piątek, 17 maja 2013

Rozdział 16

EDIT: Następny rozdział ukaże się, jeśli pod tym wpisem będzie conajmniej 10 komentarzy. NIE WCZEŚNIEJ.


Rozdział dedykuję Dominiczkowi, który zawsze wie jak mnie pocieszyć :3. On jest takim moim Jamesem, albo Kendallem, który odwraca mi myśli od mojego Keitha. DZIĘ-KU-JĘ!
____________________________
Ubrana w swoje ulubione czarne spodenki i flanelową koszulę w kratę, z mokrymi włosami i tępym bólem świdrującym czaszkę, wkroczyłam do pokoju. W środku był James i oglądał bibeloty leżące na szafkach.
 - Ładnie tutaj masz. - powiedział, przesuwając palcem po wyblakłym zdjęciu moich rodziców zdobiącym najwyższą półkę.
 - Dziękuję. - odparłam cicho, kładąc się do łóżka. Nawiedziło mnie dziwne uczucie. Ostatni raz, jak leżałam w tym łóżku, byłam w nim z Kendallem. To było dziesięć dni temu, a wydawało się, jakby to było dziesięć lat. - Dziękuję, że przyjechałeś. - szepnęłam.
Brunet podszedł do mnie z uśmiechem.
 - Cieszę się, że nic Ci się nie stało. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby znów stała ci się jakaś krzywda pod moją nieobecność. - wyszeptał, czule gładząc mnie po głowie. Uśmiechnęłam się lekko. Powieki mi opadały, bardzo chciało mi się spać. Ziewnęłam.
 - Naprawdę dziękuję ci, James. Jestem ci bardzo wdzięczna. - Brunet zaśmiał się na to i zatrzepotał długimi rzęsami. Idealnie proste, białe zęby błysnęły w półmroku. Złożył słodki, czuły pocałunek na moich wargach.
 - Dobranoc, Lorrie. - powiedział, po czym  zebrał się do wyjścia gasząc światło lampki.
 - Dobranoc, aniołku. - odparłam szeptem, do cienia odchodzącego w ciemności.
Trzask drzwi i ciche kroki. James sobie poszedł.
Leżę na łóżku i nie potrafię sobie znaleźć pozycji, która sprowadziłaby sen. Miasto wrze wokół mnie. Wielka metropolia kipi wyziewami swojego imperialnego schyłku. Wozy policyjne wyją, karetki mkną ulicami, klapy kubłów na śmieci stukają hałaśliwie, butelki  rozbijają się, z przenośnych radiomagnetofonów bez przerwy lecą piosenki o burzy hormonów, crescendo testosteronu poszukującego estrogenu, i estrogenu poszukującego testosteronu - puls wszechświata.
Każdy kogoś ma, a ja jestem sama. Wszyscy wciskają się w siebie lędźwiami, biodrami, a ja jestem samiuteńka.
Piekło mojego stanu polega na tym, że ja doskonale rozumiem Keitha. Keith jest moim maleństwem, moim kochaniem, moim mężczyzną. On mnie masakruje, a ja dalej chcę mu matkować, opiekować się nim. Gdyby miał napisać swoją wersję tej historii, to co by powiedział? Że ta wielka, brutalna Lourette wykastrowała go i sprawiła, że czuje się słaby? Że ta wielka, brutalna Lourette poprzestawiała mu wszystkie klepki? Rozumiem problem człowieka, który chce być artystą, a zostaje modelem.
Przypomniało mi się, że nie zapytałam Keitha o jego karierę. Na pewno już nagrał jakieś piosenki i tylko czeka na kontrakt. Westchnęłam. Wstałam z łóżka. Przebrałam się w dres do biegania, wzięłam słuchawki i podłączyłam je do telefonu. Włączyłam Big Time Rush.
Przy dźwiękach ich głosów wybiegłam z domu, i niepomna niebezpieczeństw czekających mnie w mrokach wielkomiejskiej nocy, zaczęłam eksplorować okolicę. Biegiem.W głowie kołatały mi się różne myśli. Że czasem trzeba dotrzymać kroku życiu.


*Oczami Logana*
Wracając ze szpitala, odwiozłem Erin do niej do domu.
 - Na pewno nie chcesz, żeby dotrzymać ci towarzystwa? - zapytała po raz setny.

 - Poszukaj tych listów, Erin. Później się zdzwonimy. - Teraz chciałem być sam. Tylko sam. Pożegnałem się z szatynką, po czym pojechałem dalej.
Wszedłem do domu, nie wiedząc, co robić. Idąc korytarzem, minąłem się z Lourette, która spojrzała na mnie przelotnie nieobecnym wzrokiem, a potem wyszła na zewnątrz. Westchnąłem.
Jestem ojcem. Kurde, no jestem ojcem.
Nie miałem pomysłu, co myśleć i jak myśleć. To było takie uczucie, jakby niebo nagle zwaliło mi się na głowę. Jak w transie, podążyłem do swojego pokoju. Prześladowało mnie wspomnienie twarzy Michaela, mojego syna. Jego pucołowate, zarumienione policzki, malutki nosek i wielkie, orzechowe oczy o długich rzęsach. Moje oczy. Ukryłem twarz w dłoniach, ale nie mogłem uciec od tego widoku. Ręce trzęsły mi się jak galareta, a w żołądku ściskało mnie boleśnie. Usiadłem na łóżku.
Usłyszałem ciche pukanie, a potem skrzypnięcie drzwi. Do pokoju wszedł Kendall. Usiadł obok mnie bez słowa, a potem objął mnie przyjacielsko jednym ramieniem, na którym zawiązany był świeży bandaż. Zobaczyłem, że na policzku ma zadrapanie pokryte warstwą zakrzepniętej krwi. Cisza. Patrzyłem tylko w jego oczy, które patrzyły na mnie ze zrozumieniem, i zalała mnie fala wdzięczności. Kendall naprawdę jest wspaniałym człowiekiem.
 - Dzięki, stary. - szepnąłem. Ten, uśmiechnął się lekko, a potem odchrząknął.
 - Niezbyt się udało, co nie? - mruknął.
 - No... Jestem prawie na stówę pewny, że dziecko jest moje. - powiedziałem spokojnie. - Aczkolwiek, jest dobra wiadomość, że Richards nie chce ode mnie żadnych pieniędzy. Tylko teraz tak głupio nic jej nie dać. Pewnie będę im płacił jakieś sumki, wystarczające na codzienne potrzeby, ale na pewno nie będzie to ćwierć miliona. - zaśmiałem się sarkastycznie, na co Kendall uśmiechnął się szerzej. Po chwili, jego mina zrzedła, a potem zaczął kręcić młynka kciukami.
 - Lourette pojechała spotkać się ze swoim byłym, Keithem. - powiedział.
 - Kurczę, serio? - zapytałem. Każdy temat był dobry, aby tylko zapomnieć o Jennie i Michaelu. - Po co?
 - Myślę, że musi z nim wszystko obgadać. Wiesz, pożegnać się z nim. Jeszcze chyba nie pozwoliła mu odejść w głębi duszy, dlatego tak cierpi. - wytłumaczył blondyn, westchnąwszy ciężko.
 - A jak z tobą... lepiej ci już? - zapytałem, pamiętając, że Kendall również cierpiał, i to nie mniej niż ona. Ten, uśmiechnął się szeroko.
 -  O wiele. To zasługa Lorrie. Powiedziała mi coś, co tobie też się przyda. - odparł, promieniejąc.
 - Co? - spytałem z zaciekawieniem.
 - Że niebo nie zwala nam się na głowę, aby patrzeć, jak upadamy i cierpimy, ale by patrzeć, jak podnosimy się w chwale. - rzekł Schmidt. Uśmiechnąłem się w duchu. Lourette była naprawdę mądrą osobą. Aż dziw, że dała się tak w konia zrobić temu facetowi. Ale cóż, to dowód na to, iż go kochała.
 - Amen. - odpowiedziałem z nabożną czcią, a potem oboje parsknęliśmy śmiechem. Mogłem być młodym ojcem, niegotowym do tej roli, nieszczęśliwym człowiekiem, singlem, ale przyjaciel, taki jak Kendall rozjaśniał mi każdy dzień. Zrozumiałem, że Erin, Lourette i chłopaki są najważniejszymi osobami w moim życiu. Wkrótce, jedną z nich ma się również stać Michael.

 - Ej, a w ogóle... To mówisz, że poznałeś Lourette tej nocy, gdy wyciągnęliśmy cię do Angels Club. - zacząłem. - To co ty z nią robiłeś całą noc?
Kendall natychmiast spłonął rumieńcem. Ja zrobiłem wielkie oczy.
 - O ty, kurde... - mruknąłem z niedowierzaniem. - Poszedłeś z nią do łóżka?
 - Nie, nie... Co ty... - próbował wykręcić się blondyn, ale spojrzałem na niego z powątpiewaniem. Ten westchnął i zwiesił głowę. - Kibelek w Angels Club. - wymamrotał szybko.
 - Kendallu Schmidt, czy ty mi chcesz powiedzieć, że wyrwałeś Lourette Delmond w klubie i zrobiłeś z nią to w łazience? - zapytałem poważnym tonem, ale z perwersyjnym uśmiechem. Ta historia zaczynała mi się coraz bardziej podobać.
 - Taak, ale proszę cię, nie wygadaj nikomu... - wyszeptał rozpaczliwym tonem Schmidt. W oczach miał panikę. Wzruszyłem ramionami, a potem skinąłem głową.
 - W porządku, nikomu nie powiem. Ale ten... Pamiętasz coś z tego?
 - No, większość. Byliśmy wstawieni... - Kendall zaśmiał się nerwowo.
 - A jak było? - zapytałem, szczerząc zęby.
Kendall tylko się uśmiechnął, kiwając nieznacznie głową, i pokazał kciuk do góry.
Żartowaliśmy sobie jeszcze przez dość długi czas, potem poszliśmy do kuchni i zrobiliśmy sobie pizzę, a następnie wróciliśmy do mnie, a  później do pokoju weszli James i Carlos.
 - Cześć chłopaki, co tam? - zapytał latynos, a potem klapnął obok na łóżku. 
 - Nieźle. Ale to jednak moje dziecko... - mruknąłem.
 - Kurczę... - Carlito przygryzł dolną wargę. - Na pewno?
 - No, na 99%. - odparłem cicho.
Wtem odezwał się James.
 - Gdzie Lourette? Mamy dla niej niespodziankę z Carlem.
Wzruszyłem ramionami.
 - Pojechała spotkać się ze swoim byłym, zaraz po tym jak ja przyjechałem. - rzekłem zgodnie z prawdą. James zrobił wielkie oczy.
 - Kiedy? - zapytał szybko.
 - Hm, około wpół do drugiej...?
Wszyscy czworo spojrzeliśmy na zegarek. Było już grubo po siódmej. 
 - Jezus Maria, co ona robi z nim tyle czasu? - zapytał Carlito półżartem, jakby nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Kendall wstał z miejsca, a potem zaczął nerwowym krokiem chodzić po pokoju.
 - Mieli się spotkać na Malve Boulevard w jakiejś restauracji... - powiedział, drapiąc się po brodzie. 
 - Ruby Tuesdays? - spytał James.
 - O tak, tam. - przytaknął Kendall. - Ale pewnie już ich tam nie ma...
 - Ej, a jak coś jej się stało? - zapytałem, szczerze przejęty. Zacząłem gorączkowo myśleć. - Carlos! Pojechała twoim autem! Ty masz nawigację, która pozwala namierzyć pojazd, prawda?
Pena pokiwał żywo głową.
 - Sprawdź, gdzie jest twoje auto. - nakazał James, a latynos posłusznie wyjął Iphone'a i zaczął klikać.
Po chwili zmarszczył czoło. 
 - Sunrise Street. Dom Lourette. - powiedział.
 - Podaj adres. - ponaglił go Maslow.
 - Sunrise Street, 3412... na rogu z Mint Avenue. - powiedział Carlos, na co James wyszeptał "Jadę tam", po czym wyszedł z pokoju, zanim ktokolwiek zdążył zareagować.
Przez około godzinę siedzieliśmy w stresie, aż wreszcie James zadzwonił do Carlosa.
Dowiedzieliśmy się, że wszystko jest w porządku, że Lourette pojechała do domu, żeby napić się whisky i zasnęła niechcący, i że teraz się kąpie. Maslow powiedział, że dopilnuje, aby się położyła, a potem przyjedzie.
Kamień spadł mi z serca. Jeszcze tego brakowało, aby coś się stało osobie, która tak nam pomagała ostatnimi czasy. To był długi dzień, czułem się strasznie zmęczony i skołowany.
Ale nie byłem nieszczęśliwy. Miałem swoich przyjaciół. 
______________________
No i to już koniec rozdziału 16. Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale nie miałam weny, i kłóciłam się z chłopakiem, + jeszcze szkoła do tego :c.
No, ale napisałam!
A w nagrodę za czekanie dostajecie Jamesa, jak gra na fortepianie i śpiewa "Clarity" hehehehehe :3





niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 15

Chcąc wynagrodzić wam to, iż musieliście długo czekać na Rozdział 14, dziś uraczę was Rozdziałem 15!  Mam nadzieję, że się spodoba.
BTW - dodałam do stron zakładkę "Bohaterowie". Możecie tam zobaczyć jak wyglądają poszczególne osoby, które przeplatają się przez opowiadanie, oraz poczytać o nich parę najważniejszych informacji. Oprócz chłopaków i Lourette, znajdziecie tam również Erin, Keitha, Jennę Richards i Alice! Tak więc zapraszam do czytania.
___________________________

