No, ale zapraszam...
___________________________
*Oczami Logana*
Szpital był bardzo duży. Błądziłem po nim przez chwilę wraz z Erin, aż wreszcie ona zauważyła informację. Poszła zapytać się o Jennę Richards, a ja nalałem sobie kubek wody z dystrybutora i usiadłem na jednym z licznych krzeseł. Nie znosiłem szpitali. Pachniało tutaj specyficzną mieszanką śmierci i choroby duszoną przez środki dezynfekcji. Prawie słyszałem zduszone szepty duchów tych osób, które tutaj zmarły. Wzdrygnąłem się, próbując skupić się na swojej wodzie. Wokół mnie krzątało się pełno osób - pielęgniarek, odwiedzających, pacjentów i doktorów. Było też parę osób takich jak ja: które prawdopodobnie nie wiedziały, co tak właściwie tutaj robią, błąkając się po tym miejscu jak udręczone dusze w twierdzy złożonej z żelaza i mgły. Ściskało mnie w żołądku ze zdenerwowania. Nawet nie zauważyłem, jak podeszła do mnie Sanders.- Oddział ginekologiczno-położniczy, sala 615. - zaanonsowała. - Musiałam strzelić kita, że jestem siostrą ojca dziecka.
- Jesteś wielka. - uśmiechnąłem się słabo, dopijając wodę. Wstałem z krzesła, jak zesztywniały. Nie miałem najmniejszej ochoty się z spotkać z Richards. Nie chciałem zobaczyć swojego dziecka. Bałem się jak cholera. To nawet nie chodziło o fakt, że malutki synek zniszczy mi karierę. Pomyśleć, że jeszcze chwilę temu czułem się ojcem, i miałem szczere chęci, by by odpowiedzialnym. Zaśmiałem się w duchu sarkastycznie. Jasne. Logan Henderson ojcem... Brakowało jeszcze, żeby Carlos został papieżem. Szedłem za Erin jak zombie, nie bardzo wiedząc gdzie w ogóle, i którędy idę, wpadając co chwilę na ludzi.
- To tutaj. - powiedziała brunetka, zatrzymując się. - Z racji tego, że to twoja sprawa, a poza tym wiesz... te listy. Wejdź sam. Będę tutaj czekać.
Zaśmiałem się nerwowo.
- Kurczę, zapomniałem. Miałem nadzieję że będziesz cały czas ze mną. Ale w porządku. - odparłem, udając wyluzowanego. Mina Erin mówiła "Mnie w konia nie zrobisz, nie próbuj".
Westchnąłem, spuszczając głowę. Dłonie mi drżały. - Boję się, Erin. - szepnąłem.
- Wiem, Logie. - odrzekła ta, przytulając mnie. Zatopiłem twarz w jej miękkich włosach pachnących truskawkowym szamponem. Spłynęło na mnie uspokojenie. - Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. - pocałowała mnie miękko w czubek nosa, a potem usiadła na ławce.
Uśmiechnąłem się lekko, po czym odwróciłem się na pięcie i zapukałem nieśmiało do drzwi.
- Proszę... - odpowiedział mi czyjś głos. Wszedłem do środka, gotowy na najgorsze.
Zrazu uderzyła mnie oślepiająca jasność panująca w pomieszczeniu. Biały kolor mebli i ścian potęgował to wrażenie. Na środku sali stało łóżko, na którym siedziała Jenna Richards, szczebiocząc do małego zawiniątka, które trzymała w ramionach. Zmieniła się przez te dziewięć miesięcy. Rysy jej twarzy nabrały miękkości, a czarne, proste włosy zrobiły się jeszcze dłuższe, niż wcześniej. Teraz, sięgały jej pasa.
- Cześć... - wymamrotałem, po czym przemierzyłem pokój, by wziąć sobie krzesło.
- Hej, Logan. - przywitała się miękko.
Usiadłem, a między nami zapadła krępująca cisza.
- Więc... - zagadnąłem, wpatrując się w wenflon wbity w jej przedramię. - Jak się czujesz?
