BTW - dodałam do stron zakładkę "Bohaterowie". Możecie tam zobaczyć jak wyglądają poszczególne osoby, które przeplatają się przez opowiadanie, oraz poczytać o nich parę najważniejszych informacji. Oprócz chłopaków i Lourette, znajdziecie tam również Erin, Keitha, Jennę Richards i Alice! Tak więc zapraszam do czytania.
___________________________
Opadłam na krzesło w zrezygnowaniu. Spojrzałam spode łba na Kenny'ego, który postawił przede mną parującą filiżankę z apetycznie pachnącą herbatą. Bez słowa wstałam, a Kendall patrzył na mnie, jak znów siadam, a potem wstaję i miotam się po pomieszczeniu. Wyszłam i wzięłam laptopa Jamesa. Przyniosłam go do kuchni.
- Lorrie, co się dzieje? - zapytał poważnie blondyn, podczas gdy ja niespokojnie stukałam palcami w stół, czekając na rozruch systemu. Pojawił się ekran logowania. Wpisałam hasło, które wcześniej podał mi James. Westchnęłam głośno i zwiesiłam głowę.
- Keith. - wykrztusiłam.
- Co z nim? - zapytał Schmidt, kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Alice dzwoniła, że wysłał mi list. Prosił w nim o spotkanie. Muszę iść. - wytłumaczyłam pół-zdaniami patrząc tępo w tapetę na pulpicie. Kendall czułym gestem odgarnął mi włosy z twarzy.
- Nie musisz. - szepnął.
- Chcę. Rani mnie to, ale chcę iść. - odparłam, również szeptem. Złapałam jego dłoń i przyłożyłam sobie do policzka. Zamknęłam oczy i wciągnęłam głośno powietrze nosem.
Otworzyłam pocztę internetową.
Jedna nowa wiadomość.
Keith pisał, że dziś jest w Los Angeles, że będzie czekać pod restauracją "Ruby Tuesdays" na Malve Blvd. o 14:00 i że ma nadzieję, iż się spotkamy. Łzy napłynęły mi do oczu, a w głowie pojawiły się wspomnienia.
- Pojechać z tobą? - zaproponował blondyn. Przez chwilę chciałam rzucić mu się na szyję, dziękując z płaczem, ale powstrzymałam się. Boże, jakiż on był pomocny. Silny. Był prawdziwym przyjacielem. Przycisnęłam go mocno do serca i pokręciłam nieznacznie głową.
- Dziękuję, aniołku. - odparłam z wdzięcznością. - Ale muszę sama sobie dać z tym radę.
***
Lunch kochanków. Keith i ja żartowaliśmy kiedyś, że gdy kochankowie spotykają się na lunchu i rzeczywiście myślą o jedzeniu, to między nimi wszystko skończone. Rozpoczęłam przygotowywania. Manikiur, pedikiur, maseczka, bawełniana bielizna... Spotkanie z Keithem najwyraźniej jest przedsięwzięciem, które wymaga odświeżenia garderoby, a zatem dość oddalonym od naturalnej prostoty lansowanej przez Thoreau. Na jedwabną bieliznę włożyłam precyzyjnie skrojony kostium z białego lnu ze zmodyfikowaną minispódniczką. Po pozbieraniu telefonu, schodzę na dół, mijając się w korytarzu z Loganem. Patrzy mi w oczy wzrokiem przegranego. Klepię go pocieszająco po ramieniu i bez słowa idę dalej. Byle do przodu. Wsiadam do samochodu Carlosa i jadę na Malve Boulevard.
Keith się spóźnia.
Czuję się zdenerwowana ale i dziwnie podekscytowana, jak przed jakimś ważnym egzaminem. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Na czoło występują mi zimne krople potu.
Wejście Keitha zwala z nóg. Dominacja koloru niebieskiego: od oczu (chyba raczej niebieskich szkieł kontaktowych), po nową koszulę, z pewnością od jakiejś zadurzonej pani (czuję to przez skórę). Poza tym szorty khaki, tenisówki, staromodny walkman. W dłoni futerał z gitarą.
Podajemy sobie ręce. Rozmowa rusza z kopyta, jakbyśmy nigdy się nie rozstawali.
