Witam bardzo serdecznie ^^. Dziś pojechałam kupić wreszcie zasilacz do laptopa, a także do starego mieszkania po komputer stacjonarny. Stałam się szczęśliwą posiadaczką dwóch komputerów, podczas gdy wcześniej nie miałam żadnego (dodawałam posty z komputera faceta mojej matki, hehe XD), co bardzo mnie cieszy, i oznacza, że posty będą się ukazywać odrobinkę częściej. Życzę miłego czytania, i ostrzegam, że w tym poście znajdą się śladowe ilości wulgaryzmów i narkotyków, ale bardzo znikome, podobnie jak w przypadku Prologu.
_______________________
- Jesteśmy martwi. - wymamrotał Logan.
- Daj spokój... - powiedziałam - Przecież nie może być aż tak źle. - kątem oka spostrzegłam, jak James robi się coraz bledszy, a oczy zachodzą mu mgłą. - Albo jednak może... - dodałam ciszej, przyglądając się jak Carlos podbiega do Jamiego i zaczyna go wachlować. Chłopak wyglądał, jakby zaraz miał zemdleć.
- Powiedzcie mi po kolei, dlaczego tak się boicie. - starałam się być racjonalna, ale mi również udzielił się ich nastrój. Kenny spojrzał na mnie smutno. Widok jego wielkich oczu patrzących z rozpaczą przypomniał mi, jak wyglądał wczoraj w klubie. Poczułam ukłucie w sercu.
- Jego matka jest straszna. - zaczął blondyn, a Logan i Carlos energicznie pokiwali głowami, próbując ocucić Jamesa. - Dalej sobie wyobraża, że ma nad nim władzę. Nie da się dojść z nią do porozumienia. Jak tylko James się jej sprzeciwi, albo robi mu piekło, drąc się i wypominając mu wszystko, albo robi mu piekło, udając płacz i przypominając mu, że jest jego matką, że się tak jej nie traktuje itp. Jest lepszą aktorką od swojego syna. Nie ma osoby, na której jej zachowanie by nie działało. - tłumaczył Kendall. - Roztacza złą aurę. Jamesy miał okropnie, kiedy z nią mieszkał. Dobrze, że mocą adwokata, otrzymał prawo, żeby czasem pojechać do ojca na parę tygodni, bo skończyłby w psychiatryku. I tak ma urazy, jak sama widzisz. Jego rodzice wzięli rozwód, bo tata nie mógł wytrzymać z tą kobietą. Zmieniła się dosłownie w chwilę po ślubie...
- A raczej pokazała swoją prawdziwą twarz. - dopowiedział Logan.
- Najgorsze, że nie mam dziewczyny. - wystękał James.
- To nie jest problem. Można znaleźć jakąś na te 10 dni. - powiedziałam, na co chłopaków zamurowało.
- Próbowaliśmy. - wyjaśnił Carlos. - Rok temu. Ale żadna dziewczyna jej nie pasuje.
- No... - zgodził się Logan. - Nawet, jak James miał prawdziwą dziewczynę, to po najdłużej kilku dniach uciekały z płaczem, mówiąc, że kochają Jamesa, ale takiej teściowej nie mogłyby mieć. Jego matka je po prostu gnoiła.
- Dla niej potrzeba kogoś silnego, kto się nie da zgnoić. - dopowiedział Kendall. - Inaczej dupa. Pamiętacie Katie? Miła, śliczna, wesoła. Nawet nie protestowała, gdy matka Jamesa ją jechała, tylko przepraszała, i mówiła, że się poprawi. Ale jak się ta jędza uwzięła, że Katie jest ze wsi, to nic nie pomogło. Albo Bridget. Bridget to była żyleta, myśleliśmy że jakoś przejdzie. Ale matka Jamesa ją po prostu zgasiła jak huragan świeczkę. - chłopaki pokiwali głowami.
- Czemu Jamie nie powie mamie, że nie ma dziewczyny? - spytałam w akcie desperacji. Chłopców aż odrzuciło.
- To też próbowałem... - rzucił słabo Jamesy. - Wtedy zaczęła mi jej szukać na siłę. Zwykle były to dużo starsze kobiety z niezłym majątkiem. I to raczej nie były dziewczyny tylko matrony. No, i od razu małżeństwo, a jakżeby inaczej. Co ją to, że synek ma dziewiętnaście, dwadzieścia lat. - dokończył z goryczą.