Opadłam na krzesło w zrezygnowaniu. Spojrzałam spode łba na Kenny'ego, który postawił przede mną parującą filiżankę z apetycznie pachnącą herbatą. Bez słowa wstałam, a Kendall patrzył na mnie, jak znów siadam, a potem wstaję i miotam się po pomieszczeniu. Wyszłam i wzięłam laptopa Jamesa. Przyniosłam go do kuchni.
 - Lorrie, co się dzieje? - zapytał poważnie blondyn, podczas gdy ja niespokojnie stukałam palcami w stół, czekając na rozruch systemu. Pojawił się ekran logowania. Wpisałam hasło, które wcześniej podał mi James. Westchnęłam głośno i zwiesiłam głowę.
 - Keith. - wykrztusiłam.
 - Co z nim? - zapytał Schmidt, kładąc mi dłoń na ramieniu.
 - Alice dzwoniła, że wysłał mi list. Prosił w nim o spotkanie. Muszę iść. - wytłumaczyłam pół-zdaniami  patrząc tępo w tapetę na pulpicie. Kendall czułym gestem odgarnął mi włosy z twarzy.
 - Nie musisz. - szepnął.
 - Chcę. Rani mnie to, ale chcę iść. - odparłam, również szeptem. Złapałam jego dłoń i przyłożyłam sobie do  policzka. Zamknęłam oczy i wciągnęłam głośno powietrze nosem.
Otworzyłam pocztę internetową.
Jedna nowa wiadomość.
Keith pisał, że dziś jest w Los Angeles, że będzie czekać pod restauracją "Ruby Tuesdays" na Malve Blvd. o 14:00 i  że ma nadzieję, iż się spotkamy. Łzy napłynęły mi do oczu, a w głowie pojawiły się wspomnienia.
 - Pojechać z tobą? - zaproponował blondyn. Przez chwilę chciałam rzucić mu się na szyję, dziękując z płaczem, ale powstrzymałam się. Boże, jakiż on był pomocny. Silny. Był prawdziwym przyjacielem. Przycisnęłam go mocno do serca i pokręciłam nieznacznie głową.
 - Dziękuję, aniołku. - odparłam z wdzięcznością. - Ale muszę sama sobie dać z tym radę.
***
Lunch kochanków. Keith i ja żartowaliśmy kiedyś, że gdy kochankowie spotykają się na lunchu i rzeczywiście myślą o jedzeniu, to między nimi wszystko skończone. Rozpoczęłam przygotowywania. Manikiur, pedikiur, maseczka, bawełniana bielizna... Spotkanie z Keithem najwyraźniej jest przedsięwzięciem, które wymaga odświeżenia garderoby, a zatem dość oddalonym od naturalnej prostoty lansowanej przez Thoreau. Na jedwabną bieliznę włożyłam precyzyjnie skrojony kostium z białego lnu ze zmodyfikowaną minispódniczką. Po pozbieraniu telefonu, schodzę na dół, mijając się w korytarzu z Loganem. Patrzy mi w oczy wzrokiem przegranego. Klepię go pocieszająco po ramieniu i bez słowa idę dalej. Byle do przodu. Wsiadam do samochodu Carlosa i jadę na Malve Boulevard.
Keith się spóźnia.
Czuję się zdenerwowana ale i dziwnie podekscytowana, jak przed jakimś ważnym egzaminem. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Na czoło występują mi zimne krople potu.
Wejście Keitha zwala z nóg. Dominacja koloru niebieskiego: od oczu (chyba raczej niebieskich szkieł kontaktowych), po nową koszulę, z pewnością od jakiejś zadurzonej pani (czuję to przez skórę). Poza tym szorty khaki, tenisówki, staromodny walkman. W dłoni futerał z gitarą. 
Podajemy sobie ręce. Rozmowa rusza z kopyta, jakbyśmy nigdy się nie rozstawali.
Siedzimy przy stole i rozmawiamy, sczepieni spojrzeniami, jak za dawnych czasów. Cała ta magia, cała ta alchemia nie zanikła. Gdyby dotknął mnie w nogę, dostałabym orgazmu. Patrzę na promienie słońca wpadające przez okno i ginące w jego kasztanowych, nieuczesanych włosach.
 - Strasznie za tobą tęskniłem. - powiedział miękko Keith, pochylony nad stołem, głaskając mnie po ramieniu.
 - Ja za tobą też. - odparłam automatycznie. Lekki uśmiech wstąpił na moją twarz. Na razie nie jest tak źle.
 Nakłaniam go, żeby opowiedział mi o dzidzi.
 - Kocha mnie. - mówi (Nie: "Kocham ją"). - Idę w ślady ojca. Żenię się z funduszem powierniczym. Jest twarda, ma wredne oczy. Nie takie słodkie jak ty.
 - W takim razie, czemu się żenisz? - zapytałam. 
Keith nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, ale ja potrafię: jej twardość daje mu większe poczucie bezpieczeństwa niż moja słodycz. Przerzucił się z sado na maso. Teraz to on dostaje w skórę.
 - Kto trzyma władzę w tym związku? - spytałam półżartem.
 - Ja. - odparł sucho Keith, zatapiając spojrzenie w kubku z kawą stojącym przed nim. Z uśmiechem gładzę go w dłoń, nie jestem taka głupia, żeby mu zaprzeczać. - Należało wziąć ślub. - powiedział brunet, świdrując mnie swoim penetrującym spojrzeniem. Czuję się płynna w środku. Mało brakuje, abym wybuchnęła płaczem.
 - Kochanie, my jesteśmy małżeństwem - w naszych sercach. Czy można być bardziej małżeństwem? - pytam łagodnie. Jednak to Keith zaczyna płakać. Zawsze umiał zrobić to na zawołanie.
 - Powinniśmy gdzieś razem wyjechać. - wyszeptał, ściskając moją dłoń.
 - Kiedy?
 - Nie wiem, coś wymyślimy... - odparł ten. Widziałam tęsknotę w jego oczach. Walczyłam ze wściekłą ochotą, aby wziąć go w ramiona.
 - A co z twoją panną o wrednych oczach? Przepraszam. Jak ona ma na imię?
 - Nicole. - odpowiada Keith, jakby ze wstydem. To do niego niepodobne. Zakładam nogę na nogę, i patrzę jak chłopak się podnieca. We dwoje też można się bawić w tę grę.
 - Czy Nicole nic by nie podejrzewała?
 - Daje mi wiele swobody. - uciął brunet, kręcąc młynka kciukami.

Raczej nie ma wyboru. Bycie emablowaną kochanką zamiast etatową nałożnicą ma swoje uroki. To dlatego, że nie ma mnie pod ręką, staję się cennym trofeum. Keith ma erekcję w swoich szortach khaki. Słyszę głos Alice: "Mieć erekcję to jego zawód". Ale co ona tam wie o tym wszystkim?
Przypuszczalnie bardzo wiele.
Planujemy naszą mityczną podróż. Mityczną, bo wiem, że najprawdopodobniej już się nie spotkamy. Czuję z tego powodu wściekły smutek.
 - Jak Nicole do ciebie mówi? - zapytałam od niechcenia.
 - Hm... Keef. Albo Trick. Czasem po prostu Dick*.
 - Wygląda na dowcipną kobietę. - odparłam ponuro.
 - Nicole i ja przynajmniej tworzymy wspólny front. - wyszeptał Keith ze łzą spływającą po policzku. - Przy tobie zawsze byłem nasionkiem w cieniu twojego lasu. Zawsze czułem się gorszy. Byłem zablokowany. - mówi. Znam tę śpiewkę, ale wiem, jaka kryję się za nią rana.
 - Rozumiem cię, kochanie. Wszystko rozumiem. 
I rzeczywiście rozumiem. Wiem nawet, że paradoksalnie on jest w trudniejszej sytuacji niż ja - chociaż on ma kogoś, a ja nie, chociaż to on rzekomo mnie porzucił, chociaż moi znajomi powiedzieliby, że mnie wykorzystał.
Całujemy się na pożegnanie. Nie do końca nam to wychodzi. Kontynenty uległy przesunięciu. Linie brzegowe już do siebie nie pasują. Byliśmy szalenie w sobie zakochani, jeszcze kiedy siedzieliśmy w tej restauracji - a teraz pśśśśśś... wszystko się rozwiało.
Keith odwrócił się i poszedł. Co po sobie zostawił? Smutek. Paraliżujący smutek. Wsiadam do terenówki Carlosa i jadę na Sunrise St.
Wpadam do domu z płaczem, nawet nie zamykając za sobą drzwi. 
Tak naprawdę nie ma znaczenia, kto z kim zrywa. Czy zrobisz to ty, czy on, cierpisz tak samo. Przez prawie trzy lata dzielisz z mężczyzną łóżko, oddychasz zapachem jego potu, czujesz w nocy włochaty dotyk jego nóg i jesteś do niego jak przykuta. Jego odejście przypomina amputację. I zaczynasz szukać drewnianej protezy, chociaż wiesz, że nic to nie da. 
Podchodzę do barku. W lustrzanej szafce zaprojektowanej przez samego Ettore Sottsassa, którą przywiozłam sobie z Point Place, podziwiam armię butelek: Chivas Regal, Jack Daniel's, Stolicznaja, Beefeater, Canadian Club, Pernod, Lillet, Cinzano, Noilly Prat... Butelki mrugają do mnie bursztynowymi i kryształowymi światełkami. Butelki kuszą mnie i wabią.
"Czemu nie?" - myślę sobie, dalej zalana łzami. Otwieram Chivas Regal (chociaż nigdy nie byłam miłośniczką szkockiej whisky) i zakładam się sama ze sobą, że nie będę miała odwagi wypić. Podejmuję rękawicę. Jeden łyk. Potem następny. I jeszcze następny. Kiedy alkohol zaczyna mi mącić w głowie, wiem, że będą problemy. Resztę whisky wylewam do zlewu i rozbijam butelkę o podłogę. Padam na nią w ślad za kawałkami pobitego szkła. Czuję się bezradna. Słaba. Chcąc, nie chcąc, wracam do barku i otwieram kolejną butelkę. Piję szybko, duszkiem, nie czując smaku. Po wychyleniu połowy butelki, mam dosyć, przewraca mi się w żołądku. Odstawiam butelkę. Alkohol uderza mi do głowy z siłą młota pneumatycznego. Słyszę swój własny przeciągły jęk. Ściany odlatują w górę, wracają na swoje miejsce, znów odlatują.
Padam na ziemię.
***
 - Lourette! Lourette! - czyjś krzyk wybudził mnie z pijackiego snu. Rozwarłam obolałe powieki. Przede mną zobaczyłam znajome migdałowe tęczówki i nie do końca ogoloną buźkę Jamesa.
 - O hej... - przywitałam się jakby nigdy nic. Maslow miał... łzy w oczach? 
 - Martwiłem się o ciebie... - wymamrotał. - Nie odpowiadałaś na telefony, ani nic... Jak Kendall mi powiedział, że pojechałaś spotkać się ze swoim byłym... O Boże... Nawet nie wyobrażasz sobie, co ja czułem! Szczęście, że Carlos ma nawigację z funkcją namierzenia pojazdu... Boże... -  zauważyłam, że był zdenerwowany. Zimny pot wystąpił mu na czole. Westchnęłam i złapałam go za trzęsącą się dłoń.
 - Nic mi się nie stało... Wypiłam tylko trochę whisky. Chciałam się odstresować. Spotkanie z Keithem nie było za udane. To znaczy, było miło, ale czułam po tym wszystkim straszny smutek Przepraszam. - wyszeptałam, mając wyrzuty sumienia. Dlaczego w ogóle nie pomyślałam o Jamesie? Poleciałam jak głupia do tego Keitha... A on się o mnie martwił. Uśmiechnęłam się słabo, chcąc poprawić mu humor.
 - Kotku, wszystko ok. - powiedziałam, siadając. Głowa mi pękała, ale starałam się tego nie okazywać. James wpatrywał się we mnie uważnie.
 - Naprawdę? - spytał.
 - Tak. - w momencie, gdy to powiedziałam, brunet otoczył mnie silnymi ramionami i przycisnął do siebie. Odetchnęłam. W jego objęciach było mi tak cudownie ciepło.
 - Nie rób mi tego więcej. - wyszeptał w moje włosy, na co ja kiwnęłam głową. Nie chciałam mu tego więcej robić. Nie chciałam znów widzieć łez w jego migdałowych oczach. .
 - Co z chłopakami? - zapytałam.
 - W domu. Czekają aż im powiem, że cię znalazłem. 
 - Zadzwoń do nich. - powiedziałam. - Powiedz, że przepraszam. A ja pójdę się wykąpać, dobrze?
Jamie uśmiechnął się i kiwnął głową, wyjmując telefon. Przechodząc obok kuchni, zobaczyłam na podłodze pełno szkła. Przełknęłam ślinę. Ta butelka. 
Dziesięć minut później leżałam już w wielkiej wannie pełnej perłowej piany i różowych bąbelków, wdychałam cudowny zapach płynu do kąpieli i relaksowałam się. Wtem, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. James wszedł, nie czekając na moją odpowiedź. Natychmiast skuliłam się w wannie i zgromiłam go wzrokiem. Maslow parsknął śmiechem. 
 - Przyniosłem ci czysty ręcznik - powiedział. - Nie zakrywaj się, widziałem cię już nago. - zachichotał.
 - Zatkaj się. - warknęłam ostrzegawczo. Jak dla mnie, brunet za dużo sobie pozwalał. Ten, tylko uniósł jedną brew i z zalotnym uśmiechem zbliżył się do mnie. Ukucnął przy wannie, jeżdżąc palcem po powierzchni wody, a ja ścisnęłam się w przeciwległym rogu. - Spadaj stąd! - nakazałam.
 - Oj, kotku, nie umiesz się bawić... - odparł ten zawiedzionym tonem, po czym wyszedł z łazienki. Bałam się trochę wyjść stamtąd, bo nie wiedziałam, czego się spodziewać.
Zignorowałam obawy i zaczęłam myć głowę. Jeszcze mam trochę czasu.
_______________________________
Mam nadzieję, że się spodobało :*.
O Boże... No kurde, już 15 rozdziałów :3.
Pamiętam jak się podniecałam - o już piąty, jeee!. 
Dziękuję, że jesteście ze mną.
<3

* - z ang. kutas

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 14

Heej~! Przepraszam, że nie napisałam tego wczoraj, jak obiecałam, ale siostra usiadła przy komputerze i expiła cały czas :c. Ja byłam zmęczona jak cholera więc położyłam się spać (super, o 18:00... XD) Przegapiłam Big Time Rush o 02:10 i obudziłam się o 03:00 :c
No, ale zapraszam...
___________________________