- Dobrze, dziękuję. - odpowiedziała uprzejmie, mierząc mnie wzrokiem. Westchnęła. - Przepraszam za ten list. To był pomysł mojego prawnika. Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy.. Chciałam tylko się z tobą zobaczyć. - powiedziała smutno. Nie patrzyłem na nią. Bałem się. Tym razem wpatrywałem się w zawiniątko w jej ramionach. Zdaje się, że dziecko tam ukryte, smacznie spało.
- Nazwałam go Michael. - rzekła, kontynuując monolog. - Ma moje nazwisko, a twoich danych nie zamieszczono w akcie urodzenia. Więc, jak sam widzisz, nie mogłabym żądać od ciebie żadnych pieniędzy, nawet gdybym chciała. Chodziło o to, abyś dowiedział się, że masz syna. I go poznał. - Nie odpowiedziałem. Rosło we mnie poczucie winy. Ona nie chce ode mnie żadnych pieniędzy...
Wiedziałem, że nie muszę jej nic dawać. Że nie jestem jej nic winien. Że to dziecko, to jej wina, iż uwiodła mnie tamtego wieczoru. Mimo tego, czułem coraz większe wyrzuty sumienia. Zakląłem w duchu.
- M-Mogę go zobaczyć? - spytałem cicho.
- Pewnie. To twój syn. - uśmiechnęła się lekko i delikatnie podała mi dziecko. Trochę niezgrabnie przytuliłem je do siebie, czując przez kocyk ciepło malutkiego ciałka. Wydawało mi się, że słyszę bicie jego serca. Chłopczyk był śliczny. Łzy napłynęły mi do oczu. Chciałem je otrzeć, zdusić je w sobie, ale było za późno. Jedna kropla upadła na twarz Michaela, i obudził się. Zmroziło mnie. Serce stanęło mi na chwilę. Wydawało mi się, że patrzę sam na siebie, gdy byłem mały... miał moje oczy. Malutkie rączki uniosły się w górę, chcąc mnie dotknąć. Przybliżyłem chłopca do mojej twarzy i złapał mnie za nos. Uśmiechnąłem się do dziecka przez łzy. A więc to mój syn... Myślałem, że to nie może być prawda, ale jednak. Wszystkie nadzieje umarły. Teraz jestem ojcem, i ojcem muszę pozostać. Nie mogę pozostawić samej tej maleńkiej istotki, która nie zdążyła jeszcze zgrzeszyć. Drżącymi dłońmi oddałem syna Jennie, a potem otarłem szybko łzy.
- Jest tak do ciebie podobny. - rzekła, jakbym sam tego nie zobaczył na własne oczy. Zdobyłem się tylko na kiwnięcie głową.
- Kiedy wychodzisz ze szpitala? - zagadnąłem cicho.
- Pojutrze. Muszę jeszcze trochę posiedzieć, żeby szwy mi nie pękły. - oznajmiła uprzejmie. Wydawało mi się, że rozmawiam z zupełnie inną osobą... Kiedyś, była rozwrzeszczana, zaborcza i wredna dla wszystkich, prócz mnie. Westchnąłem.
Zaraz. Szwy?
- Jakie szwy? - zdziwiłem się. Richards, zaśmiała się i przewróciła oczami.
- Urodziłam przez cesarkę. Wiesz na czym to polega? Rozcinają brzuch i...
- Ach, tak. Zapomniałem, przepraszam.
Nie chciałem więcej tutaj siedzieć. Dość już widziałem. Ciągnęło mnie do wyjścia. Jenna patrzyła na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
- Wpadnę jeszcze do ciebie jutro, w porządku? - zapytałem, wstając z krzesła.
- Jasne, zapomniałam, że pewnie masz dużo roboty. Miło było cię znów spotkać. - uśmiechnęła się. W tym samym momencie zaczęła płakać. Zdezorientowany, zatrzymałem się, wpatrując się w nią badawczo.
- Co się stało... coś cię boli? - zapytałem, nie wiedząc jak zareagować. Nachyliłem się i położyłem dłoń na jej ramieniu. Michael niespokojnie się poruszył.