Aż się wzdrygnęłam. Nie rozumiałam, jak można być tak okrutnym dla swojego dziecka.
- I ona nie wie że robi źle? - warknęłam, coraz bardziej wściekła.
- Nie mamy pojęcia... - westchnęli chórem chłopcy.
W przypływie desperacji, wściekłości, współczucia i dzikiej furii, wycedziłam te siedem słów, których żałowałam w piętnaście minut później.
- Ja ci pomogę. Będę udawać twoją dziewczynę. - powiedziałam.
- Co? - zapytał zdezorientowany James.
- To co słyszałeś. Moja matka bywała podobna. Może dawno nie ćwiczyłam, bo zginęła przed moimi osiemnastymi urodzinami, ale wiem jak nie dać się zgnoić. - mówiłam twardym głosem, wiedząc, że jak się zawaham, to stchórzę. - Nie rozumiem, jak można tak zniszczyć psychikę swojemu dziecku. Brzydzę się takim zachowaniem. Uważam, że trzeba nauczyć tę kobietę... - przerwałam. Łzy paliły mnie w gardło. Łzy wspomnień o mojej matce Katherine, łzy gniewu, determinacji i współczucia. Zanim zdążyłam się powstrzymać, parę z nich poleciało mi po policzkach. - Trzeba nauczyć tę kobietę cię kochać... - dokończyłam łamiącym się głosem. Czułam sztywny ciężar w piersi, jakbym miała w płucach kowadło. Przełknęłam łzy i otarłam twarz. - Bo prawdziwa matka, która kocha, nie robi czegoś takiego swojemu dziecku. Gdybym ja była matką, kochałabym do szaleństwa. - mówiłam, wyrzucając z siebie ból nagromadzony przez lata. - James... powinieneś być jej największym skarbem, a ona zrobiła z ciebie towar na sprzedaż. Wiem, że są matki które biją swoje dzieci, wyrzucają je na ulice, każą im pracować ponad siły... Ale urazy psychiczne są najgorsze. Gdybyś nie miał możliwości ucieczki od tego od czasu do czasu, zrobiłaby z ciebie kalekę. Jasne, ludzie się hartują, przyzwyczajają... Ale widać, jak dalej drżysz ze strachu, gdy tylko słyszysz jej głos przez telefon, ba, jak zobaczysz jej numer na wyświetlaczu! - dyszałam z wściekłości, ale gdy Kendall położył mi dłoń na ramieniu, uspokoiłam się. Naszło mnie uczucie wstydu, że tak się przejmuję czymś, co nie jest nawet moją sprawą.
- Myślę że dasz radę. - powiedział cicho Logan, kładąc mi również rękę na ramieniu.
- Będzie ok. - mruknął Carlos, uśmiechając się pocieszająco.
- Dziękuję. - szepnął Jamie i mnie przytulił. - Teraz wiem, że po raz pierwszy mamy z nią równe szanse.
Powiodłam nieobecnym wzrokiem po twarzach moich... przyjaciół? Tak, przyjaciół... I... rozkleiłam się.
- Nie dam rady! - krzyknęłam. - Co mnie pokusiło!? - złapałam się za głowę, a chłopcy odsunęli się ode mnie. Ja, dysząc, jak po przebiegniętym maratonie, z paniką oglądałam się naokoło. "Dość. Dotrzymam słowa." - pomyślałam. Odetchnęłam głęboko i uśmiechnęłam się z niejakim trudem.
- Okej. To przez tę presję. Teraz zadzwońcie po ekipę sprzątającą, wypierzcie pościel i obrusy, oraz zmieńcie wodę w basenie. Przygotujcie czyste, eleganckie ubrania. Tylko bez przesady. Ja pojadę do domu, pogadam z Alice, bo jutro rano wyjeżdża, może ona da mi trochę rad. Macie tylko parę godzin. O której przyjeżdża mamusia? - to pytanie skierowałam do Jamesy'ego.
- O dwudziestej drugiej... - odparł ten.