*Oczami Logana*
Szpital był bardzo duży. Błądziłem po nim przez chwilę wraz z Erin, aż wreszcie ona zauważyła informację. Poszła zapytać się o Jennę Richards, a ja nalałem sobie kubek wody z dystrybutora i usiadłem na jednym z  licznych krzeseł. Nie znosiłem szpitali. Pachniało tutaj specyficzną mieszanką śmierci i choroby duszoną przez środki dezynfekcji. Prawie słyszałem zduszone szepty duchów tych osób, które tutaj zmarły. Wzdrygnąłem się, próbując skupić się na swojej wodzie. Wokół mnie krzątało się pełno osób - pielęgniarek, odwiedzających, pacjentów i doktorów. Było też parę osób takich jak ja: które prawdopodobnie nie wiedziały, co tak właściwie tutaj robią, błąkając się po tym miejscu jak udręczone dusze w twierdzy złożonej z żelaza i mgły. Ściskało mnie w żołądku ze zdenerwowania. Nawet nie zauważyłem, jak podeszła do mnie Sanders.
 - Oddział ginekologiczno-położniczy, sala 615. - zaanonsowała. - Musiałam strzelić kita, że jestem siostrą ojca dziecka.
 - Jesteś wielka. - uśmiechnąłem się słabo, dopijając wodę. Wstałem z krzesła, jak zesztywniały. Nie miałem najmniejszej ochoty się z spotkać z Richards. Nie chciałem zobaczyć swojego dziecka. Bałem się jak cholera. To nawet nie chodziło o fakt, że malutki synek zniszczy mi karierę. Pomyśleć, że jeszcze chwilę temu czułem się ojcem, i miałem szczere chęci, by by odpowiedzialnym. Zaśmiałem się w duchu sarkastycznie. Jasne. Logan Henderson ojcem... Brakowało jeszcze, żeby Carlos został papieżem. Szedłem za Erin jak zombie, nie bardzo wiedząc gdzie w ogóle, i którędy idę, wpadając co chwilę na ludzi.
 - To tutaj. - powiedziała brunetka, zatrzymując się. - Z racji tego, że to twoja sprawa, a poza tym wiesz... te listy. Wejdź sam. Będę tutaj czekać.
Zaśmiałem się nerwowo.
 - Kurczę, zapomniałem. Miałem nadzieję że będziesz cały czas ze mną. Ale w porządku. - odparłem, udając wyluzowanego. Mina Erin mówiła "Mnie w konia nie zrobisz, nie próbuj".
Westchnąłem, spuszczając głowę. Dłonie mi drżały. - Boję się, Erin. - szepnąłem.
 - Wiem, Logie. - odrzekła ta, przytulając mnie. Zatopiłem twarz w jej miękkich włosach pachnących truskawkowym szamponem. Spłynęło na mnie uspokojenie. - Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - pocałowała mnie miękko w czubek nosa, a potem usiadła na ławce.
Uśmiechnąłem się lekko, po czym odwróciłem się na pięcie i zapukałem nieśmiało do drzwi.
 - Proszę... - odpowiedział mi czyjś głos. Wszedłem do środka, gotowy na najgorsze.
Zrazu uderzyła mnie oślepiająca jasność panująca w pomieszczeniu. Biały kolor mebli i ścian potęgował to wrażenie. Na środku sali stało łóżko, na którym siedziała Jenna Richards, szczebiocząc do małego zawiniątka, które trzymała w ramionach. Zmieniła się przez te dziewięć miesięcy. Rysy jej twarzy nabrały miękkości, a czarne, proste włosy zrobiły się jeszcze dłuższe, niż wcześniej. Teraz, sięgały jej pasa.
 - Cześć... - wymamrotałem, po czym przemierzyłem pokój, by wziąć sobie krzesło.
 - Hej, Logan. - przywitała się miękko.
Usiadłem, a między nami zapadła krępująca cisza.
 - Więc... - zagadnąłem, wpatrując się w wenflon wbity w jej przedramię. - Jak się czujesz?
 - Dobrze, dziękuję. - odpowiedziała uprzejmie, mierząc mnie wzrokiem. Westchnęła. - Przepraszam za ten list. To był pomysł mojego prawnika. Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy.. Chciałam tylko się z tobą zobaczyć. - powiedziała smutno. Nie patrzyłem na nią. Bałem się. Tym razem wpatrywałem się w zawiniątko w jej ramionach. Zdaje się, że dziecko tam ukryte, smacznie spało.
 - Nazwałam go Michael. - rzekła, kontynuując monolog. - Ma moje nazwisko, a twoich danych nie zamieszczono w akcie urodzenia. Więc, jak sam widzisz, nie mogłabym żądać od ciebie żadnych pieniędzy, nawet gdybym chciała. Chodziło o to, abyś dowiedział się, że masz syna. I go poznał. - Nie odpowiedziałem. Rosło we mnie poczucie winy. Ona nie chce ode mnie żadnych pieniędzy...
Wiedziałem, że nie muszę jej nic dawać. Że nie jestem jej nic winien. Że to dziecko, to jej wina, iż uwiodła mnie tamtego wieczoru. Mimo tego, czułem coraz większe wyrzuty sumienia. Zakląłem w duchu.
 - M-Mogę go zobaczyć? - spytałem cicho.
 - Pewnie. To twój syn. - uśmiechnęła się lekko i delikatnie podała mi dziecko. Trochę niezgrabnie przytuliłem je do siebie, czując przez kocyk ciepło malutkiego ciałka. Wydawało mi się, że słyszę bicie jego serca. Chłopczyk był śliczny. Łzy napłynęły mi do oczu. Chciałem je otrzeć, zdusić je w sobie, ale było za późno. Jedna kropla upadła na twarz Michaela, i obudził się. Zmroziło mnie. Serce stanęło mi na chwilę. Wydawało mi się, że patrzę sam na siebie, gdy byłem mały... miał moje oczy. Malutkie rączki uniosły się w górę, chcąc mnie dotknąć. Przybliżyłem chłopca do mojej twarzy i złapał mnie za nos. Uśmiechnąłem się do dziecka przez łzy. A więc to mój syn... Myślałem, że to nie może być prawda, ale jednak. Wszystkie nadzieje umarły. Teraz jestem ojcem, i ojcem muszę pozostać. Nie mogę pozostawić samej tej maleńkiej istotki, która nie zdążyła jeszcze zgrzeszyć. Drżącymi dłońmi oddałem syna Jennie, a potem otarłem szybko łzy.
 - Jest tak do ciebie podobny. - rzekła, jakbym sam tego nie zobaczył na własne oczy. Zdobyłem się tylko na kiwnięcie głową.
 - Kiedy wychodzisz ze szpitala? - zagadnąłem cicho.
 - Pojutrze. Muszę jeszcze trochę posiedzieć, żeby szwy mi nie pękły. - oznajmiła uprzejmie. Wydawało mi się, że rozmawiam z zupełnie inną osobą... Kiedyś, była rozwrzeszczana, zaborcza i wredna dla wszystkich, prócz mnie. Westchnąłem.
Zaraz. Szwy?
- Jakie szwy? - zdziwiłem się. Richards, zaśmiała się i przewróciła oczami.
- Urodziłam przez cesarkę. Wiesz na czym to polega? Rozcinają brzuch i...
- Ach, tak. Zapomniałem, przepraszam.
Nie chciałem więcej tutaj siedzieć. Dość już widziałem. Ciągnęło mnie do wyjścia. Jenna patrzyła na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
 - Wpadnę jeszcze do ciebie jutro, w porządku? - zapytałem, wstając z krzesła.
 - Jasne, zapomniałam, że pewnie masz dużo roboty. Miło było cię znów spotkać. - uśmiechnęła się. W tym samym momencie zaczęła płakać. Zdezorientowany, zatrzymałem się, wpatrując się w nią badawczo.
 - Co się stało... coś cię boli? - zapytałem, nie wiedząc jak zareagować. Nachyliłem się i położyłem dłoń na jej ramieniu. Michael niespokojnie się poruszył.
 - Nie, nic... - wyszlochała. - Po prostu dotarł do mnie cały idiotyzm sytuacji... Spójrz, co zrobiliśmy z naszym życiem... Ile minie istnień, zanim znów będziemy razem?
Nie wiedziałem co powiedzieć. Chciałem, żeby wiedziała, iż nigdy nie będziemy razem, że jej nie kocham... Ale przecież mieliśmy dziecko... Nie mogłem zachować się jak macho, nie potrafiłem zakochać się jak dobry ojciec. Poczułem falę wstrętu do samego siebie.
 - Nie wiem. - odparłem, zgodnie z prawdą. Spuściłem głowę, zabierając rękę z jej ramienia. Westchnąłem. - Nie płacz. Spójrz, bo Michael też się rozpłacze. - powiedziałem, patrząc na syna, który wiercił się w ramionach Jenny.
Twarz dziecka wykrzywiła się i rozległ się wrzask.
 - Ćśśś... - uciszała go matka, kołysząc go i ocierając łzy ze swojej twarzy.
 - Pa. - szepnąłem, korzystając z okazji, by wyjść. Możliwe, że czarnowłosa nawet mnie nie usłyszała. Przeszedłem przez drzwi przywracające mnie światu z mieszanymi uczuciami. Erin zerwała się z ławki i podeszła do mnie.
 - I jak? - zapytała cicho, próbując rozszyfrować wyraz mojej twarzy.
 - To moje dziecko. - szepnąłem, padając w jej ramiona. - Miałem nadzieję... no wiesz... Ale jest moje na pewno. Te oczy... - pokręciłem głową. Brakowało mi słów. Rysy twarzy Sanders stężały. Westchnęła, ściskając moją dłoń.
 - Jedźmy do domu. - zaproponowała, a ja kiwnąłem głową. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię.

*Oczami Kendalla*
Siedziałem w salonie, wpatrując się martwo w jeden punkt. W ramionach trzymałem gitarę. Miałem ochotę wziąć wszystkie uspokajające tabletki, jakie znajdę i popić resztką brandy, jaka nam została, ale coś mi mówiło, że to byłby zły pomysł. Ręce mnie bolały, a oczy piekły od łez. Chciałem umrzeć. 
 - Ken... - usłyszałem za plecami. Odwróciłem się. To był James.
 - Idę z Carlosem po zakupy. Jedziesz z nami? - zapytał uprzejmie, uśmiechając się. 
 - Nie. - wróciłem do poprzedniej pozycji. Poczułem, jak Maslow kładzie mi rękę na ramieniu. Zamknąłem oczy. 
 - Lorrie z tobą zostanie. - mruknął, po czym odszedł. Westchnąłem i otworzyłem oczy. Aż mnie trzęsło, żeby coś rozwalić. To, co się działo... Zerwanie z Patricią, Cadillac Lourette, moje ręce, biwak, na którym zajebałem się jak świnia...  A potem jeszcze to dziecko Logana. Niebo zwaliło mi się na głowę. Warknąłem przeciągle. Nie wiedziałem co zrobić. Targała mną rozpacz, wściekłość, poczucie straty... Wstałem, chwyciłem gitarę i roztrzaskałem ją o stół. Drewno pękło z hukiem, a gruba struna E rozerwała się z przeraźliwym jękiem i odskakując, uderzyła mnie w policzek. Fala bólu i wściekłości przysłoniła mi oczy. Znów uderzyłem gitarą o stół, a potem jeszcze raz, i jeszcze, póki w rękach nie zostały mi tylko szczątki tego niegdyś wspaniałego instrumentu. Rzuciłem połamany gryf na stół i usiadłem, kryjąc twarz w dłoniach. Policzek piekł mnie nieznośnie. Spojrzałem na swoje ręce. Na jednej z nich była krew.
 - Kurwa... - zakląłem cicho. Już miałem dosyć ran na ciele. I dosyć ran na duszy.

 - Kenny... - usłyszałem głos Lourette za moimi plecami. Odwróciłem się. Stała, ze zdziwieniem wymalowanym na bladej twarzy. - Co się stało? - zapytała cicho. - Dlaczego zniszczyłeś gitarę?
Westchnąłem, zrezygnowany. Czułem się, jakby mnie przyłapano na gorącym uczynku.
 - Nie wiem. - odparłem, wzruszając ramionami. Głos mi drżał. Blondynka podeszła bezszelestnie i usiadła obok mnie. Pachniała perfumami Chanel. Przyłożyła cudownie chłodną dłoń do mojego płonącego bólem policzka.
 - Struna? - spytała. Przytaknąłem. Westchnęła, po czym oparła swoje czoło o moje. Jej twarz była tak blisko, że widziałem drobinki brokatu w jej cieniach do powiek. Przygryzła wargę. - Kenny... serce mi pęka, gdy patrzę na ciebie, widzę jak się czujesz. Jeśli masz jakiś pomysł, jak mogę ci pomóc, to powiedz. Powiedz, a zrobię wszystko. - powiedziała.
Zastanowiłem się. Nie miałem zielonego pojęcia, co mogłoby sprawić, że poczuję się lepiej. Zdałem sobie sprawę z tego, że problem tkwi w mojej głowie i poczułem się jeszcze gorzej. Jak wychowanek domu wariatów, niezdolny do autopomocy.
 - Nikt nie może mi pomóc. - wymamrotałem ledwo słyszalnie. Twarz Lorrie wykrzywił grymas bólu. Spojrzała na mnie ciemnoniebieskimi oczami pełnymi łez. Po raz pierwszy w życiu pomyślałem, że tonę. Tonę w jej wielkich, smutnych źrenicach bez dna.
Blondynka powoli objęła mnie ramionami i wtuliła mnie w siebie. Pocałowała mnie czule w czubek głowy. Po moim ciele rozlało się przyjemne ciepło i zamknąłem oczy.
 - Przepraszam... - wyszeptałem.
 - Nie przepraszaj, Kenny, bo ci usta zaszyję. - odparła ta. - Zrozumiesz to wreszcie, że NIE MASZ za co przepraszać, czy trzeba ci to na czole wypisać? - jej agresywny ton zaskoczył mnie. Odsunąłem się od niej, kuląc się jak zraniony pies. Tak też się czułem. Moja dusza wyła.
 - Kendall - powiedziała łagodniej, westchnąwszy. - Musisz zrozumieć, że nikt nie ma do ciebie najmniejszych pretensji. Wiem, że cierpisz po rozstaniu z Patti, i że czujesz się, jakby wszystko nagle rozwaliło się jak domek z kart, ale to nie tak... - szepnęła błagalnym tonem.
 - Skąd wiesz o Patricii? - zapytałem. - Znaczy, mówiłem ci, że zerwałem z dziewczyną, pamiętam. Ale nie podałem ci jej imienia. - mówiłem, jakby właśnie to było teraz ważne.
 - James mi o niej opowiedział. Jesteś zły? - Pokręciłem głową. Nie patrzyłem jej w oczy.
 - Spójrz na mnie. - poprosiła. Niechętnie spełniłem jej prośbę. - Kenny, to ja go o to zapytałam. Przepraszam.
 - Wiem, wiem, w porządku. - Lourette przewróciła oczami.
 - Kendallu Schmidt. - powiedziała poważnym tonem, a ja spojrzałem na nią. Pierwszy raz tak się do mnie zwróciła. - Chcę, żebyś wiedział, iż niebo nie zwala nam się na głowę, aby patrzeć jak upadamy i cierpimy, ale by patrzeć, jak podnosimy się w chwale. Rozumiesz, kotku?
Patrzyłem na nią szeroko otwartymi oczami, jakbym właśnie usłyszał najważniejszą prawdę życiową. Uśmiechnąłem się. A wiec wszystko jasne. Muszę znaleźć w sobie siłę, aby się podnieść.
 - Niby takie oczywiste, a jednak mnie olśniło. - powiedziałem cicho.
 - Czasem to, co najprostsze sprawia nam najwięcej trudności. - odparła Lorrie, rozpromieniona na widok mojego uśmiechu. Pomyślałem, że to niemożliwe, aby ktoś stał się moim przyjacielem w przeciągu dziesięciu dni. A jednak, Lourette była tego doskonałym przykładem.
 - No, a także pompy robić trzeba, bo ci żywcem dupę zeżrą. - dodałem półżartem
 - To też. - zaśmiała się dziewczyna. - Niech jedzą. - dodała poważniej. - Na zdrowie. Tylko niech zostawią serce.
Gdy to powiedziała, jakby stopniał mi w piersi wielki kawał lodu.
 - Tak. - zgodziłem się. - Niech tylko zostawią serce.