Siedzimy przy stole i rozmawiamy, sczepieni spojrzeniami, jak za dawnych czasów. Cała ta magia, cała ta alchemia nie zanikła. Gdyby dotknął mnie w nogę, dostałabym orgazmu. Patrzę na promienie słońca wpadające przez okno i ginące w jego kasztanowych, nieuczesanych włosach.
- Strasznie za tobą tęskniłem. - powiedział miękko Keith, pochylony nad stołem, głaskając mnie po ramieniu.
- Ja za tobą też. - odparłam automatycznie. Lekki uśmiech wstąpił na moją twarz. Na razie nie jest tak źle.
Nakłaniam go, żeby opowiedział mi o dzidzi.
- Kocha mnie. - mówi (Nie: "Kocham ją"). - Idę w ślady ojca. Żenię się z funduszem powierniczym. Jest twarda, ma wredne oczy. Nie takie słodkie jak ty.
- W takim razie, czemu się żenisz? - zapytałam.
Keith nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, ale ja potrafię: jej twardość daje mu większe poczucie bezpieczeństwa niż moja słodycz. Przerzucił się z sado na maso. Teraz to on dostaje w skórę.
- Kto trzyma władzę w tym związku? - spytałam półżartem.
- Ja. - odparł sucho Keith, zatapiając spojrzenie w kubku z kawą stojącym przed nim. Z uśmiechem gładzę go w dłoń, nie jestem taka głupia, żeby mu zaprzeczać. - Należało wziąć ślub. - powiedział brunet, świdrując mnie swoim penetrującym spojrzeniem. Czuję się płynna w środku. Mało brakuje, abym wybuchnęła płaczem.
- Kochanie, my jesteśmy małżeństwem - w naszych sercach. Czy można być bardziej małżeństwem? - pytam łagodnie. Jednak to Keith zaczyna płakać. Zawsze umiał zrobić to na zawołanie.
- Powinniśmy gdzieś razem wyjechać. - wyszeptał, ściskając moją dłoń.
- Kiedy?
- Nie wiem, coś wymyślimy... - odparł ten. Widziałam tęsknotę w jego oczach. Walczyłam ze wściekłą ochotą, aby wziąć go w ramiona.
- A co z twoją panną o wrednych oczach? Przepraszam. Jak ona ma na imię?
- Nicole. - odpowiada Keith, jakby ze wstydem. To do niego niepodobne. Zakładam nogę na nogę, i patrzę jak chłopak się podnieca. We dwoje też można się bawić w tę grę.
- Daje mi wiele swobody. - uciął brunet, kręcąc młynka kciukami.
Raczej nie ma wyboru. Bycie emablowaną kochanką zamiast etatową nałożnicą ma swoje uroki. To dlatego, że nie ma mnie pod ręką, staję się cennym trofeum. Keith ma erekcję w swoich szortach khaki. Słyszę głos Alice: "Mieć erekcję to jego zawód". Ale co ona tam wie o tym wszystkim?
Przypuszczalnie bardzo wiele.
Planujemy naszą mityczną podróż. Mityczną, bo wiem, że najprawdopodobniej już się nie spotkamy. Czuję z tego powodu wściekły smutek.
- Jak Nicole do ciebie mówi? - zapytałam od niechcenia.
- Hm... Keef. Albo Trick. Czasem po prostu Dick*.
- Wygląda na dowcipną kobietę. - odparłam ponuro.
- Nicole i ja przynajmniej tworzymy wspólny front. - wyszeptał Keith ze łzą spływającą po policzku. - Przy tobie zawsze byłem nasionkiem w cieniu twojego lasu. Zawsze czułem się gorszy. Byłem zablokowany. - mówi. Znam tę śpiewkę, ale wiem, jaka kryję się za nią rana.
- Rozumiem cię, kochanie. Wszystko rozumiem.
I rzeczywiście rozumiem. Wiem nawet, że paradoksalnie on jest w trudniejszej sytuacji niż ja - chociaż on ma kogoś, a ja nie, chociaż to on rzekomo mnie porzucił, chociaż moi znajomi powiedzieliby, że mnie wykorzystał.
Całujemy się na pożegnanie. Nie do końca nam to wychodzi. Kontynenty uległy przesunięciu. Linie brzegowe już do siebie nie pasują. Byliśmy szalenie w sobie zakochani, jeszcze kiedy siedzieliśmy w tej restauracji - a teraz pśśśśśś... wszystko się rozwiało.