- Super. O dwudziestej przyjadę tutaj i pojedziesz po nią na lotnisko cadillaciem. Przyniosę tu parę swoich rzeczy, żeby było wiadomo, że jestem twoją dziewczyną. Alice wyjeżdża na dwa tygodnie, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebym przeniosła się tutaj. Około dwudziestej weźcie prysznic, i ogarnijcie się. O, i postarajcie się, żeby lodówka była pełna, i żeby było w niej trochę ulubionego jedzenia twojej matki. Carlos, jak będzie trzeba, to coś ugotuj. Logan, dopilnuj, żeby w pokojach nie było narkotyków, ani pornoli. Kenny, ty popatrz, czy zlew w kuchni jest dobrze naprawiony, i pooglądaj, czy nic się nie zepsuło. Do dzieła! - klasnęłam w dłonie. Wzięłam swoje rzeczy i pobiegłam się przebrać, po czym pomogłam chłopakom posprzątać ręczniki i włożyć je do pralki. Po nastawieniu programu, strój kąpielowy zostawiłam na grzejniku, zapisując sobie w pamięci żeby go stąd później zabrać.
- Papa! - pomachałam ręką krzątającym się chłopcom, po czym wskoczyłam do cadillaca i odjechałam z piskiem opon.
Nie było specjalnie trudno dotrzeć do mnie do domu, ale raz pomyliłam drogę na skrzyżowaniu. Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam tabliczkę z nazwą ulicy. Potykając się na szpilkach, przybiegłam do domu i trzasnęłam drzwiami.
- Alice! - wydarłam się z paniką w głosie. - Alice!
- Spokojnie, mała, pali się? - zobaczyłam, jak czarnowłosa siedzi na sofie i rozpala bongo. W powietrzu unosił się słodki zapach marihuany.
- No widzę, że pali się. - burknęłam. - Weź kurwa, jak sąsiedzi zobaczą?! - podbiegłam do okien i zasunęłam rolety. - Jasna dupa...
- Uspokój się, mówię. Goni cię ktoś? - zapytała Alice, wypuszczając z ust jedwabiste kłęby dymu.
- Nie... - czułam się zestresowana.
- Masz. - nabiła cybuch zielskiem i podała mi bongo. - Zapal hita. - zmierzyłam ją wzrokiem i wzięłam od niej lampę. Dym był delikatny, nie gryzł w gardło, zielsko się trudno rozpalało, pachniało trochę jak napar z pokrzywy.
- Holandia? - zapytałam, wypuszczając dym z płuc. Od razu się rozluźniłam i nabrałam dystansu do tego, co się właściwie stało. Alice uśmiechnęła się.
- Electric Avenue. - odparła uroczystym szeptem.
- Pierdzielisz. - roześmiałam się.
- Nie, mówię prawdę.
- O ty krowo. - powiedziałam. - Ile tego masz?
- Jeszcze dwójkę.
- Odpalisz mi połówkę?
- Mogę nawet jedynkę.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się. Dopaliłam do końca i zaniosłam bongo do piwnicy. Czułam błogi spokój. Ostatni raz paliłam, gdy byłam jeszcze z Keithem. Zrobiło mi się trochę smutno. "Wszystko mi się z nim kojarzy." - pomyślałam. Wróciłam do Alice i usiadłam obok niej w sofie. Wróciło do mnie zdenerwowanie.
- Opowiadaj, od początku. Poznałaś Schimdta w Angels Club? - zbombardowała mnie czarnowłosa. Wyjaśniłam jej pokrótce to co się wtedy działo. W niektórych momentach Alice marszczyła brwi w niedowierzaniu, a w niektórych śmiała się jak opętana. Dotarłam do momentu, kiedy z nią rozmawiałam przez telefon nad basenem chłopaków.
- Słuchaj, co się potem stało... - zaczęłam. - Zadzwoniła matka Jamesa i przyjeżdża dziś wieczorem. - Nie byłam przygotowana na to, że Alice krzyknie.
- Fuck! - wyrwało się jej. - Czytałam o niej. To diabeł, nie kobieta. I co dalej? - zapytała.
- Noo... zgodziłam się udawać dziewczynę Jamesa. Nie wiem co mi na mózg padło, ale się zgodziłam. Będzie tam przez dziesięć dni.
- Ja pierdzielę, Lorrie... Ona cię zniszczy.
- Przestań, Katherine mnie nie zniszczyła, to ona nie ma szans.
- Ale to jędza.
- Tak samo, jak ja. - odparłam, zgodnie z prawdą. Teraz, po zapaleniu, poczułam, że niech się dzieje co chce.
- Co cię nie zabije, to cię wzmocni. - powiedziała czarnowłosa ze złośliwym uśmiechem.
- Dokładnie, bejbe. - roześmiałam się.