- Nie, nic... - wyszlochała. - Po prostu dotarł do mnie cały idiotyzm sytuacji... Spójrz, co zrobiliśmy z naszym życiem... Ile minie istnień, zanim znów będziemy razem?
Nie wiedziałem co powiedzieć. Chciałem, żeby wiedziała, iż nigdy nie będziemy razem, że jej nie kocham... Ale przecież mieliśmy dziecko... Nie mogłem zachować się jak macho, nie potrafiłem zakochać się jak dobry ojciec. Poczułem falę wstrętu do samego siebie.
- Nie wiem. - odparłem, zgodnie z prawdą. Spuściłem głowę, zabierając rękę z jej ramienia. Westchnąłem. - Nie płacz. Spójrz, bo Michael też się rozpłacze. - powiedziałem, patrząc na syna, który wiercił się w ramionach Jenny.
Twarz dziecka wykrzywiła się i rozległ się wrzask.
- Ćśśś... - uciszała go matka, kołysząc go i ocierając łzy ze swojej twarzy.
- Pa. - szepnąłem, korzystając z okazji, by wyjść. Możliwe, że czarnowłosa nawet mnie nie usłyszała. Przeszedłem przez drzwi przywracające mnie światu z mieszanymi uczuciami. Erin zerwała się z ławki i podeszła do mnie.
- I jak? - zapytała cicho, próbując rozszyfrować wyraz mojej twarzy.
- To moje dziecko. - szepnąłem, padając w jej ramiona. - Miałem nadzieję... no wiesz... Ale jest moje na pewno. Te oczy... - pokręciłem głową. Brakowało mi słów. Rysy twarzy Sanders stężały. Westchnęła, ściskając moją dłoń.
- Jedźmy do domu. - zaproponowała, a ja kiwnąłem głową. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
*Oczami Kendalla*
Siedziałem w salonie, wpatrując się martwo w jeden punkt. W ramionach trzymałem gitarę. Miałem ochotę wziąć wszystkie uspokajające tabletki, jakie znajdę i popić resztką brandy, jaka nam została, ale coś mi mówiło, że to byłby zły pomysł. Ręce mnie bolały, a oczy piekły od łez. Chciałem umrzeć.
- Ken... - usłyszałem za plecami. Odwróciłem się. To był James.
- Idę z Carlosem po zakupy. Jedziesz z nami? - zapytał uprzejmie, uśmiechając się.
- Nie. - wróciłem do poprzedniej pozycji. Poczułem, jak Maslow kładzie mi rękę na ramieniu. Zamknąłem oczy.
- Lorrie z tobą zostanie. - mruknął, po czym odszedł. Westchnąłem i otworzyłem oczy. Aż mnie trzęsło, żeby coś rozwalić. To, co się działo... Zerwanie z Patricią, Cadillac Lourette, moje ręce, biwak, na którym zajebałem się jak świnia... A potem jeszcze to dziecko Logana. Niebo zwaliło mi się na głowę. Warknąłem przeciągle. Nie wiedziałem co zrobić. Targała mną rozpacz, wściekłość, poczucie straty... Wstałem, chwyciłem gitarę i roztrzaskałem ją o stół. Drewno pękło z hukiem, a gruba struna E rozerwała się z przeraźliwym jękiem i odskakując, uderzyła mnie w policzek. Fala bólu i wściekłości przysłoniła mi oczy. Znów uderzyłem gitarą o stół, a potem jeszcze raz, i jeszcze, póki w rękach nie zostały mi tylko szczątki tego niegdyś wspaniałego instrumentu. Rzuciłem połamany gryf na stół i usiadłem, kryjąc twarz w dłoniach. Policzek piekł mnie nieznośnie. Spojrzałem na swoje ręce. Na jednej z nich była krew.
- Kurwa... - zakląłem cicho. Już miałem dosyć ran na ciele. I dosyć ran na duszy.
- Kenny... - usłyszałem głos Lourette za moimi plecami. Odwróciłem się. Stała, ze zdziwieniem wymalowanym na bladej twarzy. - Co się stało? - zapytała cicho. - Dlaczego zniszczyłeś gitarę?