*Oczami Lourette*
Uśmiechnęłam się do Kenny'ego. Wyglądało na to, że polepszyło mu się. Wtem, usłyszałam dzwonek. Mój telefon.
 - Zrób herbatę, Kenny. Zaraz zejdę. - poprosiłam, po czym odwróciłam się na pięcie. Pobiegłam do sypialni Jamesa i wyciągnęłam komórkę z kieszeni dżinsów leżących na krześle. Alice.
 - Halo? Co jest, laska? - odebrałam.
 - Gadaj, co dalej z tym dzieckiem. Obiecałaś napisać.
 - Noo, Logan pojechał z Erin do tego szpitala. Jeszcze nie mamy żadnych informacji. - zerknęłam na zegarek. Było kwadrans po dwunastej. - Za niedługo powinni się zjawić. A ty, co robisz?
 - Eee, nie pytaj. Miałam być tydzień u starych, tzn. do wczoraj, ale oni wcześniej pojechali do Oregonu. Wczoraj byłam w Point Place i miałaś list od Keitha i jakieś pierdoły reklamowe. Teraz jestem w Connecticut i przygotowuję się do powrotu do L.A. Co tam u Kendalla? Słuchaj, ja normalnie spadłam z krzesła, jak przeczytałam o tym wypadku i o tym, co sobie zrobił. Ale warto dodać, siedziałam w restauracji, czytając pocztę na tablecie, więc Włosi mieli niezłą zabawę ze mnie. - wyrecytowała Alice.
Parsknęłam śmiechem. Cała ona.
 - Z Kennym już lepiej, ale nie było za dobrze.
 - To w porządku. - odetchnęła czarnowłosa. - Taki miły chłopak...
 - Jasne, jasne. Przyznaj się, jak przyszłaś do sypialni to tylko próbowałaś wyczaić, jakiego ma kutasa. - odparłam, śmiejąc się.
 - Jak dobrze mnie znasz... - westchnęła czarnowłosa po drugiej stronie, i zaczęłam chichotać. Rozmowa z Alice była jak balsam dla duszy. - A tak a propos kutasów... To mówisz, że co było z Jamesem? Jakoś dziwnie plątałaś się w zeznaniach jak mi o tym pisałaś.
 - No bo to jest skomplikowane. - wytłumaczyłam się. - To było tak... No... Był mi wdzięczny, że pomogłam mu z matką. Według niego, dzięki mnie się z nią pogodził... To raczej była zasługa Kendalla, że sprowokował ten wypadek... No ale... Tego... Ten... No, więc, do czegoś tam doszło...
 - Do CZEGOŚ TAM doszło?! - krzyknęła Alice do słuchawki. - Do czego niby?! - pisnęła.
 - No, zrobiliśmy to. - wytłumaczyłam szybko. - Więc, potem on zapytał mnie...
 - Zrobiliście TO? - zapytała dobitnie czarnowłosa.
 - Tak, zrobiliśmy. - miałam już dość powtarzania się.
 - Ale zrobiliście TO?
 - TAK! - ryknęłam do słuchawki. Takie zachowanie Alice doprowadzało mnie do szału. Ona już wiedziała, jak mnie zawstydzić i nigdy nie przepuszczała okazji, aby to zrobić. Słyszałam jej chichot.
 - Przecież zgrywam się, noo. Zrobiliście to i co dalej? - odetchnęłam. Wreszcie pozwoliła mi dokończyć.
 - No, zapytał się, czy chcę z nim być. Czułam się skołowana, więc nie dałam jasnej odpowiedzi.
 - A jaką dałaś? Ciemną? - zniecierpliwiła się Alice. - Co powiedziałaś? "Może kiedyś"? "Pomyślę"?
 - Tylko go cmoknęłam lekko i powiedziałam, żeby uznał to za odpowiedź. Wtedy on złapał mnie mocno i wyszeptał, że nigdy mnie nie opuści. Ja na to, wyśliznęłam się z jego objęć i coś tam zażartowałam. Generalnie nie zbliżyłam się z nim za bardzo od tamtego razu. Oprócz tej akcji z łóżkiem i koszulą, wtedy mnie wkurzył. - opowiedziałam. Usłyszałam pełen aprobaty gwizd.
 - No to grubo, widzę. Czy mówiłam już, że powinnam uczyć się od ciebie sztuki flirtu?
 - Nie. - odparłam ze śmiechem.
 - No to ci mówię. - Nastała cisza. Dziwna, taka niezręczna. Niemal widziałam, jak Alice do czegoś się przymierza, przygryzając lekko dolną wargę. - Otworzyłam list od Keitha.
Pięknie. Mogłam się tego spodziewać. Przyłożyłam dłoń do czoła. Kurwa, Keith. Już prawie o nim zapomniałam w wirze zdarzeń.
 - W porządku. - westchnęłam. - Co napisał?
 - Ogólnie list był bardzo uprzejmy i służalczy. Napisał, że wie, iż przeprowadziłaś się do Los Angeles i że tęskni za tobą. Prosił o spotkanie, powiedział, że wyśle maila dwudziestego ósmego. To dzisiaj. Zgodzisz się?
 - Myślę, że tak, spotkam się z nim. Niech odda mi moją kartę kredytową, mam dosyć dostawania rachunków za zabawę z jego nową dzidzią. - powiedziałam, trzymając pozory.
 - Jutro przyjadę, laska. Będziesz na Sunrise St. ok. 15:00? - zapytała Alice miękko.
 - Jasne, mała. - odparłam ze zrezygnowaniem. - Dzięki za cynk, pa.
 - Trzymaj się.
Trzask.
Pip. Pip. Pip.
O Boże, Keith. Ukryłam twarz w dłoniach. Rzuciłam telefonem o ścianę. Obudowa odleciała z trzaskiem, a bateria wypadła. Fuck.
Jakby pusta w środku, zeszłam na dół, do kuchni, gdzie Kendall przygotowywał orientalnie pachnącą herbatę. Opadłam na krzesło w zrezygnowaniu.
"Muszę się z nim spotkać.", pomyślałam. "Gdzieś tam pomiędzy tym wszystkim muszę pozwolić mu odejść"...

CDN
____________________________
Proszę bardzo, oto nowa notka. Jak widzicie, jest nawet długa. Bardzo przepraszam, że musieliście tyle czekać :c.
Obejrzałam nowy odcinek BTR, "Big Time Scandal". Po prostu ideał!
*_________*
Początek był taki aaaaaach *-*










Logan  - "Whaaat?" XD
O Boże, Kendall, Kendall, I-DE-AL-NY! Omomomo<33
Ojacie Carlos *q* Ślinię się!
DŻEJMS JAPIERDOLE BIORĘ GO DO DOMU D:

czwartek, 9 maja 2013

Liebster Blog Award + Informejszyn

Informejszyn jest taka: najprawdopodobniej dziś nie wyrobię się z nową notką i będzie jutro ;__;.
Ale już wiem, co napisać, tylko jeszcze mi się nie chce ^^
No, a teraz... Liebster Blog Award.

Bardzo dziękuję Natalie Schmidt za moją pierwszą w życiu nominację! Jestem szczęśliwa z tego powodu, jak nigdy ^^. Miło wiedzieć, że to, co piszę podoba się ludziom.




Zasady:- Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach "dobrze wykonanej roboty".- Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia.- Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań od osoby, która Cię nominowała.- Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań.



Pytania od Natalie Schmidt:

1. Od kiedy jesteś Rusher?
 - Hmm, niedawno, od jakiegoś miesiąca ^^.
2. Ile masz lat?
 - 16 :)
3. W jakim mieście mieszkasz?
 - W Szczecinie.
4. Skąd dowiedziałaś się o Big Time Rush?
 - Przeczytałam o nich bodajże w Bravo, jakieś 3 lata temu, a dopiero niedawno zdecydowałam się obejrzeć na Nickelodeon HD, gdy leciało, i zakochałam się...
5. Dlaczego zaczęłaś pisać o BTR?
 - Podziękowania należą się Kyasarin-chan, albo inaczej Zakochanej w Deszczu, gdyż wena naszła mnie, gdy czytałam jej bloga (big-time-rush-4ever.blog.onet.pl) - tak bardzo mnie się on spodobał, że sama tez chciałam coś napisać... i poszło.
6. Kogo z chłopaków lubisz najbardziej?
 - Bardzo trudne pytanie... Hmmm, jestem 25 % Maslover, 25% Penator, 25% Cover Girl i 25% Henderwhore... Ostatnio chyba Logana, ale zmienia mi się. ^^
7. Co lubisz robić w wolnym czasie?
 - Pisać wiersze i opowiadania, śpiewać, robić zdjęcia, rysować, malować, grać na gitarze, zwiedzać... *-*, być Rusherką... Ale nią jestem cały czas <3
8.  Jakie jest Twoje największe marzenie?
 - Zostać sławną pisarką, poznać wszystkich moich żyjących jeszcze idoli, być szczęśliwa. ^^
9.  Co byś zrobiła, gdybyś była milionerką?
 - Kupiłabym sobie duuużo ciuchów, przyborów do malowania obrazów, ładny dom w Californi i samochód. Resztę pieniędzy oddałabym na cele dobroczynne ^^.
10. Który chłopak z BTR ma według Ciebie najładniejsze oczy?
 - Kendall ma śliczne, ale i tak wygrywa James i jego cudne migdałowe spojrzenie *__*.
11. Za co lubisz BTR?
 - Emanują pozytywną energią, gdy na nich patrzę, to się uśmiecham. Mają jakiś dziwny magnetyzm, który mnie przyciąga do nich, a poza tym mają wspaniałą osobowość, są mili, mają niesamowity talent, no i... są śliczni, kurde!

Moje nominacje: 


Moje pytania:

1. Co byś zrobiła, gdyby chłopcy z BTR zapukali do twych drzwi? XD
2. Od kiedy zajmujesz się pisaniem blogów/opowiadań?
3. Czy grasz na jakimś instrumencie?
4. Czy należysz do jakichś fandomów prócz Rushers?
5. Czy czytasz mojego bloga? XDD
6. Jaka jest twoja ulubiona reklama?
7. Jakie jest twoje wymarzone tropikalne miejsce do którego chętnie byś pojechała?
8. Jakby James Maslow chciałby cię przeruchać po imprezie, dałabyś się?
9. Czy jesteś zboczona? (ale pytanie krejzi xd)
10. Jaka jest twoja ulubiona potrawa?
11. Często się reflektujesz?


Nara kociaki :*****

wtorek, 7 maja 2013

Takie tam informacje.

No, także ten - dziś zamierzam zacząć pisać nową notkę, jak dobrze pójdzie, będzie
a) dziś wieczorem
b) jutro wieczorem
c) pojutrze wieczorem.
Dłużej nie będziecie czekać ^^.
No i chciałabym się pochwalić - narysowałam Kendalla.
Nie miałam skanera, więc strzeliłam fotkę.
Później zeskanuję, i zobaczycie, że wcale nie wyszedł tak źle.
Uwielbiam mój aparat w komórce 0,00009 Mpx XDD

Wiem, jest pjenkny ;____;. HAHAHAHA, NIE.

