W podziękowaniu za 145 rozdziałów dobrej zabawy, pełnej emocji i uniesień. Na parę dni stałam się Julką i przeżywałam jej przygody, tak jakby to było moje życie. Dzięki Tobie również, zdecydowałam się założyć tego bloga. Dziękuję!
Dzisiaj trochę chaotycznie, bo ciągle zmieniam punkty widzenia XDD Starałam się zrobić to tak, żeby nie tylko zmienić punkt widzenia, ale też styl opowiadania historii - każdy z bohaterów myśli inaczej, używa innych słów i inaczej się zachowuje. Mam nadzieję, że zauważycie subtelne różnice ^^.
_________________________
*Oczami Erin Sanders*
Po trzeciej herbatce Carlosa zaczęło mi się już lekko kręcić w głowie. Siedziałam z Lourette, Jamesem i twórcą tego szalonego napoju wyskokowego w kuchni i rozmawiałam z nimi, śmiejąc się histerycznie ze wszystkiego, co powiedzieli.
- No, a potem do pokoju wszedł Logan, zobaczył że James leży przywiązany do łóżka swoją koszulą, wzwód ma jak ta lala i miota nim jak szatan! Myślałam, że się posika ze śmiechu! - zakończyła historię blondynka, a ja zaczęłam chichotać, po trosze dlatego, że sobie to wyobraziłam, a po trosze dlatego, że Carlos zaczął chrapać, drzemiąc na stoliku. James uderzył go z otwartej dłoni w tył głowy, a ten poderwał się z krzykiem "Ja wcale nie śpię!". Zaczęłam się brechtać jeszcze bardziej, a Lourette ukryła twarz w ramieniu Jamesa, dusząc się ze śmiechu. Brunet pogłaskał ją po głowie, a potem wstał, by polać brandy. Carlos również zerwał się z krzesła, a potem pobiegł w stronę łazienki, bąknąwszy "Dobranoc". Coś mi mówiło, że latynos będzie wymiotował. Parsknęłam śmiechem w moją szklankę wypełnioną brandy. Gdy tylko Carl opuścił kuchnię, James objął Lourette wokół talii i złożył na jej ustach pocałunek. Przypatrywałam się im z zaciekawieniem. To chyba nie był impuls pod wpływem alkoholu, bo dziewczyna uśmiechnęła się i odwzajemniła pocałunek, delikatnie głaszcząc go po policzku. Wyczuła na sobie mój wzrok i spłonęła rumieńcem, odsuwając się od chłopaka, który dalej trzymał rękę na jej talii.
- Och, jakie to słodkie... - westchnęłam, odczuwając ból na wspomnienie wydarzenia sprzed jakiejś godziny. Całowałam się z Loganem. Łzy napłynęły mi do oczu. Logan...
Najsłodszy na świecie. Jedyny mężczyzna, którego prawdziwie kochałam, i kocham dalej. Lourette zachichotała nerwowo.
- No, tak jakby... - bąknęła, skromnie spuszczając wzrok.
- Nieoficjalnie... - mruknął James.
- Ale nikt nie może wiedzieć, dobrze? - zapytała blondynka, patrząc na mnie błagalnie.
Westchnęłam.
- W porządku. Wy to macie szczęście. - powiedziałam z nieco melancholijnym uśmiechem. - Nie tak, jak ja...
- Nie wierzę... - mruknęła Lourette. - Nie możesz sobie nikogo znaleźć?
Zaśmiałam się lekko.
- Nie... Nawet nie szukam. Jest już ktoś...
- Ale problem w tym, że ten ktoś ciebie nie chce? - strzelała blondynka.
- Niezupełnie. Nawet nie domyśla się, że tak mocno go kocham. - odparłam smętnie, wychylając z szklanki resztkę brandy. Napój piekł w ustach niemiłosiernie, ale prawie tego nie czułam, przejęta bólem związanym z moją nieodwzajemnioną miłością.
- Czemu mu tego nie powiesz? Boisz się? - spytała malarka, gładząc mimochodem Jamesa po wierzchu dłoni. Brunet mruczał cichutko, wtulając twarz w jej długie, miękkie włosy.
- Jak cholera... - odparłam. - Nie ma opcji, żebym powiedziała, albo napisała mu to. Ani cokolwiek. Za każdym razem tchórzę.
- Często się z nim widujesz? - kontynuowała wywiad Lourette.
- Dosyć często... Boli mnie to. W swoim czasie widywaliśmy się codziennie. Ale jesteśmy tylko kolegami, tylko przyjaciółmi... Dobija mnie to. - odpowiedziałam z westchnieniem.