Westchnąłem, zrezygnowany. Czułem się, jakby mnie przyłapano na gorącym uczynku.
- Nie wiem. - odparłem, wzruszając ramionami. Głos mi drżał. Blondynka podeszła bezszelestnie i usiadła obok mnie. Pachniała perfumami Chanel. Przyłożyła cudownie chłodną dłoń do mojego płonącego bólem policzka.
- Struna? - spytała. Przytaknąłem. Westchnęła, po czym oparła swoje czoło o moje. Jej twarz była tak blisko, że widziałem drobinki brokatu w jej cieniach do powiek. Przygryzła wargę. - Kenny... serce mi pęka, gdy patrzę na ciebie, widzę jak się czujesz. Jeśli masz jakiś pomysł, jak mogę ci pomóc, to powiedz. Powiedz, a zrobię wszystko. - powiedziała.
Zastanowiłem się. Nie miałem zielonego pojęcia, co mogłoby sprawić, że poczuję się lepiej. Zdałem sobie sprawę z tego, że problem tkwi w mojej głowie i poczułem się jeszcze gorzej. Jak wychowanek domu wariatów, niezdolny do autopomocy.
- Nikt nie może mi pomóc. - wymamrotałem ledwo słyszalnie. Twarz Lorrie wykrzywił grymas bólu. Spojrzała na mnie ciemnoniebieskimi oczami pełnymi łez. Po raz pierwszy w życiu pomyślałem, że tonę. Tonę w jej wielkich, smutnych źrenicach bez dna.
Blondynka powoli objęła mnie ramionami i wtuliła mnie w siebie. Pocałowała mnie czule w czubek głowy. Po moim ciele rozlało się przyjemne ciepło i zamknąłem oczy.
- Przepraszam... - wyszeptałem.
- Nie przepraszaj, Kenny, bo ci usta zaszyję. - odparła ta. - Zrozumiesz to wreszcie, że NIE MASZ za co przepraszać, czy trzeba ci to na czole wypisać? - jej agresywny ton zaskoczył mnie. Odsunąłem się od niej, kuląc się jak zraniony pies. Tak też się czułem. Moja dusza wyła.
- Kendall - powiedziała łagodniej, westchnąwszy. - Musisz zrozumieć, że nikt nie ma do ciebie najmniejszych pretensji. Wiem, że cierpisz po rozstaniu z Patti, i że czujesz się, jakby wszystko nagle rozwaliło się jak domek z kart, ale to nie tak... - szepnęła błagalnym tonem.
- Skąd wiesz o Patricii? - zapytałem. - Znaczy, mówiłem ci, że zerwałem z dziewczyną, pamiętam. Ale nie podałem ci jej imienia. - mówiłem, jakby właśnie to było teraz ważne.
- James mi o niej opowiedział. Jesteś zły? - Pokręciłem głową. Nie patrzyłem jej w oczy.
- Spójrz na mnie. - poprosiła. Niechętnie spełniłem jej prośbę. - Kenny, to ja go o to zapytałam. Przepraszam.
- Wiem, wiem, w porządku. - Lourette przewróciła oczami.
- Kendallu Schmidt. - powiedziała poważnym tonem, a ja spojrzałem na nią. Pierwszy raz tak się do mnie zwróciła. - Chcę, żebyś wiedział, iż niebo nie zwala nam się na głowę, aby patrzeć jak upadamy i cierpimy, ale by patrzeć, jak podnosimy się w chwale. Rozumiesz, kotku?
Patrzyłem na nią szeroko otwartymi oczami, jakbym właśnie usłyszał najważniejszą prawdę życiową. Uśmiechnąłem się. A wiec wszystko jasne. Muszę znaleźć w sobie siłę, aby się podnieść.
- Niby takie oczywiste, a jednak mnie olśniło. - powiedziałem cicho.
- Czasem to, co najprostsze sprawia nam najwięcej trudności. - odparła Lorrie, rozpromieniona na widok mojego uśmiechu. Pomyślałem, że to niemożliwe, aby ktoś stał się moim przyjacielem w przeciągu dziesięciu dni. A jednak, Lourette była tego doskonałym przykładem.
