coś mi podpowiada że Lourette czuje coś więcej do Kendalla .
OdpowiedzUsuńBiedny Carlos musiał łazić z tą babą xD
Ta matka Jamiego jest na serio okropna !!
Przy okazji piękna piosenka <33
TAK. ONA KOCHA KENDALL'A CHYBA SIALALALALA wali mi na łeb...nie nic. Miałam nadzieje, że James nie będzie się do matki odzywał....Ok. Aż się boję co będzie dalej.
OdpowiedzUsuń