Keith odwrócił się i poszedł. Co po sobie zostawił? Smutek. Paraliżujący smutek. Wsiadam do terenówki Carlosa i jadę na Sunrise St.
Wpadam do domu z płaczem, nawet nie zamykając za sobą drzwi.
Tak naprawdę nie ma znaczenia, kto z kim zrywa. Czy zrobisz to ty, czy on, cierpisz tak samo. Przez prawie trzy lata dzielisz z mężczyzną łóżko, oddychasz zapachem jego potu, czujesz w nocy włochaty dotyk jego nóg i jesteś do niego jak przykuta. Jego odejście przypomina amputację. I zaczynasz szukać drewnianej protezy, chociaż wiesz, że nic to nie da.
Podchodzę do barku. W lustrzanej szafce zaprojektowanej przez samego Ettore Sottsassa, którą przywiozłam sobie z Point Place, podziwiam armię butelek: Chivas Regal, Jack Daniel's, Stolicznaja, Beefeater, Canadian Club, Pernod, Lillet, Cinzano, Noilly Prat... Butelki mrugają do mnie bursztynowymi i kryształowymi światełkami. Butelki kuszą mnie i wabią.
"Czemu nie?" - myślę sobie, dalej zalana łzami. Otwieram Chivas Regal (chociaż nigdy nie byłam miłośniczką szkockiej whisky) i zakładam się sama ze sobą, że nie będę miała odwagi wypić. Podejmuję rękawicę. Jeden łyk. Potem następny. I jeszcze następny. Kiedy alkohol zaczyna mi mącić w głowie, wiem, że będą problemy. Resztę whisky wylewam do zlewu i rozbijam butelkę o podłogę. Padam na nią w ślad za kawałkami pobitego szkła. Czuję się bezradna. Słaba. Chcąc, nie chcąc, wracam do barku i otwieram kolejną butelkę. Piję szybko, duszkiem, nie czując smaku. Po wychyleniu połowy butelki, mam dosyć, przewraca mi się w żołądku. Odstawiam butelkę. Alkohol uderza mi do głowy z siłą młota pneumatycznego. Słyszę swój własny przeciągły jęk. Ściany odlatują w górę, wracają na swoje miejsce, znów odlatują.
Padam na ziemię.
***
- Lourette! Lourette! - czyjś krzyk wybudził mnie z pijackiego snu. Rozwarłam obolałe powieki. Przede mną zobaczyłam znajome migdałowe tęczówki i nie do końca ogoloną buźkę Jamesa.
- O hej... - przywitałam się jakby nigdy nic. Maslow miał... łzy w oczach?
- Martwiłem się o ciebie... - wymamrotał. - Nie odpowiadałaś na telefony, ani nic... Jak Kendall mi powiedział, że pojechałaś spotkać się ze swoim byłym... O Boże... Nawet nie wyobrażasz sobie, co ja czułem! Szczęście, że Carlos ma nawigację z funkcją namierzenia pojazdu... Boże... - zauważyłam, że był zdenerwowany. Zimny pot wystąpił mu na czole. Westchnęłam i złapałam go za trzęsącą się dłoń.
- Nic mi się nie stało... Wypiłam tylko trochę whisky. Chciałam się odstresować. Spotkanie z Keithem nie było za udane. To znaczy, było miło, ale czułam po tym wszystkim straszny smutek Przepraszam. - wyszeptałam, mając wyrzuty sumienia. Dlaczego w ogóle nie pomyślałam o Jamesie? Poleciałam jak głupia do tego Keitha... A on się o mnie martwił. Uśmiechnęłam się słabo, chcąc poprawić mu humor.
- Kotku, wszystko ok. - powiedziałam, siadając. Głowa mi pękała, ale starałam się tego nie okazywać. James wpatrywał się we mnie uważnie.
- Naprawdę? - spytał.
- Tak. - w momencie, gdy to powiedziałam, brunet otoczył mnie silnymi ramionami i przycisnął do siebie. Odetchnęłam. W jego objęciach było mi tak cudownie ciepło.
- Nie rób mi tego więcej. - wyszeptał w moje włosy, na co ja kiwnęłam głową. Nie chciałam mu tego więcej robić. Nie chciałam znów widzieć łez w jego migdałowych oczach. .