- No, a także pompy robić trzeba, bo ci żywcem dupę zeżrą. - dodałem półżartem
- To też. - zaśmiała się dziewczyna. - Niech jedzą. - dodała poważniej. - Na zdrowie. Tylko niech zostawią serce.
Gdy to powiedziała, jakby stopniał mi w piersi wielki kawał lodu.
- Tak. - zgodziłem się. - Niech tylko zostawią serce.
- Zrób herbatę, Kenny. Zaraz zejdę. - poprosiłam, po czym odwróciłam się na pięcie. Pobiegłam do sypialni Jamesa i wyciągnęłam komórkę z kieszeni dżinsów leżących na krześle. Alice.
- Halo? Co jest, laska? - odebrałam.
- Gadaj, co dalej z tym dzieckiem. Obiecałaś napisać.
- Noo, Logan pojechał z Erin do tego szpitala. Jeszcze nie mamy żadnych informacji. - zerknęłam na zegarek. Było kwadrans po dwunastej. - Za niedługo powinni się zjawić. A ty, co robisz?
- Eee, nie pytaj. Miałam być tydzień u starych, tzn. do wczoraj, ale oni wcześniej pojechali do Oregonu. Wczoraj byłam w Point Place i miałaś list od Keitha i jakieś pierdoły reklamowe. Teraz jestem w Connecticut i przygotowuję się do powrotu do L.A. Co tam u Kendalla? Słuchaj, ja normalnie spadłam z krzesła, jak przeczytałam o tym wypadku i o tym, co sobie zrobił. Ale warto dodać, siedziałam w restauracji, czytając pocztę na tablecie, więc Włosi mieli niezłą zabawę ze mnie. - wyrecytowała Alice.
Parsknęłam śmiechem. Cała ona.
- Z Kennym już lepiej, ale nie było za dobrze.
- To w porządku. - odetchnęła czarnowłosa. - Taki miły chłopak...
- Jasne, jasne. Przyznaj się, jak przyszłaś do sypialni to tylko próbowałaś wyczaić, jakiego ma kutasa. - odparłam, śmiejąc się.
- Jak dobrze mnie znasz... - westchnęła czarnowłosa po drugiej stronie, i zaczęłam chichotać. Rozmowa z Alice była jak balsam dla duszy. - A tak a propos kutasów... To mówisz, że co było z Jamesem? Jakoś dziwnie plątałaś się w zeznaniach jak mi o tym pisałaś.
- No bo to jest skomplikowane. - wytłumaczyłam się. - To było tak... No... Był mi wdzięczny, że pomogłam mu z matką. Według niego, dzięki mnie się z nią pogodził... To raczej była zasługa Kendalla, że sprowokował ten wypadek... No ale... Tego... Ten... No, więc, do czegoś tam doszło...
- Do CZEGOŚ TAM doszło?! - krzyknęła Alice do słuchawki. - Do czego niby?! - pisnęła.
- No, zrobiliśmy to. - wytłumaczyłam szybko. - Więc, potem on zapytał mnie...
- Zrobiliście TO? - zapytała dobitnie czarnowłosa.
- Tak, zrobiliśmy. - miałam już dość powtarzania się.
- Ale zrobiliście TO?
- TAK! - ryknęłam do słuchawki. Takie zachowanie Alice doprowadzało mnie do szału. Ona już wiedziała, jak mnie zawstydzić i nigdy nie przepuszczała okazji, aby to zrobić. Słyszałam jej chichot.
- Przecież zgrywam się, noo. Zrobiliście to i co dalej? - odetchnęłam. Wreszcie pozwoliła mi dokończyć.
- No, zapytał się, czy chcę z nim być. Czułam się skołowana, więc nie dałam jasnej odpowiedzi.
- A jaką dałaś? Ciemną? - zniecierpliwiła się Alice. - Co powiedziałaś? "Może kiedyś"? "Pomyślę"?