Wypity alkohol potęgował uczucie smutku i samotności.
Spuściłam głowę. Było mi trochę niedobrze i wszystko wirowało mi przed oczami.
- Kto to? - zapytała Lourette.
- Logan. - odparłam bez zastanowienia.
Wciągnęłam mocno powietrze nosem. "KURWA! Czemu to powiedziałam?!"
- Och. - mruknęła blondynka, a James spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami.
- To dlatego zgodziłaś się, by tu przyjechać? - spytał.
- Po trosze tak. - odparłam cicho z dalej spuszczoną głową.
- Musi być ci ciężko z tą świadomością, że być może Logan ma dziecko z jakąś kobietą, pomijając szczegóły.
- Mhm... - mruknęłam, próbując zdusić w sobie nudności i poczucie, jakby życie zrobiło mnie w konia.
- Nie bój się, nikomu nie powiemy. - powiedziała malarka.
- Dzięki. - odparłam, siląc się na uśmiech. Nie bardzo mi wyszedł. - Jadę jutro z Loganem do szpitala. - powiedziałam smętnie. - Chyba będę już jechać.
- Zadzwonić ci po taksówkę? - zapytał James, klepiąc mnie po ramieniu nad głową Lourette.
- Nie, poradzę sobie. - odparłam, zmęczona. - Dziękuję, i dobranoc. - westchnęłam, wychodząc z kuchni.
- Dobranoc... - usłyszałam ich głosy. To nie była ich wina, że nie chciałam z nimi więcej siedzieć. Tylko moja.
Westchnęłam po raz kolejny i wyszłam na zimny podjazd. Los Angeles nigdy nie było tak wietrzne i ponure jak teraz. Wiedziałam, że jestem po alkoholu, ale wsiadłam do samochodu i pojechałam, wiedząc, że tej mrocznej nocy na pewno nie będę śnić.
*Oczami Lourette*
- Biedna Erin... - mruknęłam, jak tylko opuściła pomieszczenie.
- Noo... - przytaknął James. - Coś podejrzewam, że jeszcze długo pocierpi. - szepnął. Zrobiło mi się przykro, słysząc to.
- Dlaczego? - spytałam, również szeptem.
- Po tej całej akcji Logan będzie tak zmarnowany, niezależnie od jej wyniku, że zapewne da sobie spokój z dziewczynami na jakiś czas. - wyjaśnił miękko James. Skupiłam się bardziej na ruchu jego warg, niż na tym co mówi. Gdy byłam blisko, musiałam się pilnować, aby skupić się na rozmowie, w czym skutecznie przeszkadzał mi apetyczny zapach Maslowa.
- Masz rację. - przyznałam po chwili, oblizując wargi, gdyż nagle wydały mi się zbyt suche. Zamyśliłam się. - Ostatnio mam wrażenie, że nie ma prawdziwej miłości na świecie. Kendall i Patricia... Logan i Erin. - Tutaj się zacięłam. - Ja i Keith... Ty też nie miałeś za dużo szczęścia. - Zwróciłam się do niego.
- To prawda. Ale miłość istnieje. - wyszeptał.
- Wierzysz w to? - spytałam.
- Na ślepo. - odparł James z zagadkowym błyskiem w migdałowych oczach. Zaśmiałam się.
- Okej, daj mi rok. Za dokładnie rok, jeśli nie natknę się na żaden ślad miłości, nie znajdę jej, albo nie zrozumiem jej działania, rozstaniemy się jak dobrzy kumple. Lecz, jeśli mi się uda...
- Wtedy zostaniesz ze mną już na zawsze, kupimy sobie tropikalną wyspę, na której zamieszkamy, weźmiemy ślub i założymy szczęśliwą rodzinę. - odparł brunet.
- W porządku. - zgodziłam się, chichocząc.
- Przysięgasz? - zapytał Maslow z uśmiechem igrającym na jego ślicznych ustach.
- Na wszystko, w co wierzę. - odparłam poważnym tonem.
- Przypieczętujmy to. - zaproponował James.
A potem poczułam dotyk jego warg na swoich. Przymknęłam oczy. Jego usta były cudownie miękkie i ciepłe, tak ciepłe, jak jego ciało, które znajdowało się tak blisko mojego. Byliśmy jednością. Jednym duchem, jednym mózgiem. Jednym tchnieniem, które zaprowadziło nas prosto do sypialni, tylko po to, aby przytulić się mocno i zasnąć obok siebie. Jednym sercem, które pozwala nam żyć.
*Oczami Logana*
Coś wyrwało mnie ze snu.