No, i założyłam sb twittera - znajdziecie mnie pod LorrieRusher ^^.
Oczywiście obserwuję na TT moje słoneczka *_*.
James napisał około północy czasu polskiego, że cieszy się, iż ma na TT ponad 1,5 miliona fanów. Co odpisałam?
 - THAT'S NICE HONEY.
XDDD. Przyjazna ja. Dodałam jeszcze ten obrazek:

WIĘC JESTEM BARDZO MIŁA DLA JAMESA, JAK WIDZICIE XD.
Czuję się tak blisko niego ;__;.
Jestem taka szczęśliwa, że wpadłam na pomysł z tym twitterem!
Może kiedyś do mnie napisze? 
HAHAHAHA, JASNE.
Tak w ogóle, to chciałabym bardzo podziękować wszystkim za komentarze, za oceny i wgl za wszystko. To dla mnie ważne, abyście polubili ten blog - bo jak każde opowiadanie, które napisałam, - jest on moim dzieckiem ;__;.
I w sumie, to chyba mój najbardziej wartościowy literacko blog!
Jestem taka z siebie dumna ;__;.
No dobra, nie przynudzam już.
Zapraszam do dodawania komentarzy, do wchodzenia na mojego twittera, i do bycia RUSHEREM <3.
PEACE  & LOVE & RAPE.


poniedziałek, 6 maja 2013

Rozdział 13

Dedykuję ten rozdział Zakochanej w Deszczu - czyli Kyasarin-chan.
W podziękowaniu za 145 rozdziałów dobrej zabawy, pełnej emocji i uniesień. Na parę dni stałam się Julką i przeżywałam jej przygody, tak jakby to było moje życie. Dzięki Tobie również, zdecydowałam się założyć tego bloga. Dziękuję!
Dzisiaj trochę chaotycznie, bo ciągle zmieniam punkty widzenia XDD Starałam się zrobić to tak, żeby nie tylko zmienić punkt widzenia, ale też styl opowiadania historii - każdy z bohaterów myśli inaczej, używa innych słów i inaczej się zachowuje. Mam nadzieję, że zauważycie subtelne różnice ^^.
_________________________
*Oczami Erin Sanders*
Po trzeciej herbatce Carlosa zaczęło mi się już lekko kręcić w głowie. Siedziałam z Lourette, Jamesem i twórcą tego szalonego napoju wyskokowego w kuchni i rozmawiałam z nimi, śmiejąc się histerycznie ze wszystkiego, co powiedzieli.
 - No, a potem do pokoju wszedł Logan, zobaczył że James leży przywiązany do łóżka swoją koszulą, wzwód ma jak ta lala i miota nim jak szatan! Myślałam, że się posika ze śmiechu! - zakończyła historię blondynka, a ja zaczęłam chichotać, po trosze dlatego, że sobie to wyobraziłam, a po trosze dlatego, że Carlos zaczął chrapać, drzemiąc na stoliku. James uderzył go z otwartej dłoni w tył głowy, a ten poderwał się z krzykiem "Ja wcale nie śpię!". Zaczęłam się brechtać jeszcze bardziej, a Lourette ukryła twarz w ramieniu Jamesa, dusząc się ze śmiechu. Brunet pogłaskał ją po głowie, a potem wstał, by polać brandy. Carlos również zerwał się z krzesła, a potem pobiegł w stronę łazienki, bąknąwszy "Dobranoc". Coś mi mówiło, że latynos będzie wymiotował. Parsknęłam śmiechem w moją szklankę wypełnioną brandy. Gdy tylko Carl opuścił kuchnię, James objął Lourette wokół talii i złożył na jej ustach pocałunek. Przypatrywałam się im z zaciekawieniem. To chyba nie był impuls pod wpływem alkoholu, bo dziewczyna uśmiechnęła się i odwzajemniła pocałunek, delikatnie głaszcząc go po policzku. Wyczuła na sobie mój wzrok i spłonęła rumieńcem, odsuwając się od chłopaka, który dalej trzymał rękę na jej talii.
 - Och, jakie to słodkie... - westchnęłam, odczuwając ból na wspomnienie wydarzenia sprzed jakiejś godziny. Całowałam się z Loganem. Łzy napłynęły mi do oczu. Logan...
Najsłodszy na świecie. Jedyny mężczyzna, którego prawdziwie kochałam, i kocham dalej. Lourette zachichotała nerwowo.
 - No, tak jakby... - bąknęła, skromnie spuszczając wzrok.
 - Nieoficjalnie... - mruknął James. 
 - Ale nikt nie może wiedzieć, dobrze? - zapytała blondynka, patrząc na mnie błagalnie.
Westchnęłam.
 - W porządku. Wy to macie szczęście. - powiedziałam z nieco melancholijnym uśmiechem. - Nie tak, jak ja...
 - Nie wierzę... - mruknęła Lourette. - Nie możesz sobie nikogo znaleźć?
Zaśmiałam się lekko.
 - Nie... Nawet nie szukam. Jest już ktoś...
 - Ale problem w tym, że ten ktoś ciebie nie chce? - strzelała blondynka.
 - Niezupełnie. Nawet nie domyśla się, że tak mocno go kocham. - odparłam smętnie, wychylając z szklanki resztkę brandy. Napój piekł w ustach niemiłosiernie, ale prawie tego nie czułam, przejęta bólem związanym z moją nieodwzajemnioną miłością.
 - Czemu mu tego nie powiesz? Boisz się? - spytała malarka, gładząc mimochodem Jamesa po wierzchu dłoni. Brunet mruczał cichutko, wtulając twarz w jej długie, miękkie włosy.
 - Jak cholera... - odparłam. - Nie ma opcji, żebym powiedziała, albo napisała mu to. Ani cokolwiek. Za każdym razem tchórzę.
 - Często się z nim widujesz? - kontynuowała wywiad Lourette.
 - Dosyć często... Boli mnie to. W swoim czasie widywaliśmy się codziennie. Ale jesteśmy tylko kolegami, tylko przyjaciółmi... Dobija mnie to. - odpowiedziałam z westchnieniem.
Wypity alkohol potęgował uczucie smutku i samotności.
Spuściłam głowę. Było mi trochę niedobrze i wszystko wirowało mi przed oczami.
 - Kto to? - zapytała Lourette.
 - Logan. - odparłam bez zastanowienia.
Wciągnęłam mocno powietrze nosem. "KURWA! Czemu to powiedziałam?!"
 - Och. - mruknęła blondynka, a James spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.
 - To dlatego zgodziłaś się, by tu przyjechać? - spytał.
 - Po trosze tak. - odparłam cicho z dalej spuszczoną głową.
 - Musi być ci ciężko z tą świadomością, że być może Logan ma dziecko z jakąś kobietą, pomijając szczegóły. 
 - Mhm... - mruknęłam, próbując zdusić w sobie nudności i poczucie, jakby życie zrobiło mnie w konia.
 - Nie bój się, nikomu nie powiemy. - powiedziała malarka.
 - Dzięki. - odparłam, siląc się na uśmiech. Nie bardzo mi wyszedł. - Jadę jutro z Loganem do szpitala. - powiedziałam smętnie. - Chyba będę już jechać.
 - Zadzwonić ci po taksówkę? - zapytał James, klepiąc mnie po ramieniu nad głową Lourette.
 - Nie, poradzę sobie. - odparłam, zmęczona. - Dziękuję, i dobranoc. - westchnęłam, wychodząc z kuchni.
 - Dobranoc... - usłyszałam ich głosy. To nie była ich wina, że nie chciałam z nimi więcej siedzieć. Tylko moja.
Westchnęłam po raz kolejny i wyszłam na zimny podjazd. Los Angeles nigdy nie było tak wietrzne i ponure jak teraz. Wiedziałam, że jestem po alkoholu, ale wsiadłam do samochodu i pojechałam, wiedząc, że tej mrocznej nocy na pewno nie będę śnić.
*Oczami Lourette*
  - Biedna Erin... - mruknęłam, jak tylko opuściła pomieszczenie.
 - Noo... - przytaknął James. - Coś podejrzewam, że jeszcze długo pocierpi. - szepnął. Zrobiło mi się przykro, słysząc to.
 - Dlaczego? - spytałam, również szeptem.
 - Po tej całej akcji Logan będzie tak zmarnowany, niezależnie od jej wyniku, że zapewne da sobie spokój z dziewczynami na jakiś czas. - wyjaśnił miękko James. Skupiłam się bardziej na ruchu jego warg, niż na tym co mówi. Gdy byłam blisko, musiałam się pilnować, aby skupić się na rozmowie, w czym skutecznie przeszkadzał mi apetyczny zapach Maslowa.
 - Masz rację. - przyznałam po chwili, oblizując wargi, gdyż nagle wydały mi się zbyt suche. Zamyśliłam się. - Ostatnio mam wrażenie, że nie ma prawdziwej miłości na świecie. Kendall i Patricia... Logan i Erin. - Tutaj się zacięłam. - Ja i Keith... Ty też nie miałeś za dużo szczęścia. - Zwróciłam się do niego. 
 - To prawda. Ale miłość istnieje. - wyszeptał.
 - Wierzysz w to? - spytałam.
 - Na ślepo. - odparł James z zagadkowym błyskiem w migdałowych oczach. Zaśmiałam się.
 - Okej, daj mi rok. Za dokładnie rok, jeśli nie natknę się na żaden ślad miłości, nie znajdę jej, albo nie zrozumiem jej działania, rozstaniemy się jak dobrzy kumple. Lecz, jeśli mi się uda...
 - Wtedy zostaniesz ze mną już na zawsze, kupimy sobie tropikalną wyspę, na której zamieszkamy, weźmiemy ślub i założymy szczęśliwą rodzinę. - odparł brunet.
 - W porządku. - zgodziłam się, chichocząc.
 - Przysięgasz? - zapytał Maslow z uśmiechem igrającym na jego ślicznych ustach.
 - Na wszystko, w co wierzę. - odparłam poważnym tonem.
 - Przypieczętujmy to. - zaproponował James.
A potem poczułam dotyk jego warg na swoich. Przymknęłam oczy. Jego usta były cudownie miękkie i ciepłe, tak ciepłe, jak jego ciało, które znajdowało się tak blisko mojego. Byliśmy jednością. Jednym duchem, jednym mózgiem. Jednym tchnieniem, które zaprowadziło nas prosto do sypialni, tylko po to, aby przytulić się mocno i zasnąć obok siebie. Jednym sercem, które pozwala nam żyć.

*Oczami Logana*
Coś wyrwało mnie ze snu. 
Ból.
Czułem się jak w imadle miażdżącym mi czaszkę. Przez pierwsze parę chwil nie pamiętałem, jak znalazłem się w łóżku, i czemu jestem ubrany w piżamę, aż kawałki wspomnień powróciły na swoje miejsce i znałem już ogólny zarys sytuacji.
Pięknie.
Nie byłem zbyt zadowolony z siebie i swojego zachowania w stosunku do Erin, co więcej, musiałem szybko ją przeprosić. Złapałem za komórkę leżącą na szafce nocnej. 7:15.
O 9:00 miałem być w szpitalu, żeby zobaczyć moje dziecko.
Miałem jakieś dziwne przeczucie. Przeczucie, że cokolwiek mówią mi przyjaciele, to jest mój syn, i muszę wziąć za niego odpowiedzialność. Miałem zimne dłonie. Musiałem w nocy skopać z siebie kołdrę, bo leżała na podłodze. Ból w mojej głowie był okropny.
Rozbijał w pył mój układ nerwowy, mamił moje zmysły i wbijał mi się w mózg drzazgą białego światła.
Aaauć.
Syknąłem, klęcząc na łóżku i przykładając chłodne ręce do gorącego i wilgotnego czoła. Poczułem ulgę, toteż wstałem z materaca i rozejrzałem się po pokoju, mrużąc oczy przed złocistym blaskiem poranka. 
Poszedłem do garderoby, żeby wyjąć z niej elegancką koszulę w prążki i czarne dżinsy. Dobrałem do tego odpowiednie buty, po czym ubrałem się. Wychodząc, spojrzałem w lustro. Wyglądałem jak śmierć na chorągwi. Sińce pod oczami, popękane usta, oczy nabiegłe krwią. Drżące dłonie. Otrząsnąłem się i podążyłem do kuchni.
Stał w niej Kendall i podawał kawę Erin. 
Uśmiechnąłem się na jej widok. Gdy była obok mnie, czułem się bezpiecznie, spokojnie. Wiedziałem, że ona mnie wesprze. Brunetka miała włosy spięte w wysoki kucyk, a ubrała się w białą sukienkę nad kolano z ciemnofioletowymi detalami. Na krześle za nią wisiał fioletowy cardigan, a na stopach miała te same szpilki, co wczoraj. Patrzyłem na nią z zadowoleniem, myśląc, że chociaż ona jedna z nas wygląda porządnie, póki nie spojrzałem na jej twarz. Miała perfekcyjny makijaż, jak zawsze, ale głębokie cienie pod oczami dodawały jej lat. Sprawiała wrażenie, jakby zarwała noc.
 - Hej, Logan. - przywitał się Ken. - Napijesz się kawy?
 - Cześć, chętnie. - odpowiedziałem zachrypniętym głosem. Odchrząknąłem, a Erin zachichotała słabo. Usiadłem obok niej z uśmiechem przegranego.
 - Cześć, Erin. Widzę, że nie tylko ja miałem ciężką noc.
 - Chciałabym mieć w ogóle noc. - ta przewróciła oczami. - Nie mogłam spać. Za to ty? Jak niemowlę.
 - Przykro mi. - spuściłem głowę. Zwykle żartowaliśmy w takich sytuacjach, ale teraz, jej sarkazm mnie zranił. 
Głupi Henderson...
 - Ej, głowa do góry. Nic się nie stało. Odwdzięczysz mi się kiedyś. - wyszczerzyła zęby. Również się uśmiechnąłem, a Kendall postawił przede mną wielki parujący kubek kawy. Podziękowałem mu spojrzeniem pełnym wdzięczności. To niesamowite, jak ten koleś był silny. Ledwo co miał depresję, a już jest w stanie pomagać innym. Spojrzałem na Sanders, która oglądała swoje paznokcie.
 - Ładna pogoda, prawda? - zagadnąłem, a potem przekląłem się w myślach. Beznadziejnie zaczęta rozmowa. Erin jednak litościwie podjęła temat, siorbnąwszy ze swojej szklanki.
 - To prawda. Wczoraj wieczorem było dziwnie wietrznie... Mrocznie. - odparła. - Ciemne chmury na niebie i te sprawy. Jakby Los Angeles zmieniło się w Los Deviles. - zażartowała. Parsknąłem śmiechem w swoją kawę, poważniejąc jednak szybko.
 - Mam tremę. - wymamrotałem, sunąc palcem po roślinnym wzorze na kubku.
 - Wiem, kotku. - odparła pokrzepiająco Erin. Położyła dłoń na mojej, i od razu zrobiło mi się lepiej. Sanders emanowała energią zmieniającą kształt w danej sytuacji. To czyniło z niej niesamowitą aktorkę, zarówno telewizyjną, jak i teatralną. Na deskach widać to bardziej. Jak samym głosem, zachowaniem, gestem, spojrzeniem, manipuluje emocjami. Jeśli chce mnie uspokoić, wystarczy, że coś powie i mnie dotknie, a staję się oazą spokoju. Pierdolonym wagonem pełnym tybetańskich mnichów pogrążonych w medytacji. Ten talent graniczył z magią. Niewykluczone, że Erin miała wśród przodków jakąś czarownicę z Salem. Kojarzyła mi się z tajemniczą cyganką, z czarodziejką, wróżącą z kuli i dokonującą po nocach skomplikowanych rytuałów. Może dlatego dziś była taka niewyspana?
Było coś w jej ciemnych oczach, orzechowych włosach, które tworzyły miękkie, gęste loki. Gdy je rozpuściła, wyglądała jak driada, czarownica, bachantka. Miało to trochę seksualny wymiar, i z przerażeniem odkryłem, że mnie to podnieca.
Stop, Henderson. 
Trzy dni temu zostałeś ojcem.
Ta myśl zadziałała jak zimny kubeł wody na głowę.
 - Jest prawie ósma. - zwróciła uwagę Sanders. - Jedźmy już. Mam tak ściśnięty żołądek, że nic nie przełknę. Myślę, że ty też. Jak szybko się uwiniemy, to zjemy śniadanie w jakiejś knajpce, ok?
Patrzyłem na nią, zamyślony.
Ach, ach tak.
 - W porządku. Jedźmy. 
Zauważyłem, że już od jakiegoś czasu nie ma Kendalla w kuchni. Wstałem z krzesła, dopijając szybko kawę, a potem włożyłem kubek do zmywarki. Poczekałem, aż Erin skończy i wstanie, a potem podałem jej cardigan i zabrałem szklankę.
 - Dziękuję. - powiedziała z uśmiechem, założywszy sweterek i okulary przeciwsłoneczne.
 - To ja dziękuję... - mruknąłem, zakładając swoje.
Otworzyłem przed nią drzwi i przepuściłem ją pierwszą. Jak damę, którą była. 
Erin zawsze była dla mnie ważna. Jako przyjaciółka, kompanka. Możliwe, że byłem z nią bliżej niż z Jamesem, Carlosem i Kendallem. Ona bardziej rozumiała, więcej słuchała. Była moją ostoją. Z tą myślą, wsiadłem wraz z Sanders do samochodu Carlosa i ruszyłem w stronę szpitala. Prawie nie bałem się, że w oczach niemowlęcia zobaczę moje własne. Czułem się gotowy.
Czułem się ojcem. Nie do końca, ale jednak.
_________________________________
Uff... No, miało być dłużej, ale stwierdziłam, że lepiej nie przesadzać, bo jak wyczerpię całą wenę, to nie będę wiedziała co później napisać. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, i że wychwyciliście różnice między odczuciami bohaterów ^^.
Lubię pisać jako Logan.
On jest taki... Fajny XD. 