- Tylko go cmoknęłam lekko i powiedziałam, żeby uznał to za odpowiedź. Wtedy on złapał mnie mocno i wyszeptał, że nigdy mnie nie opuści. Ja na to, wyśliznęłam się z jego objęć i coś tam zażartowałam. Generalnie nie zbliżyłam się z nim za bardzo od tamtego razu. Oprócz tej akcji z łóżkiem i koszulą, wtedy mnie wkurzył. - opowiedziałam. Usłyszałam pełen aprobaty gwizd.
- No to grubo, widzę. Czy mówiłam już, że powinnam uczyć się od ciebie sztuki flirtu?
- Nie. - odparłam ze śmiechem.
- No to ci mówię. - Nastała cisza. Dziwna, taka niezręczna. Niemal widziałam, jak Alice do czegoś się przymierza, przygryzając lekko dolną wargę. - Otworzyłam list od Keitha.
Pięknie. Mogłam się tego spodziewać. Przyłożyłam dłoń do czoła. Kurwa, Keith. Już prawie o nim zapomniałam w wirze zdarzeń.
- W porządku. - westchnęłam. - Co napisał?
- Ogólnie list był bardzo uprzejmy i służalczy. Napisał, że wie, iż przeprowadziłaś się do Los Angeles i że tęskni za tobą. Prosił o spotkanie, powiedział, że wyśle maila dwudziestego ósmego. To dzisiaj. Zgodzisz się?
- Myślę, że tak, spotkam się z nim. Niech odda mi moją kartę kredytową, mam dosyć dostawania rachunków za zabawę z jego nową dzidzią. - powiedziałam, trzymając pozory.
- Jutro przyjadę, laska. Będziesz na Sunrise St. ok. 15:00? - zapytała Alice miękko.
- Jasne, mała. - odparłam ze zrezygnowaniem. - Dzięki za cynk, pa.
- Trzymaj się.
Trzask.
Pip. Pip. Pip.
O Boże, Keith. Ukryłam twarz w dłoniach. Rzuciłam telefonem o ścianę. Obudowa odleciała z trzaskiem, a bateria wypadła. Fuck.
Jakby pusta w środku, zeszłam na dół, do kuchni, gdzie Kendall przygotowywał orientalnie pachnącą herbatę. Opadłam na krzesło w zrezygnowaniu.
"Muszę się z nim spotkać.", pomyślałam. "Gdzieś tam pomiędzy tym wszystkim muszę pozwolić mu odejść"...
CDN
____________________________
Proszę bardzo, oto nowa notka. Jak widzicie, jest nawet długa. Bardzo przepraszam, że musieliście tyle czekać :c.
Obejrzałam nowy odcinek BTR, "Big Time Scandal". Po prostu ideał!
*_________*
Początek był taki aaaaaach *-*
Logan - "Whaaat?" XD
O Boże, Kendall, Kendall, I-DE-AL-NY! Omomomo<33
Ojacie Carlos *q* Ślinię się!
DŻEJMS JAPIERDOLE BIORĘ GO DO DOMU D:
- Kenny... - usłyszałem głos Lourette za moimi plecami. Odwróciłem się. Stała, ze zdziwieniem wymalowanym na bladej twarzy. - Co się stało? - zapytała cicho. - Dlaczego zniszczyłeś gitarę?
Westchnąłem, zrezygnowany. Czułem się, jakby mnie przyłapano na gorącym uczynku.
- Nie wiem. - odparłem, wzruszając ramionami. Głos mi drżał. Blondynka podeszła bezszelestnie i usiadła obok mnie. Pachniała perfumami Chanel. Przyłożyła cudownie chłodną dłoń do mojego płonącego bólem policzka.
- Struna? - spytała. Przytaknąłem. Westchnęła, po czym oparła swoje czoło o moje. Jej twarz była tak blisko, że widziałem drobinki brokatu w jej cieniach do powiek. Przygryzła wargę. - Kenny... serce mi pęka, gdy patrzę na ciebie, widzę jak się czujesz. Jeśli masz jakiś pomysł, jak mogę ci pomóc, to powiedz. Powiedz, a zrobię wszystko. - powiedziała.