- Okej. Słuchaj, pomogę ci się spakować do cadillaca. Czytałam o niej, że jak jakaś babka udawała dziewczynę Jamesa, to ona odkryła, że nie są razem, bo podsłuchiwała, czy się pieprzą wieczorami. Oni się nie pieprzyli, więc zaczęła bardziej wpychać nos w nie swoje sprawy, aż wreszcie laska nie wytrzymała i wykrzyczała prawdę, a potem nigdy nie odezwała się do Jamesa. Musisz zaopatrzyć swój słownik we wszystkie odmiany "słoneczko, kochanie, misiu, kotku, żabciu" na jakie kiedykolwiek, gdziekolwiek się natknęłaś. Musisz być milutka dla niego, ale prawdziwie. Pamiętaj. Tylko nie przesadzaj, bo chłopak się zakocha. - w tym momencie wybuchnęłam śmiechem. - He he he... przestań się śmiać! No dobra, spakuj jakąś seksi piżamkę, duuży zapas bielizny, coś eleganckiego, coś zwyczajnego, coś, w czym pokazałabyś się tylko swojemu chłopakowi... - tutaj obie zaczęłyśmy chichotać - coś, w czym pokazałabyś się teściowej, i ogólnie wystrój się, tak jak ty to potrafisz. - puściła mi oczko. - Nie przesadzaj z makijażem, chyba, że ona będzie kłaść na siebie tapetę. Dawajcie sobie z Jamesem prezenty. Mówiłaś, że obiecałaś narysować jego portret. Rysuj mu portrety! - wyliczała na palcach. - Zrób dobre wrażenie, misiu. - zakończyła ze zwycięskim uśmiechem.
- Dam radę! - powiedziałam dziarskim tonem wznosząc pięść do góry.
- Okej. Wiesz, że jest szesnasta?
- Fuck. Idę się kąpać, ty jakoś mi pomóż. Przygotuj parę rzeczy, które koniecznie muszę mieć, a o których znając życie zapomnę. - powiedziałam.
- Możesz na mnie liczyć. - odparła czarnowłosa i wyszła z salonu, a ja pobiegłam do łazienki,
Po gorącej kąpieli, czułam się odświeżona. Ubrałam się w swoją flanelę i spodenki, po czym wyjęłam z szafy elegancką walizeczkę na kółkach. Zaczęłam wkładać do niej koronkowe fatałaszki, których góry rzucała mi Alice. Później spakowałam do niej parę dżinsów, skórzane spodnie, kilka par podkoszulków, z dwie spódniczki, sukienkę, gorset, skórzaną i dżinsową kurtkę, i kilka eleganckich rzeczy. Drugą walizeczkę na kółkach wypełniłam butami. Alice wręczyła mi kosmetyczkę z moim ulubionym szamponem, odżywką, grzebieniem, szczoteczką do zębów, torebeczką zielska, perfumami Chanel, maszynką do golenia, balsamem do ciała, i kolekcją pudrów, szminek, kredek i tym podobnych rzeczy niezbędnych kobiecie. Wrzuciłam to wszystko na tylne siedzenie cadillaca, po czym ubrałam się w elegancką czerwoną sukienkę, a czarnowłosa zrobiła mi makijaż, manicure, pedicure i fryzurę. Do kiecki dopasowałam czarne szpilki z odkrytymi palcami, okulary przeciwsłoneczne, kolczyki i torebkę. Dochodziła dziewiętnasta trzydzieści. Miałam wielką gulę w żołądku, ale przezwyciężyłam strach. "Nie takie rzeczy się robiło" - pomyślałam, zapinając suwak torebki, po włożeniu doń portfela.
- Trzymaj się kochana, zobaczymy się za dwa tygodnie. - powiedziała pogodnie Alice. - Klucze zostawię tam, gdzie zawsze zostawiałam ci klucze od Point Place.
- Właśnie! - wbiegłam do domu i wyciągnęłam z koszyka klucze do posiadłości w Wisconsin. - Trzymaj. - powiedziałam. - Przywieź mi pocztę. - Uśmiechnęłam się do niej i pocałowałam ją w policzek, a potem przytuliłam.
- Miłego siedzenia ze starymi w Wenecji. - powiedziałam. - Może poznasz jakiegoś przystojnego Włocha? - uśmiechnęłam się, poruszając brwiami.
- Miłego pieprzenia się z Jamesem. - odgryzła się Alice. - Żeby był lepszy od Kendalla.
- Ciśnij! - odparłam, pokazując jej język.
- Sama ciśnij, perwersie! - odparła ta.