sobota, 4 maja 2013

Rozdział 12


Hejhejhej!
Zapraszam was na rozdział nr 12~!
Mam nadzieję że się spodoba ^^.
_____________________________________

*Oczami Erin Sanders*
 - Dziękuję. - szepnął Logan. Sięgnęłam do torebki. W jednej z kieszonek miałam schowane chusteczki. Wyjęłam jedną i pieszczotliwym gestem zaczęłam wycierać ostatnie łzy z jego policzków. Ten, uśmiechał się przy tym ciepło. Przygryzłam dolną wargę. Był taki przystojny... W tym momencie czułam do niego tak wielką miłość, że aż bolało mnie serce z jej nadmiaru. Przełknęłam ślinę. Miałam wrażenie, że on słyszy mój przyspieszony oddech i krew burzącą się w moich żyłach. Chcąc zagłuszyć bicie rozszalałego serca, zagadnęłam go cicho.
 - Widzę, że dalej masz tego misia ode mnie. - położyłam nogi na łóżku, a potem zwinęłam je, by usiąść po turecku.
 - Ach, tak. Jest słodziutki. - odparł brunet. Uniósł drżącą rękę, by pogłaskać mnie po policzku. Przymknęłam oczy z zadowolenia. Dotykał mojej twarzy delikatnie, jak polny wietrzyk, prawie tego nie czułam, ale w środku to było dla mnie zakazaną pieszczotą, przyjemniejszą niż wszystkie inne rzeczy, jakich doświadczyłam w życiu. Palce Logana ześliznęły się na moją szyję, śledząc ślad malutkich żyłek, widocznych na bladej skórze. Przełknęłam ślinę. Henderson pogładził mój warkocz, badając fakturę gęstych, ciemnych włosów. Otworzyłam oczy, aby spojrzeć w jego źrenice, w których drgały lekko światełka gwiazd z okna znajdującego się za mną. Uśmiechnęłam się lekko. Logan odwzajemnił uśmiech, wspinając się palcami znów w górę, do mojego ucha. Założył za nie kosmyk włosów, który wymknął się z warkocza, a potem przemknął opuszkami po linii mojej żuchwy. Dotknął moich ust. Wargi zadrżały mi w uniesieniu. Lekki jak płatek róży dotyk, palił mnie płomieniem niespełnionej miłości, zarówno klątwa, jak i błogosławieństwo, zmuszające mnie do padnięcia na kolana, a jednak paraliżujące, że nie zdołałabym się poruszyć, nawet jakbym chciała. Ale nie chciałam. Pragnęłam pozostać zawieszona w czasie, uwięziona w przestrzeni, byle by tylko Logan dalej był przy mnie i dotykał mojej twarzy. Czułam prawie bolesną przyjemność, gdy to robił. Pod wpływem impulsu, również uniosłam dłoń i położyłam ją na pięknie wyrzeźbionym policzku mojego ukochanego. Serce zatrzepotało mi w piersi, gdy zobaczyłam, że on również przymyka oczy z lekkim uśmiechem, mówiącym "Kochaj mnie".
"Kocham Cię!" - krzyczało moje serce, lecz Logan naturalnie nie mógł tego usłyszeć. Delikatnie przejechałam palcem po płatku jego ucha, a potem po żuchwie i szyi. Dotknęłam jego warg, naciskając leciutko. Były takie cudownie miękkie. Gdzieś czytałam, że jak ktoś ma miękkie usta, to dobrze całuje. Uśmiechnęłam się. Logan na pewno dobrze całował, przekonałam się o tym dużo razy na planie serialu. Ale wtedy to nie był on, to był Logan Mitchell. Całował nie mnie, tylko Camille. A ja bym chciała, aby pocałował mnie mój ukochany, Logan Henderson.
Z chwilą, gdy o tym pomyślałam, zdarzył się cud.
Poczułam dotyk jego warg na swoich. Był zaskakująco delikatny, jakby niepewny. W zdziwieniu, wytrzeszczyłam oczy. To była najwspanialsza chwila w moim życiu. Krew w żyłach zamieniła się we wrzącą lawę, a do oczu napłynęły mi łzy. Zachciałam, aby całował mnie tak wciąż i wciąż, aż nowy brzask nie zajaśnieje, a ja nie zobaczę i nie poczuję go znów. Przymknęłam powieki i zatraciłam się w lekkim jak skrzydło motyla dotyku jego słodkich, pełnych ust.
Odwzajemniłam pocałunek, pozwalając sobie na prawie nieodczuwalne przygryzienie dolnej wargi chłopaka. Poczułam jego silne ręce owijające się wokół mojej talii. Powoli, miękko, położyliśmy się na łóżku, a pocałunek stał się bardziej namiętny. Byłam szczęśliwa jak nie wiem, i obiecałam sobie w duchu, że ozłocę Jamesa od stóp do głów, że wyrwał mnie telefonem spod prysznica. Pomyśleć, że mogłam spędzić ten wieczór, oglądając telewizję, pisząc wiersze miłosne do szuflady, czy drzemiąc na kanapie z wspólnym zdjęciem moim i Logana w objęciach, wyobrażając sobie, że leżę z moim ukochanym.
Nie przerywając pocałunku, Logan wyprostował najpierw moją lewą nogę, podnosząc ją do góry, pogładził ją od uda po kostkę, a potem, na oślep, odpiął pasek mojego buta i fioletowy sandałek na szpilce opadł z lekkim trzaskiem na dywan. To samo stało się z drugim. Zaczęłam się pocić ze zdenerwowania i podniecenia. Wiedziałam, że brunet jest pod wpływem alkoholu, i czułam to w jego oddechu. To nie było to, czego chciałam. Oczywiście, mogłam uprawiać z nim teraz seks, co więcej, pragnęłam tego, jak niczego wcześniej w życiu, ale ostatnia rozsądna myśl przywróciła mnie światu.
"Nie mogę tego zrobić. To byłoby nie fair. Zachowałabym się tak samo jak Jenna Richards."
To w ogóle nie różniłoby się od niej, przecież ona uwiodła Logana gdy był pijany. Ja chciałabym to z nim zrobić, ale na trzeźwo, z miłości, a nie z potrzeby wywołanej herbatą z brandy. Dlatego, czując jak moje serce boleśnie protestuje, lekko odepchnęłam od siebie bruneta. Nie mogłam patrzeć w jego zawiedzione oczy.
 - Kotku, jutro musisz wcześnie wstać. Kiedy indziej, dobrze? Zostanę z tobą, jutro tam pojedziemy. - pogłaskałam go po włosach, na co on nagle zerwał się, i usiadł na łóżku, rozcierając sobie skronie. Zobaczył prawdę w moim spojrzeniu, momentalnie trzeźwiejąc.
 - O Boże, Erin... Przepraszam. - jęknął, łapiąc mnie za rękę, by pomóc mi siąść. - Strasznie cię przepraszam... Jestem taki beznadziejny... - głos zaczął mu się łamać, a do oczu napłynęły łzy, więc ukrył twarz w dłoniach. Poczułam ogromne poczucie winy. Gdybym mu nie przerwała...
"Dość. Należało to zrobić."
Położyłam mu rękę na ramieniu.
 - W porządku, Logie. - powiedziałam miękko. - Wiem, o co chodzi, herbatka Carlosa i te sprawy... Nie jestem ani zła, ani obrażona... - powiedziałam.
 - Naprawdę? - Henderson uniósł wzrok, by spojrzeć mi w oczy.
 - Naprawdę. - powiedziałam, uśmiechając się. - Było nawet fajnie.
"Jesteś taką dobrą aktorką, Erin"
Logan parsknął śmiechem.
 - Jasne, zapity Logan jest taki seksiii... - zachichotał.
 - A nie? - odparłam.
 - Dobra, to na poważnie. Przepraszam, Erin. - westchnął ciężko, przecierając oczy. Wydawał mi się być tak zmęczony tym wszystkim...
 - Idź spać, aniołku. - poprosiłam.
 - W porządku. - Położył się do łóżka i przykrył kołdrą.
 - Było fajnie, Logie. Mówię poważnie. - powiedziałam, nie wiem czemu. Westchnęłam i pogłaskałam go po policzku. - Dobranoc. Rano pojadę z tobą do szpitala i wszystko się wyjaśni. Bądź spokojny.
 - Jeszcze raz dziękuję. - szepnął Logan, po czym ziewnął słodziutko. Zachichotałam.
 - Nie ma za co, misiu. - odparłam, po czym pocałowałam go czule w czoło. - Będzie dobrze.
 - Wiem. - Jego wargi się uśmiechały, ale w oczach widziałam smutek. Przełknęłam ślinę, a potem założyłam szpilki.
 - Do jutra. - pożegnałam się.
 - Pa.
Zgasiłam światło i wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół i podążyłam do jedynego pomieszczenia, w którym było jasno. Kuchnia.
W środku znajdowali się Carlos, James i ta blondynka którą widziałam w gazecie. Malarka.
 - Hej. - przywitała się ze mną, a potem podeszła z wyciągniętą ręką. Miała słowiańskie rysy twarzy - wysokie, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i pełne usta. Jej jasne, kocie oczy były pociągnięte srebrzystym cieniem, a długie włosy układały się w lekkie fale. Była piękna, poczułam się przy niej jak szara myszka. - Jestem Lourette Delmond. - przedstawiła się, a ja uścisnęłam jej dłoń.
 - Erin Sanders. Gram z chłopakami w serialu. - powiedziałam.
 - Wiem. - uśmiechnęła się ta. Przytuliła mnie. Tak po prostu. Ciepło, przyjacielsko. - Dziękuję, że przyjechałaś. - szepnęła.
Odwzajemniłam uśmiech.
 - Nie ma za co.
*Oczami Lourette*
 - Siadaj. - powiedziałam do Erin, pokazując jej ręką wolne miejsce obok Carlosa. - Jak tam z Loganem?
 - O wiele lepiej. Uśmiecha się i żartuje. - odparła ta, jak tylko wypełniła moją prośbę. Poczułam się o wiele lepiej gdy to usłyszałam. Henderson musiał ją bardzo lubić, skoro tak poprawił mu się humor w jej towarzystwie. Usiadłam obok, korzystając z okazji, by lepiej się jej przyjrzeć. Miała długie, kasztanowe włosy splecione z fryzjerską precyzją w śliczny, gruby warkocz, ładne, ciemne, głęboko osadzone oczy okolone długimi, czarnymi rzęsami, tak idealnymi, że nie wymagały tuszu. Ubrana była dość skromnie, ale modnie, a wysokie, drogie szpilki na wypielęgnowanych stopach pokazywały jasno, że jest kimś, chociaż jej zachowanie na to nie wskazywało. Przeciwnie, sprawiała wrażenie trochę zagubionej.
 - Napijesz się czegoś? - zaproponował Carlos.
 - Ty, lepiej powiedz, co ty tam dolałeś Loganowi do herbaty. - powiedziała z przekąsem Sanders. - Wywrócił się w garderobie, a czuć było na kilometr.
Latynos spłonął rumieńcem ledwo widocznym pod jego śniadą skórą.
 - Brandy. Na rozluźnienie... - zachichotał nerwowo.
 - Debilu. - zgasiłam go. - Właśnie przez alkohol wkopał się w tą chorą akcję, a ty mu brandy do herbaty lejesz. I pewnie z grubej rury zarąbałeś, że 1/3 herbaty, a reszta alkoholu, mam rację? - Nie musiał odpowiadać. Prawdę widziałam w jego zawstydzonym spojrzeniu. Zrobiło mi się go żal, więc spuściłam z tonu. - Lepszym pomysłem będzie, jak teraz nam zrobisz po swojej firmowej herbatce. - uśmiechnęłam się przyjacielsko. Oblicze Carlosa od razu się rozjaśniło i zerwał się z krzesła, żeby wstawić wodę w elektrycznym czajniku.
 - Tak uszczęśliwia się rumuńskie dziecko. - powiedziałam, wywołując śmiech Jamesa i Erin.
 - Rasistka. - rzucił latynos.
 - To twoje imię.
W odpowiedzi, Carlito pokazał mi fucka, a ja roześmiałam się.
 - Chętna na herbatkę Carlosa? - zapytałam Erin, ignorując latynosa, który robił do mnie miny.
 - No a jak? - zaśmiała się ta. - Chciałam trochę podebrać Loganowi, ale wypił wszystko. - powiedziała, robiąc smutną minę.
 - Oooo, biedactwo. - roześmiał się James i pogłaskał ją po głowie. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
Obecność Sanders roztopiła zmrożoną atmosferę. Zaczęłam wierzyć w ocalenie Logana przed astronomicznymi alimentami. Sam Henderson mówił Kendallowi, że nie pamięta, czy używali zabezpieczenia, i, że jeśli Richards zaszła w ciążę, to jasne, że nie używali. Ja jednak miałam inną hipotezę, którą podsunęła mi Alice.
 - Tak w ogóle, to ja uważam, że ta szmata zaszła w ciążę później, albo wcześniej a dzień porodu wybrała sobie. Przecież urodziła przez cesarskie cięcie. Mogła poprosić o to lekarza. - powiedziałam tonem znawcy, gdy już każdy z nas sączył swoją "herbatkę". Była obrzydliwa, ale miała mocnego kopa. Pod tym względem przypominała moje Siki Pawiana. - Alice mi to napisała w mailu. Sama bym na to nie wpadła, ale szczęście, że mam taką rezolutną przyjaciółkę.
 - Noo, to ma sens. - zgodził się Carlos. - Dawaj do niej numer, to się jej oświadczę.
 - Podejrzewam, że by się nie zgodziła. - zgasiłam go, śmiejąc się. - Wracając do Richards. Ta cała sprawa mocno mi śmierdzi, a wam? - spojrzałam na Jamesa, który obalał drugą herbatkę. Gdy wyczuł na sobie mój wzrok, gorliwie pokiwał głową. Erin również się zgodziła.
 - Już wtedy mi śmierdziała, kiedy jeszcze się nie zaczęła. - powiedziała, wywołując mój chichot. - Nie, serio. Pamiętam, jak ta pipa pisała do mnie listy z groźbami...
 - Łoł, łoł, łoł. Czekaj... - przerwałam jej. - Masz je jeszcze?
 - Niektóre. - przyznała. - Przeważnie od razu je wywalałam, nie otwierając.
Klasnęłam w dłonie.
 - Mamy ją! Jak je znajdziesz, moglibyśmy się nimi posłużyć jako dowodem na to, że ta cała ciąża, o której Logan nie wiedział, jak i twierdzenie, że to jego dziecko, to zwykła ściema! - zacisnęłam dłonie w pięści w triumfalnym geście.
 - Ja pierdzielę, uda się! - rzekł James i przybił piątkę z Carlosem, który robił dla nas po kolejnej herbatce.
Erin rozpromieniła się.
 - Naprawdę w to wierzycie? - zapytała z nadzieją.
 - My to wiemy. - powiedziałam z uśmiechem, kładąc jej dłoń na ramieniu.
_________________________________