Zastanowiłem się. Nie miałem zielonego pojęcia, co mogłoby sprawić, że poczuję się lepiej. Zdałem sobie sprawę z tego, że problem tkwi w mojej głowie i poczułem się jeszcze gorzej. Jak wychowanek domu wariatów, niezdolny do autopomocy.
- Nikt nie może mi pomóc. - wymamrotałem ledwo słyszalnie. Twarz Lorrie wykrzywił grymas bólu. Spojrzała na mnie ciemnoniebieskimi oczami pełnymi łez. Po raz pierwszy w życiu pomyślałem, że tonę. Tonę w jej wielkich, smutnych źrenicach bez dna.
Blondynka powoli objęła mnie ramionami i wtuliła mnie w siebie. Pocałowała mnie czule w czubek głowy. Po moim ciele rozlało się przyjemne ciepło i zamknąłem oczy.
- Przepraszam... - wyszeptałem.
- Nie przepraszaj, Kenny, bo ci usta zaszyję. - odparła ta. - Zrozumiesz to wreszcie, że NIE MASZ za co przepraszać, czy trzeba ci to na czole wypisać? - jej agresywny ton zaskoczył mnie. Odsunąłem się od niej, kuląc się jak zraniony pies. Tak też się czułem. Moja dusza wyła.
- Kendall - powiedziała łagodniej, westchnąwszy. - Musisz zrozumieć, że nikt nie ma do ciebie najmniejszych pretensji. Wiem, że cierpisz po rozstaniu z Patti, i że czujesz się, jakby wszystko nagle rozwaliło się jak domek z kart, ale to nie tak... - szepnęła błagalnym tonem.
- Skąd wiesz o Patricii? - zapytałem. - Znaczy, mówiłem ci, że zerwałem z dziewczyną, pamiętam. Ale nie podałem ci jej imienia. - mówiłem, jakby właśnie to było teraz ważne.
- James mi o niej opowiedział. Jesteś zły? - Pokręciłem głową. Nie patrzyłem jej w oczy.
- Spójrz na mnie. - poprosiła. Niechętnie spełniłem jej prośbę. - Kenny, to ja go o to zapytałam. Przepraszam.
- Wiem, wiem, w porządku. - Lourette przewróciła oczami.
- Kendallu Schmidt. - powiedziała poważnym tonem, a ja spojrzałem na nią. Pierwszy raz tak się do mnie zwróciła. - Chcę, żebyś wiedział, iż niebo nie zwala nam się na głowę, aby patrzeć jak upadamy i cierpimy, ale by patrzeć, jak podnosimy się w chwale. Rozumiesz, kotku?
Patrzyłem na nią szeroko otwartymi oczami, jakbym właśnie usłyszał najważniejszą prawdę życiową. Uśmiechnąłem się. A wiec wszystko jasne. Muszę znaleźć w sobie siłę, aby się podnieść.
- Niby takie oczywiste, a jednak mnie olśniło. - powiedziałem cicho.
- Czasem to, co najprostsze sprawia nam najwięcej trudności. - odparła Lorrie, rozpromieniona na widok mojego uśmiechu. Pomyślałem, że to niemożliwe, aby ktoś stał się moim przyjacielem w przeciągu dziesięciu dni. A jednak, Lourette była tego doskonałym przykładem.
- No, a także pompy robić trzeba, bo ci żywcem dupę zeżrą. - dodałem półżartem
- To też. - zaśmiała się dziewczyna. - Niech jedzą. - dodała poważniej. - Na zdrowie. Tylko niech zostawią serce.
Gdy to powiedziała, jakby stopniał mi w piersi wielki kawał lodu.
- Tak. - zgodziłem się. - Niech tylko zostawią serce.
*Oczami Lourette*
Uśmiechnęłam się do Kenny'ego. Wyglądało na to, że polepszyło mu się. Wtem, usłyszałam dzwonek. Mój telefon.- Zrób herbatę, Kenny. Zaraz zejdę. - poprosiłam, po czym odwróciłam się na pięcie. Pobiegłam do sypialni Jamesa i wyciągnęłam komórkę z kieszeni dżinsów leżących na krześle. Alice.