- Co z chłopakami? - zapytałam.
- W domu. Czekają aż im powiem, że cię znalazłem.
- Zadzwoń do nich. - powiedziałam. - Powiedz, że przepraszam. A ja pójdę się wykąpać, dobrze?
Jamie uśmiechnął się i kiwnął głową, wyjmując telefon. Przechodząc obok kuchni, zobaczyłam na podłodze pełno szkła. Przełknęłam ślinę. Ta butelka.
Dziesięć minut później leżałam już w wielkiej wannie pełnej perłowej piany i różowych bąbelków, wdychałam cudowny zapach płynu do kąpieli i relaksowałam się. Wtem, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. James wszedł, nie czekając na moją odpowiedź. Natychmiast skuliłam się w wannie i zgromiłam go wzrokiem. Maslow parsknął śmiechem.
- Przyniosłem ci czysty ręcznik - powiedział. - Nie zakrywaj się, widziałem cię już nago. - zachichotał.
- Zatkaj się. - warknęłam ostrzegawczo. Jak dla mnie, brunet za dużo sobie pozwalał. Ten, tylko uniósł jedną brew i z zalotnym uśmiechem zbliżył się do mnie. Ukucnął przy wannie, jeżdżąc palcem po powierzchni wody, a ja ścisnęłam się w przeciwległym rogu. - Spadaj stąd! - nakazałam.
- Oj, kotku, nie umiesz się bawić... - odparł ten zawiedzionym tonem, po czym wyszedł z łazienki. Bałam się trochę wyjść stamtąd, bo nie wiedziałam, czego się spodziewać.
Zignorowałam obawy i zaczęłam myć głowę. Jeszcze mam trochę czasu.
_______________________________
Mam nadzieję, że się spodobało :*.
O Boże... No kurde, już 15 rozdziałów :3.
Pamiętam jak się podniecałam - o już piąty, jeee!.
Dziękuję, że jesteście ze mną.
<3
* - z ang. kutas
* - z ang. kutas
NARESZCIE! Po wielu próbach dodania komentarza, w końcu udało mi się to na pewnym blogu, więc od razu musiałam spróbować i tu. Jak widać, udało się! :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, co mogę powiedzieć. Zawsze, gdy czytam Twoje rozdziały mam mnóstwo słów, którymi mogłabym je opisać, lecz gdy w końcu przychodzi ten czas, one gdzieś uciekają. Oczywiście jest to jak najbardziej pozytywne. W sposobie pisania Twojej osoby jest coś tak niesamowicie przyciągającego, iż nie można oderwać się od czytania i pochłaniania każdego ze słów. Od początku zaimponowałaś mi tym, iż nie tworzysz żadnej telenoweli, tylko jak dojrzała osoba pokazujesz to, co rzeczywiście może mieć miejsce w życiu Big Time Rush, bo wątpię, aby ciągle oplatały ich słodkie romansiki (z resztą, wiele takich prac można spotkać!) Dziękuje Ci, że możesz mi pokazać historię Lo, - mam nadzieję, że nie obrazisz się, jak będą ją tak nazywać :) - która nauczyła mnie już wielu rzeczy. Wiem, że słowa "kocham Cię" nie powinno rzucać się dla jakiś głupich swoich potrzeb, ale wiedz, że ja na prawdę kocham Cię za to, co robisz. Nie przestawaj! Ciepło czuję w środku, gdy Lo powie tylko jedno słowo: aniołku. Niemalże czuję jej ton głosu...
I mam szczerą nadzieję, że może kiedyś porozmawiamy prywatnie - a może nawet razem coś stworzymy, wspólnymi siłami - co bardzo by mnie ucieszyło.
Całuję
Paula
Wspaniały rozdział! Ten cały Keith czy jak mu tam zaczyna mi działać na nerwy! A James ją kocha ^^ i to widać :D z niecierpliwością czekam nn ;**
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Nina Rusherka
zapraszam na 126 rozdział na http://coppernicana-btr.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję , że to wszystko z Keithem to już koniec .
OdpowiedzUsuńJames jest tak słodki pod koniec <3
Rozdział odjazdowy :)
Nawet nie wiem co pisać. Więc powiem tyle, że zgadzam się z pierwszym komentarzem, a raczej jego autorką :)
OdpowiedzUsuń