Noo, skończyłam ^^. Zacznę dzisiaj pisać następny rozdział, a kiedy będzie - nie wiem.
Za parę dni. Mam nadzieję, że się podobało :**
No, dajcie mi parę komentarzy, proszę ;___;
To nie boli.

Rozdział 11

Dobra nooo~!
Nie dostałam ani jednego komentarza.
FOCH!
Nie mogłam się powstrzymać, aby dodać nową notkę. Jak nie dostaję komentarzy, to trudno.
Życie.

Ten rozdział dedykuję mojej starszej siostrze. Nie mogę dopuścić, żeby ona przeczytała tego bloga, bo matce wszystko powtórzy! (powiedziała, że chce dedykację bo jak nie... c:)
A moja mama i tak weszła tutaj i pierwsze co powiedziała - Ej, skąd wzięłaś tych chłopaków? Jacy fajni XDD. Przeczytała pierwsze kilka zdań rozdziału 9 i jej się znudziło (na szczęście), powiedziała, że biedny ten koleś co się pociął, i że nie lubi czytać o takich rzeczach. BYŁO BLISKO XD.
____________________________
 - To na pewno jakiś przekręt. - wykrztusiłam, sama sobie nie wierząc. Informacje z listu sprawiły, że dobra atmosfera pękła jak bańka mydlana.
 - Pokaż ten papier. - powiedział Kendall, a ja podałam mu list. Chłopaki analizowali tekst, a ja złapałam Logana za rękę.
 - Wiedziałeś coś o tym? - zapytałam, a ten pokręcił głową.
 - COO?! - wydarli się chłopcy chórem po skończonej lekturze. Zabrałam im świstek papieru, po czym pomogłam wstać Loganowi. Z adaptera w salonie sączyła się piosenka It's Only Rock'n'Roll (But I Like It) Rolling Stonesów. Bez słowa poszliśmy tam, by usiąść. Logan, oszołomiony i wkurzony, zepchnął odtwarzacz ze stołu. Adapter rozleciał się, a głos Jaggera zamarł z upiornym jękiem. Atmosfera zrobiła się tak gęsta, że można było kroić ją nożem. Henderson, zrozpaczony, usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach.
 - To niemożliwe. - wyszeptał, przerywając ciszę. - Po prostu niemożliwe.
List, który tak zrujnował nam dzień, informował Logana, że 23 maja bieżącego roku, to znaczy dwa dni temu, dziewczyna nazywająca się Jenna Richards urodziła poprzez cesarskie cięcie dziecko płci męskiej, którego ojcem najprawdopodobniej jest sam Henderson i ostrzegał, że brunet będzie zobowiązany uiszczać na wychowanie syna kwotę ustaloną przez matkę, w granicach od ćwierci do pół miliona dolarów rocznie, dalej został podany adres szpitala i dzień oraz godzina (jutro o 9:00 rano) w którym Logan powinien się stawić, by zobaczyć swoje dziecko i zacząć ustalać kwotę alimentów.
 - Przecież babka w chuja cię robi. - powiedziałam, klepiąc Logana po ramieniu. - Wszystko się wyda.
 - Ja pamiętam tę Jennę całą. - odezwał się Kendall. - Psychofanka jakich mało. Kiedyś włamała się do garderoby Logana i ukradła mu bokserki. Potem głupia się chwaliła tym na facebooku. - wzdrygnął się. - Ładna, ale źle jej z oczu patrzyło. Poza tym, miała obsesję. Wysyłała listy z pogróżkami do Erin Sanders, naszej koleżanki z planu, która grała w serialu dziewczynę Logana.
Również się wzdrygnęłam.
 - To przecież jasne, że robi cię w konia. - powiedziałam. Raczej nie uprawiałeś z nią seksu.
Cisza. Kendall, James i Carlos spojrzeli na mnie wymownie, a Logan jeszcze bardziej się zgarbił.
 - Uprawiałeś? - wyszeptałam w szoku. - Odbiło ci?
 - Niezupełnie. - wytłumaczył pospiesznie Carlos. - Udało jej się wbić na imprezę, kiedy świętowaliśmy urodziny innej koleżanki z planu, Ciary. Logan był pijany i...
 - Uwiodła mnie. W najbardziej prymitywny, zwierzęcy sposób. A ja się na to nabrałem. - skończył za niego Logan głosem pełnym goryczy. - Zdarzyło się to dokładnie w noc między 22 a 23 sierpnia. Czyli dziewięć miesięcy temu.
 - Ja pierdolę... - wychrypiałam, unosząc dłoń do czoła. - Logan... - zaczęłam. Brunet spojrzał na mnie pytająco.
 - Co? Chcesz mi powiedzieć, że zjebałem?! Sam dobrze o tym wiem.
 - Nie... no co ty, to nie twoja wina... tylko... - pochyliłam się, by oprzeć łokcie o stół do kawy. - Była taka historia w tamtym roku... z Justinem Bieberem. - zagadnęłam. - Jakaś babka w konia go robiła, że urodziła mu dziecko i do sądu go pozwała o alimenty. Wszystko okazało się nieprawdą, ale nie pamiętam szczegółów... - zacięłam się. - Alice mi to opowiadała, ale mnie nie obchodziły takie rzeczy. Byłam z Keithem i mój świat kręcił się wokół jego odjazdów i powrotów. Wiecznie byłam najebana. - Wytłumaczyłam się z goryczą w głosie. Wspomnienia znów zalały moje serce, wypalając się boleśnie pod moimi powiekami. Tak bardzo go kochałam, czekałam na niego jak wierny piesek, podczas gdy on zabawiał się z jakąś dzidzią za moje pieniądze.
James usiadł na poręczy mojego fotela i objął mnie ramieniem współczująco. Uśmiechnęłam się do niego lekko. Ciepło jego ciała i piżmowy, leśny zapach jego perfum działały na mnie uspokajająco.
 - W porządku, przypomnij sobie. - powiedział głębokim głosem i pogłaskał mnie po głowie. - Może to coś pomoże w sprawie z Loganem.
Pokiwałam głową i przycisnęłam mózg, by wydusić z siebie jak najwięcej. Wspomnienia były mgliste, pamiętałam tylko takie szczegóły: kac, smutek, puste butelki, kuchnia zadymiona oparami trawki, Alice próbująca oderwać moje myśli od czerwonej szminki na koszuli Keitha, którą dziesięć minut wcześniej wrzuciłam do prania, podczas gdy właściciel popyrkotał na motorze w ramiona innej dziewczyny.
 - Nic nie pamiętam. - skłamałam, kręcąc głową. - Napiszę maila do Alice. Ona jest teraz w Wenecji u swoich rodziców.
 - Jej rodzice są Włochami? - zainteresował się Kendall. - Nie wygląda.
 - Nie, mają tam letnią rezydencję. Pojechali, żeby odpocząć. Są obrzydliwie bogaci, mają jakieś akcje w dystrybucji ropy naftowej, czy coś... Kontrolują też sieć tartaków w stanie Oregon i parę restauracji w Paryżu.
 - Boże... Czego oni nie mają? - zapytał Carlos.
 - Na pewno biedy. - ucięłam, po czym wstałam, by poklepać Hendersona po ramieniu. Podniósł głowę. W jego źrenicach, odbijała się rozpaczliwa furia osłabiona przez smutek i niedowierzanie. Przytuliłam go, aby nie musieć patrzeć w jego oczy, lecz zapamiętałam to spojrzenie, które odnalazłoby mnie w piekle. Poczułam, jak on również mnie obejmuje. Uśmiechnęłam się w duchu. W najtrudniejszych chwilach, chłopaki tak bardzo przypominali małe dzieci. Przełknęłam ślinę i odsunęłam się na odległość wyciągniętych rąk, by uśmiechnąć się do niego uspokajająco. Pocałowałam go delikatnie w czoło.
 - Carlos? - zagadnęłam cicho. - Zrób Loganowi herbatę, a potem posprzątajcie ten rozwalony adapter. Kendall, zajmijcie się nim - poprosiłam. - James?
 - Słucham?
 - Chodź ze mną, skorzystam z twojego laptopa i napiszemy do Alice. A ty... - zwróciłam się do Hendersona. - Trzymaj się, Logie. Będzie dobrze. - uścisnęłam go jeszcze przelotnie, po czym podążyłam na górę.
 - Stary, pomożemy ci. - mruknął Jamesy, a potem poszedł za mną. W pokoju Maslowa, usiadłam przy jego biurku i otworzyłam laptopa. W oczekiwaniu na rozruch systemu, nerwowo pukałam palcami w blat. Brunet przysunął sobie krzesło, by usiąść przy mnie i oparł swoją głowę na moim ramieniu. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Lubiłam być blisko niego. Miał w sobie coś prawiecznego, nieprzemijającego, jakąś uniwersalną prawdę wyzierającą z niego każdą komórką jego aksamitnej skóry. Energia Jamesa była bardzo ciepła, uśmierzała ból i smutek. A poza tym - był słodki, przystojny i czarujący - co zauważyć powinna chyba każda osoba przebywająca w jego towarzystwie.
Pojawił się ekran logowania, a Jamie wstukał hasło. Na tapecie zobaczyłam zdjęcie całego zespołu. Wszyscy sprawiali wrażenie szczęśliwych. Uśmiechnęłam się na widok kilka lat młodszego Carlosa - wyglądał jak chucherko, w porównaniu z obecną muskulaturą chłopaka. Logan wydawał mi się strasznie chudziutki, a Kendall  i James - wyglądali słodko w dłuższych włosach. Wszyscy mieli z 20 lat, ale wyglądali na mniej.
 - To zdjęcie z początków zespołu. Wtedy wszystko wydawało się równie proste, co nieuniknione. - westchnął Maslow, uśmiechając się. - Uwielbiam to zdjęcie.
 - Jest śliczne. - odparłam, otwierając edytor tekstu. - Okej, teraz zacznę pisać, potem poprawię błędy i wyślę. Dla Alice to trzeba książkę napisać. Musi wiedzieć wszystko ze szczegółami i jak było od początku. - zaśmiałam się cicho. - Współczuję Loganowi. - spoważniałam.
 - Ja też... - odparł cicho James. - Mam pomysł. - uśmiechnął się. - Erin, nasza koleżanka, która gra jego dziewczynę w serialu. Z tego, co wiem, bardzo lubi Logana. Może zadzwonię do niej i wszystko jej powiem, to przyjedzie i poprawi mu humor? Kobiety są znacznie bardziej wrażliwe, a ja jak wyobrażam sobie, jak Kendall, który sam jest po depresji i Carlos próbują go pocieszyć, to mi się niedobrze robi. Poza tym, na planie dobrze się dogadują. - wyszczerzył się. - Dobry pomysł?
 - Znakomity. - pochwaliłam go. - Jesteś geniuszem.
 - No wiem. - odparł "skromnie" James, po czym zniknął, pocałowawszy mnie czule w policzek, a ja zostałam w powoli ciemniejącym pokoju, prawie całkiem sama, jedynie w towarzystwie stukania moich palców w klawiaturę.
*Oczami Erin Sanders*