Prychnęłam na żarty i wsiadłam do cadillaca. Pomachałam jej z rozrzewnieniem i ruszyłam. Puściłam sobie z radia "Boyfriend" BTR i z piosenką na ustach pojechałam do chłopców.
Gdy dotarłam na miejsce, dochodziła godzina dwudziesta. Kendall stał przed domem i czekał na mnie. Miał na sobie ładną, drogą koszulę, ciemne dżinsy i eleganckie buty.
- Hej. - przywitałam się z uśmiechem, zabierając walizki i kosmetyczkę z tylnego siedzenia.
- Daj, ja wezmę. - powiedział Kenny i wziął ode mnie walizki. Wewnątrz było czysto, ładnie pachniało, a chłopaki, "zrobieni na bóstwa" ze zniecierpliwieniem przechadzali się po pokojach, sprawdzając czy wszystko jest ok. Pokazałam Jamesowi kciuk do góry, gdy jego wzrok spoczął na mnie. Uśmiechnął się, chyba po raz pierwszy od paru godzin. Kendall poprowadził mnie do jednego z pomieszczeń.
- To pokój Jamesa, ale będziesz tu z nim mieszkać. - powiedział. Pokój był ładny, obszerny. W oko rzuciła mi się toaletka z podwójnym lustrem, przy której blat zasłany z jednej strony był perfumami i dezodorantami Jamesa, a z drugiej strony był pusty. Domyśliłam się, że to miejsce na moje kosmetyki. Rozpakowałam z kosmetyczki pomadkę, perfumy, mascarę, eyeliner, róż i puder i położyłam je na toaletce. Przytuliłam Kendalla i powiedziałam, że wszystko będzie ok.
- Wiem. - uśmiechnął się Kenny, a potem otworzył drzwi do łazienki i garderoby. - Wszędzie jest zagospodarowane miejsce tak, że możesz korzystać z Jamesem.
- Dziękuję. - odparłam.
- To my dziękujemy. Zejdź zaraz na dół, ok? - powiedział blondyn i zostawił mnie w pokoju. Ja szybko rozpakowałam się i schowałam walizki pod dużym, podwójnym łóżkiem. Potem umyłam zęby i zeszłam do chłopców.
- Ok, jest plan? - zapytałam, wchodząc do kuchni. Wszyscy byli tam zebrani.
- Tak. - wykrztusił James. Nadal był trochę blady, ale lepiej się już trzymał. - Ja za pół godziny jadę po mamę z Carlosem. Wy tutaj przygotowujecie stół na kolację. Carlito zrobił jej ulubioną grecką sałatkę. Ja jeszcze pójdę do pokoju i się ogarnę. Musimy być silni. - zakończył przemowę, bezbarwnym tonem. Zauważyłam, że trochę trzęsą mu się dłonie. Poszedł na górę. Logan, przełknąwszy ślinę wyjął z szafki butelkę wina.
- Po kieliszku. - zaproponował. - Na rozluźnienie.
- Ja dziękuję. Paliłam trawę, nie chcę za bardzo mieszać, muszę mieć trzeźwość umysłu. - powiedziałam roztropnie. Szatyn wzruszył ramionami i nalał trzy lampki. Stuknęli się kieliszkami i wypili, a potem nalali sobie po kolejnym. Butelka szybko się skończyła, więc wyrzuciłam ją i umyłam kieliszki. Po włożeniu ich do szafki, przytuliłam chłopaków i obdarowałam ich przyjacielskim uśmiechem. Poszłam na górę. W pokoju Jamesa panowała cisza. Zapukałam delikatnie do drzwi i otworzyłam je. Jamie siedział na łóżku ze spuszczoną głową i wiązał krawat. Dłonie dalej mu się trzęsły. Przeszłam cichutko przez pokój i bez słowa pomogłam mu z tym krawatem. Spojrzał na mnie szklistymi, migdałowymi oczami. W jego źrenicach odbijała się wdzięczność.
- Nie martw się. - powiedziałam cichutko i uśmiechnęłam się lekko. - Jestem twoją dziewczyną i słowo gerlfrenda, że wszystko się uda. - powiedziałam, uśmiechając się.
- Dziękuję. - Jamesy uśmiechnął się delikatnie i przytulił mnie. Po chwili jego zegarek cicho zapiszczał.