Ból.
Czułem się jak w imadle miażdżącym mi czaszkę. Przez pierwsze parę chwil nie pamiętałem, jak znalazłem się w łóżku, i czemu jestem ubrany w piżamę, aż kawałki wspomnień powróciły na swoje miejsce i znałem już ogólny zarys sytuacji.
Pięknie.
Nie byłem zbyt zadowolony z siebie i swojego zachowania w stosunku do Erin, co więcej, musiałem szybko ją przeprosić. Złapałem za komórkę leżącą na szafce nocnej. 7:15.
O 9:00 miałem być w szpitalu, żeby zobaczyć moje dziecko.
Miałem jakieś dziwne przeczucie. Przeczucie, że cokolwiek mówią mi przyjaciele, to jest mój syn, i muszę wziąć za niego odpowiedzialność. Miałem zimne dłonie. Musiałem w nocy skopać z siebie kołdrę, bo leżała na podłodze. Ból w mojej głowie był okropny.
Rozbijał w pył mój układ nerwowy, mamił moje zmysły i wbijał mi się w mózg drzazgą białego światła.
Aaauć.
Syknąłem, klęcząc na łóżku i przykładając chłodne ręce do gorącego i wilgotnego czoła. Poczułem ulgę, toteż wstałem z materaca i rozejrzałem się po pokoju, mrużąc oczy przed złocistym blaskiem poranka.
Poszedłem do garderoby, żeby wyjąć z niej elegancką koszulę w prążki i czarne dżinsy. Dobrałem do tego odpowiednie buty, po czym ubrałem się. Wychodząc, spojrzałem w lustro. Wyglądałem jak śmierć na chorągwi. Sińce pod oczami, popękane usta, oczy nabiegłe krwią. Drżące dłonie. Otrząsnąłem się i podążyłem do kuchni.
Stał w niej Kendall i podawał kawę Erin.
Uśmiechnąłem się na jej widok. Gdy była obok mnie, czułem się bezpiecznie, spokojnie. Wiedziałem, że ona mnie wesprze. Brunetka miała włosy spięte w wysoki kucyk, a ubrała się w białą sukienkę nad kolano z ciemnofioletowymi detalami. Na krześle za nią wisiał fioletowy cardigan, a na stopach miała te same szpilki, co wczoraj. Patrzyłem na nią z zadowoleniem, myśląc, że chociaż ona jedna z nas wygląda porządnie, póki nie spojrzałem na jej twarz. Miała perfekcyjny makijaż, jak zawsze, ale głębokie cienie pod oczami dodawały jej lat. Sprawiała wrażenie, jakby zarwała noc.
- Hej, Logan. - przywitał się Ken. - Napijesz się kawy?
- Cześć, chętnie. - odpowiedziałem zachrypniętym głosem. Odchrząknąłem, a Erin zachichotała słabo. Usiadłem obok niej z uśmiechem przegranego.
- Cześć, Erin. Widzę, że nie tylko ja miałem ciężką noc.
- Chciałabym mieć w ogóle noc. - ta przewróciła oczami. - Nie mogłam spać. Za to ty? Jak niemowlę.
- Przykro mi. - spuściłem głowę. Zwykle żartowaliśmy w takich sytuacjach, ale teraz, jej sarkazm mnie zranił.
Głupi Henderson...
- Ej, głowa do góry. Nic się nie stało. Odwdzięczysz mi się kiedyś. - wyszczerzyła zęby. Również się uśmiechnąłem, a Kendall postawił przede mną wielki parujący kubek kawy. Podziękowałem mu spojrzeniem pełnym wdzięczności. To niesamowite, jak ten koleś był silny. Ledwo co miał depresję, a już jest w stanie pomagać innym. Spojrzałem na Sanders, która oglądała swoje paznokcie.
- Ładna pogoda, prawda? - zagadnąłem, a potem przekląłem się w myślach. Beznadziejnie zaczęta rozmowa. Erin jednak litościwie podjęła temat, siorbnąwszy ze swojej szklanki.
- To prawda. Wczoraj wieczorem było dziwnie wietrznie... Mrocznie. - odparła. - Ciemne chmury na niebie i te sprawy. Jakby Los Angeles zmieniło się w Los Deviles. - zażartowała. Parsknąłem śmiechem w swoją kawę, poważniejąc jednak szybko.
- Mam tremę. - wymamrotałem, sunąc palcem po roślinnym wzorze na kubku.