Po rozmowie z Jamesem musiałam wszystko poukładać sobie w głowie. Usiadłam na łóżku, ignorując to, że pościel powoli staje się mokra. Dopiero co wyszłam spod prysznica, żeby porozmawiać z Maslowem dobijającym się do mojego telefonu, jakby nastał koniec świata. Mojego na pewno.
Od kiedy pamiętam, durzyłam się w Loganie. Pojawiał się w moich snach, dlatego tak dobrze udało mi się wczuć w rolę zakochanej w nim dziewczyny. Pamiętałam każdy pocałunek jego poziomkowych ust... Żałowałam, że to nie było naprawdę, tylko udawane, przed kamerami. Teraz mogłam mu jakoś pomóc, zaopiekować się nim. Taka namiastka wielu rzeczy, które byłam gotowa dla  niego zrobić. Kochałam go, całym sercem. Zawsze chciałam odejść gdzieś daleko, gdzie widmo jego spojrzenia i miękkich warg nie będzie mnie dręczyć, lecz podejrzewam, że wtedy mogłabym umrzeć, nie mogąc słyszeć tego głosu, nie wiedząc, czy jest bezpieczny, czy może właśnie w tym momencie tracę go na zawsze. Tak właśnie stałam się więźniem własnego raju.
Pomimo tego, powiedziałam Jamesowi, że pomyślę, a potem, w miarę możliwości przyjadę. Przymknęłam oczy, a spod powiek uciekło mi parę łez. Łez ponurego wieczoru targającego Miasto Aniołów okrutnym i żarłocznym wichrem. Łez samotnej, zakochanej dziewczyny, która dostała szansę, by sprawić że obiekt jej westchnień będzie szczęśliwy. Byłam wdzięczna Jamesowi, za tę szansę, ale nie wiedziałam, czy mam prawo ją wykorzystać. Wstałam, a ręcznik, którym owinięte było moje ciało, opadł miękko na ziemię. Podeszłam do komody, na której leżało moje wspólne zdjęcie z Loganem. Przyjaciele z planu. Tylko, czy aż? Dotknęłam palcem jego twarzy, uśmiechniętej delikatnie i słodko. Jedna łza opadła na zdjęcie.
Odłożyłam je na komodę i postanowiłam sobie, że zrobię to. Kocham Logana, i chociaż nie mam odwagi mu tego powiedzieć, pokażę mu to.
Założyłam moją najlepszą koronkową bieliznę w amarantowym kolorze, a potem ubrałam dopasowaną koszulę w różowo-fioletowo-biało-błękitną kratkę i czarne rybaczki, a do tego fioletowe sandałki na szpilce. Wzięłam niewielką torebkę listonoszkę i włożyłam do niej portfel, kluczyki od samochodu, okulary przeciwsłoneczne oraz mały flakonik perfum. Wysuszyłam pospiesznie włosy, potem od niechcenia wyprostowałam je, aby tworzyły miękkie fale, miast mocnych loków. Zaplotłam je starannie w długiego warkocza kłosa, zwisającego swobodnie na jedno ramię, po czym zrobiłam lekki makijaż oczu i musnęłam usta pomadką o smaku malinowym, którą schowałam do torebki. Z gorącą chęcią niesienia pomocy Loganowi, wsiadłam do samochodu i pojechałam, korzystając z adresu, który podał mi James.
Zatrzymałam się przed ślicznym bungalowem z basenem po około piętnastu minutach. Niebo zaciągały ciemne chmury, ale nie wyglądało na to, że będzie padać. Zauważyłam, że jest niepokojąco wietrznie, jak na Los Angeles. Chcąc nie chcąc, wysiadłam z auta i zapukałam do drzwi.
Otworzył mi Kendall.
 - Hej, Erin. - powiedział cicho, po czym objął mnie na powitanie. Kątem oka spostrzegłam bandaże na jego rękach. Przełknęłam ślinę. Czy to możliwe, że tak przeżył rozstanie z moją kuzynką Patti? A może stało się coś jeszcze... Przypomniałam sobie, że widziałam w gazecie jego zdjęcie z jakąś ładną blondynką, jak jadą czerwonym cadillakiem. Było napisane, że to jakaś wybitna malarka. Może to przez nią?
 - Cześć, Ken. - odparłam, uśmiechając się. - James mi powiedział, co z Loganem.
 - Tak, mówił nam, że przyjedziesz. Dziękujemy ci... I tak dużo już problemów było. Widziałaś ich na bankiecie, prawda? - zapytał Schmidt.
 - No tak... Jest dalej z wami mama Jamesa? - przypomniałam sobię tę oschłą kobietę, o której strach wspominać, nie tylko w obecności jej syna. Wszyscy dobrze ją znaliśmy, i każdy na planie się jej bał, od kiedy wtargnęła tam rok temu i zrobiła raban.
 - Pojechała.  - odpowiedział cicho blondyn
 - Na szczęście. - odetchnęłam z ulgą. - Gdzie jest Logan?
 - W salonie. Carlos próbuje go rozbawić, ale coś mu nie idzie. - parsknął ironicznym śmiechem.
 - Dobra, zaraz go zmienię. Jak tam w ogóle u ciebie... Trzymasz się? - zapytałam.
 - Taak, w porządku. Było trochę komplikacji, ale zapominam o Patti. Tęsknię trochę za nią... A co u niej?
 - Hm... Udaje, że nie jest moją kuzynką. Pokłóciłyśmy się. Teraz ma jakiegoś nowego chłopaka. Myślę, że jest szczęśliwa. - powiedziałam.
 - To dobrze. Jeśli lepiej jest jej z nim, niż ze mną, to życzę im jeszcze więcej szczęścia. - uśmiechnął się melancholijnie chłopak. Poklepałam go po ramieniu. Nie zasługiwał na to, co zrobiła mu Patricia. Było mi przykro, gdy patrzyłam na jego cierpienie. "Jest bardzo dojrzały." pomyślałam, uśmiechając się pokrzepiająco. On odwzajemnił uśmiech i otworzył drzwi do salonu.
 - Carlito, chodź. - przywołał latynosa, który pojawił się w holu.
 - Cześć, Erin. - szepnął.
 - Hejka, Carl. - przywitałam się z wymuszonym uśmiechem i objęłam go. Serce biło mi jak oszalałe. Za tymi drzwiami był Logan. Smutny, zrozpaczony, pełen strachu o jutro. Ja miałam mu pomóc. Chciałam pobiec do niego i przytulić go z całej siły, obronić go przed tą harpią, która robiła mu krzywdę, wykręcając się miłością do niego. To, co ta cała Richards do niego czuła to nie była miłość, jak zapewniała mnie w zjadliwych listach pełnych gróźb, żebym się do niego nie zbliżała, bo jak nie to obetnie mi język i włoży mi go w dupę. To był czysty fanatyzm.
 - Idź do niego. Jest bardzo przybity. - powiedział Carlos, po czym poklepał mnie po ramieniu.
 - Powodzenia. - szepnął Kendall, a ja wzięłam głęboki oddech i wkroczyłam do salonu.
W pomieszczeniu panował półmrok rozświetlany blaskiem ognia z kominka i płomykami kilku świeczek stojących na stoliku. Dostrzegłam nieregularny zarys Logana siedzącego na sofie i trzymającego w dłoniach kubek z herbatą. Zobaczyłam, że jest przykryty kocem.
 - Cześć, Logie. - powiedziałam miękko i usiadłam obok niego. - James mi powiedział co się stało.
 - Hej... - odparł ten cicho, łamiącym się głosem. Przyjrzałam się jego twarzy. Tak ubóstwiane przeze mnie malinowe wargi były teraz blade, popękane i drżące. Pod ślicznymi, czekoladowymi oczami ciemniały sine cienie. Wyglądał smutno... pusto. Jak bez duszy. Łzy napłynęły mi do oczu.
"Kocham cię, kocham!" - krzyczało moje serce, gdy mocno go przytuliłam. - Jestem przy tobie. - szepnęły moje usta.
 - Dziękuję. - odpowiedział Logan. - Nie wiesz nawet, jak strasznie się czuję...
 - Ćśśś... wiem. - przerwałam mu, odsuwając się od niego lekko, by móc pocałować jego czoło.
Orzechowe oczy bruneta błyszczały ciepłym blaskiem. Byłam pewna, że on słyszy głośne i szybkie bicie mojego rozszalałego serca.
 - Jutro o dziewiątej masz tam być. Lepiej, żebyś się wyspał, Logie. - powiedziałam, wstając. Henderson kiwnął głową i wypił resztę herbaty ze swojego kubka. Wzięłam go od niego, dyskretnie wąchając. Wyczułam brandy. Więcej alkoholu niż herbaty. Odłożyłam kubek na stolik. Chłopak również wstał, lekko się chwiejąc, i wziął koc pod pachę.
 - Ile tej herbaty wypiłeś? - zapytałam.
 - Z trzy kubki... Carlos mi ją zrobił. - wymamrotał mój ukochany.
Przełknęłam ślinę i wzięłam go za rękę. Miał cudownie miękkie i ciepłe dłonie. Poszliśmy przez ciemne i ponure korytarze do sypialni Logana.
W pokoju dominowały ciepłe brązy. Na półce, obok schludnie ułożonych książek, leżał niewielki, pluszowy miś. Dostał go ode mnie, na urodziny. Była nawet wstążeczka z malutką dedykacją.
 Teddy Bear for Loggie Bear :) from Erin.
Logan poszedł do garderoby, żeby się przebrać, a ja spacerowałam po pomieszczeniu, oglądając zdjęcia, małe pamiątki, książki. Miał dużo zdjęć rodzinnych, z jego mamą. Wiedziałam, że bardzo ją kocha. Zobaczyłam kopię zdjęcia ze mną, które miałam u siebie. Wzięłam je w dłonie i uśmiechnęłam się. Wtem, usłyszałam trzask z garderoby. Walcząc ze sobą, stanęłam pod drzwiami, zastanawiając się, czy wejść, czy nie.
"A jak coś się stało?"
"Daj spokój Erin, coś mu spadło. Nie wchodź tam."
"Muszę!"
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam, że Logan upadł na podłogę. Na szczęście miał na sobie bieliznę.
 - Erin, pomóż mi... - wymamrotał. Musiał być nieźle wstawiony. Delikatnie pomogłam mu wstać i podałam mu spodnie od piżamy, które leżały nieopodal. Uśmiechnęłam się, na widok wzoru nadrukowanego na nich. Były to znaki Batmana. Gdy ubierał spodnie, ja pilnowałam, żeby się nie wywrócił. Potem, podałam mu biały podkoszulek, próbując nie patrzeć na jego nagi tors.
 - Dziękuję... - powiedział cicho. - Jesteś dla mnie taka dobra...
 - W porządku, wszystko będzie dobrze. - powiedziałam czule, po czym złapałam go za rękę. Zmusiłam go, aby usiadł na łóżku, po czym usadowiłam się obok niego.
 - Ładnie wyglądasz. - powiedział Logan, a moje rozszalałe serce przyspieszyło, o ile to w ogóle możliwe.
 - Dziękuję. - odparłam cicho. Pogłaskałam go po policzku. Wyczułam gorące łzy spływające z jego oczu na moje palce. Poczułam wielki, duszący ból w piersi, jak zobaczyłam, że Logan płacze.
"BOŻE! ON PŁACZE!" łkało moje serce, podczas gdy moje usta milczały, a ręce wycierały czule wilgoć z policzków mojego ukochanego.
 - Cichutko, kochanie. - szepnęłam. "Kurwa, powiedziałam kochanie... Erin, uspokój się! SPOKOJNIE!" - Nie płacz. Masz taki śliczny uśmiech. Lepiej, żebyś się uśmiechał, niż, żebyś płakał. - powiedziałam miękko, głaszcząc jego cudną twarz.
 - Boję się... - wyjąkał w odpowiedzi brunet. - A jeśli to moje dziecko? Nie jestem gotowy na bycie ojcem.
 - Logan, kochanie... Wszystko dobrze się skończy. Jutro zobaczysz to dziecko i uświadomisz sobie, że nie jest do ciebie w ogóle podobne. - uspakajałam go, co nie wychodziło mi za dobrze. Henderson zaczął płakać jeszcze bardziej.
 - Ćśś... kotku... - szepnęłam, przytulając go mocno i kołysząc nami na boki. Było mi wszystko jedno. Nie chciałam się kontrolować, chciałam być czuła i pokazać mu, że mocno go kocham. - Jak chcesz, to pojadę tam z tobą, co? - zaszczebiotałam jak do małego dziecka.
 - T-tak, proszę. - zamruczał cicho Logan.
 - Dobrze, ale pod jednym warunkiem. Masz przestać płakać i uśmiechnąć się do mnie. - powiedziałam. Logan odsunął się ode mnie, wycierając oczy słodkim gestem. Uśmiechnął się lekko, a mi zrobiło się ciepło, gdy zobaczyłam jego śliczne dołeczki.
 - Widzisz, kochanie? Teraz na pewno z tobą pojadę. - obiecałam, a on uśmiechnął się szerzej. Widziałam jeszcze małe łzy na koniuszkach jego dolnych rzęs.

_______________________
Zdecydowałam, że skupię się w historii trochę bardziej na Loganie.
Wczułam się bardzo w sytuację Erin, bo sama miałam coś takiego.
Ach, ta miłość :3.
No, dziękuję za uwagę.
Możliwe, że następny rozdział już dziś!