- Już czas. - powiedzieliśmy oboje, a potem parsknęliśmy śmiechem. - Niech moc będzie z tobą. - dodałam po chwili. Pocałowałam go przelotnie w policzek i wstałam z łóżka, by podążyć na dół i pomóc chłopcom przygotować stół na lekką kolację. Gdy wszystko było gotowe, poszłam do łazienki przy pokoju Jamesa, by poprawić włosy i popsikać się perfumami. Dziesięć minut później zobaczyłam światła cadillaca za oknem i zbiegłam do kuchni.
- Jestem! - zawołał James. Logan jak oparzony zerwał się z miejsca i pobiegł do przedpokoju, aby zabrać płaszcz pani Maslow. Kendall uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco i zapraszająco kiwnął głową. Poszłam z nim do holu.
- Dobry wieczór, pani Maslow. - powiedział Kendall. Ja skryłam się za nim.
- Witaj, Kendallu. - powiedziała kobieta stojąca obok Jamesa. Była w średnim wieku, miała śliczne kości policzkowe (które Jamesy pewnie odziedziczył po niej) i nienaturalnie długie rzęsy. Szczupłą, prawie kanciastą sylwetkę opinał drogi, elegancki kostium. Jej uszy, szyję i nadgarstki zdobiła biżuteria Bulgari*. Na stopach miała szpilki od LouBoutina. Jej makijaż wyglądał, jak na okładce czasopisma modowego. Poczułam się zatem nieco dziwnie. Coś, jakby trema.
- Mógłbyś się ogolić, zarosłeś jak żydowskie pole. - rzuciła kobieta do blondyna, na co ten tylko skromnie skinął głową.
- Tak jest... - powiedział cicho.
- Jamesie! - zawołała z intonacją wznoszącą, chociaż syn stał tuż obok.
- Tak mamo? - spytał bezbarwnym tonem.
- Jakoś nie widzę tej twojej dziewczyny. Mówiłeś, że jest wyjątkowa. Jak widzę, wśród nas, napewno, bo jako jedynej jej tutaj nie ma. - szczeknęła karcącym tonem.
- Za chwilę ją poznasz. - powiedział Jamie, po czym podszedł, i złapał mnie za rękę. Odetchnęłam i wyszłam zza Kendalla.
- Dobry wieczór. - powiedziałam uprzejmie, uśmiechając się, z lekkim przekrzywieniem głowy, jak to miałam w zwyczaju na nowojorskich bankietach. Podałam jej dłoń. Kobieta zmierzyła mnie wzrokiem, lekko przymrużając oczy i z wyższością podała mi swoją dłoń. Uścisnęłam ją lekko.
- Bardzo miło mi panią poznać, pani Maslow. - powiedziałam uprzejmie. - Jamesy dużo mi o pani opowiadał. Jestem Lourette Delmond. - przedstawiłam się.
- O... - jej mina wyrażała coś na kształt zainteresowanie. - Czyli pani maluje?
- Tak, tak, to ja. - pokiwałam głową z promiennym uśmiechem. Pani Maslow uśmiechnęła się sztucznie.
- Och, miałeś rację, Jamesie, jest wyjątkowa. To celebrytka. - ostatnie zdanie wypowiedziała z naciskiem na słowo "celebrytka". Uśmiechnęłam się do Jamesa i pocałowałam go w policzek.
- Carlos przygotował pyszną sałatkę. Zapraszam do jadalni. - powiedziałam, po czym zgasiłam światło w holu, gdy wszyscy wyszli. W ciemności natknęłam się na Jamiego.
- Wszystko w porządku? - zapytałam.
- Tak. Byłaś wspaniała. - czułam jego ciepły oddech na twarzy. Czułam przez ciemność, jak się uśmiecha. Również się uśmiechnęłam, po czym złapałam go za rękę i poszliśmy do jadalni. Wtedy naprawdę wierzyłam, że jestem w stanie mu pomóc. Wreszcie.
_____________
Czwarty rozdział zacznę pisać już dzisiaj. Mam nadzieję, że się podobało.
Buziaczki :***
Powiem ci, że obiecałam sobie, że skomentuję dopiero po przeczytaniu, ale nie mogę wytrzymać. Po pierwsze, cholernie podoba mi się twój styl pisania. Jest tak artystycznie beztroski w niektórych momencach, że bardzo miło się czyta. Po drugie, historia którą tworzysz jest ogromnie ciekawa, a bohateraka ma interesującą osobowość. Z chęcią będę czytać <3
OdpowiedzUsuń~ Zakochana w deszczu
Zaczyna się robić ciekawie. :D
OdpowiedzUsuń