- Wiem, kotku. - odparła pokrzepiająco Erin. Położyła dłoń na mojej, i od razu zrobiło mi się lepiej. Sanders emanowała energią zmieniającą kształt w danej sytuacji. To czyniło z niej niesamowitą aktorkę, zarówno telewizyjną, jak i teatralną. Na deskach widać to bardziej. Jak samym głosem, zachowaniem, gestem, spojrzeniem, manipuluje emocjami. Jeśli chce mnie uspokoić, wystarczy, że coś powie i mnie dotknie, a staję się oazą spokoju. Pierdolonym wagonem pełnym tybetańskich mnichów pogrążonych w medytacji. Ten talent graniczył z magią. Niewykluczone, że Erin miała wśród przodków jakąś czarownicę z Salem. Kojarzyła mi się z tajemniczą cyganką, z czarodziejką, wróżącą z kuli i dokonującą po nocach skomplikowanych rytuałów. Może dlatego dziś była taka niewyspana?
Było coś w jej ciemnych oczach, orzechowych włosach, które tworzyły miękkie, gęste loki. Gdy je rozpuściła, wyglądała jak driada, czarownica, bachantka. Miało to trochę seksualny wymiar, i z przerażeniem odkryłem, że mnie to podnieca.
Stop, Henderson.
Trzy dni temu zostałeś ojcem.
Ta myśl zadziałała jak zimny kubeł wody na głowę.
- Jest prawie ósma. - zwróciła uwagę Sanders. - Jedźmy już. Mam tak ściśnięty żołądek, że nic nie przełknę. Myślę, że ty też. Jak szybko się uwiniemy, to zjemy śniadanie w jakiejś knajpce, ok?
- Jest prawie ósma. - zwróciła uwagę Sanders. - Jedźmy już. Mam tak ściśnięty żołądek, że nic nie przełknę. Myślę, że ty też. Jak szybko się uwiniemy, to zjemy śniadanie w jakiejś knajpce, ok?
Patrzyłem na nią, zamyślony.
Ach, ach tak.
- W porządku. Jedźmy.
Zauważyłem, że już od jakiegoś czasu nie ma Kendalla w kuchni. Wstałem z krzesła, dopijając szybko kawę, a potem włożyłem kubek do zmywarki. Poczekałem, aż Erin skończy i wstanie, a potem podałem jej cardigan i zabrałem szklankę.
- Dziękuję. - powiedziała z uśmiechem, założywszy sweterek i okulary przeciwsłoneczne.
- To ja dziękuję... - mruknąłem, zakładając swoje.
Otworzyłem przed nią drzwi i przepuściłem ją pierwszą. Jak damę, którą była.
Erin zawsze była dla mnie ważna. Jako przyjaciółka, kompanka. Możliwe, że byłem z nią bliżej niż z Jamesem, Carlosem i Kendallem. Ona bardziej rozumiała, więcej słuchała. Była moją ostoją. Z tą myślą, wsiadłem wraz z Sanders do samochodu Carlosa i ruszyłem w stronę szpitala. Prawie nie bałem się, że w oczach niemowlęcia zobaczę moje własne. Czułem się gotowy.
Czułem się ojcem. Nie do końca, ale jednak.
_________________________________
Uff... No, miało być dłużej, ale stwierdziłam, że lepiej nie przesadzać, bo jak wyczerpię całą wenę, to nie będę wiedziała co później napisać. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, i że wychwyciliście różnice między odczuciami bohaterów ^^.
Lubię pisać jako Logan.
On jest taki... Fajny XD.
Po pierwsze to dziękuję za dedykację, a po drugie... cały dzień wyczekiwałam tego rozdziału <333 Świetnie uchwyciłaś ich emocje i odczucia, które im towarzyszą - każdemu inne. Wczułaś się w każdego z osobna i dało to niesamowity efekt. ;3
OdpowiedzUsuńCzekam
Och dziękuję *___*
UsuńJak będzie następny, to napiszę ^^
W końcu skończyłam czytać wszystkie 13 rozdziałów ^ ^ I powiem ci że zakochałam się w twoim blogu *.* A co do rozdziału to współczuje Loganowi, ale wierzę że da sobie radę :) Bo w końcu są z nimi przyjaciele i Erin xD Rozdział Zajebisty :* Czekam nn :*
OdpowiedzUsuńPs. Twoja reklama już jest http://reklama-bloga-mo-and-ang.blogspot.com/
Kurde ja chce , żeby Erin i Logan byli razem !!!!
OdpowiedzUsuńTeż chce żeby to dziecko nie było Logana , bo nie wiem co sobie zrobię xD
Chciałam napisać, że to jeden z najlepszych rozdziałów, ale każdy jest najlepszy.
OdpowiedzUsuń