- Halo? Co jest, laska? - odebrałam.
- Gadaj, co dalej z tym dzieckiem. Obiecałaś napisać.
- Noo, Logan pojechał z Erin do tego szpitala. Jeszcze nie mamy żadnych informacji. - zerknęłam na zegarek. Było kwadrans po dwunastej. - Za niedługo powinni się zjawić. A ty, co robisz?
- Eee, nie pytaj. Miałam być tydzień u starych, tzn. do wczoraj, ale oni wcześniej pojechali do Oregonu. Wczoraj byłam w Point Place i miałaś list od Keitha i jakieś pierdoły reklamowe. Teraz jestem w Connecticut i przygotowuję się do powrotu do L.A. Co tam u Kendalla? Słuchaj, ja normalnie spadłam z krzesła, jak przeczytałam o tym wypadku i o tym, co sobie zrobił. Ale warto dodać, siedziałam w restauracji, czytając pocztę na tablecie, więc Włosi mieli niezłą zabawę ze mnie. - wyrecytowała Alice.
Parsknęłam śmiechem. Cała ona.
- Z Kennym już lepiej, ale nie było za dobrze.
- To w porządku. - odetchnęła czarnowłosa. - Taki miły chłopak...
- Jasne, jasne. Przyznaj się, jak przyszłaś do sypialni to tylko próbowałaś wyczaić, jakiego ma kutasa. - odparłam, śmiejąc się.
- Jak dobrze mnie znasz... - westchnęła czarnowłosa po drugiej stronie, i zaczęłam chichotać. Rozmowa z Alice była jak balsam dla duszy. - A tak a propos kutasów... To mówisz, że co było z Jamesem? Jakoś dziwnie plątałaś się w zeznaniach jak mi o tym pisałaś.
- No bo to jest skomplikowane. - wytłumaczyłam się. - To było tak... No... Był mi wdzięczny, że pomogłam mu z matką. Według niego, dzięki mnie się z nią pogodził... To raczej była zasługa Kendalla, że sprowokował ten wypadek... No ale... Tego... Ten... No, więc, do czegoś tam doszło...
- Do CZEGOŚ TAM doszło?! - krzyknęła Alice do słuchawki. - Do czego niby?! - pisnęła.
- No, zrobiliśmy to. - wytłumaczyłam szybko. - Więc, potem on zapytał mnie...
- Zrobiliście TO? - zapytała dobitnie czarnowłosa.
- Tak, zrobiliśmy. - miałam już dość powtarzania się.
- Ale zrobiliście TO?
- TAK! - ryknęłam do słuchawki. Takie zachowanie Alice doprowadzało mnie do szału. Ona już wiedziała, jak mnie zawstydzić i nigdy nie przepuszczała okazji, aby to zrobić. Słyszałam jej chichot.
- Przecież zgrywam się, noo. Zrobiliście to i co dalej? - odetchnęłam. Wreszcie pozwoliła mi dokończyć.
- No, zapytał się, czy chcę z nim być. Czułam się skołowana, więc nie dałam jasnej odpowiedzi.
- A jaką dałaś? Ciemną? - zniecierpliwiła się Alice. - Co powiedziałaś? "Może kiedyś"? "Pomyślę"?
- Tylko go cmoknęłam lekko i powiedziałam, żeby uznał to za odpowiedź. Wtedy on złapał mnie mocno i wyszeptał, że nigdy mnie nie opuści. Ja na to, wyśliznęłam się z jego objęć i coś tam zażartowałam. Generalnie nie zbliżyłam się z nim za bardzo od tamtego razu. Oprócz tej akcji z łóżkiem i koszulą, wtedy mnie wkurzył. - opowiedziałam. Usłyszałam pełen aprobaty gwizd.
- No to grubo, widzę. Czy mówiłam już, że powinnam uczyć się od ciebie sztuki flirtu?
- Nie. - odparłam ze śmiechem.
- No to ci mówię. - Nastała cisza. Dziwna, taka niezręczna. Niemal widziałam, jak Alice do czegoś się przymierza, przygryzając lekko dolną wargę. - Otworzyłam list od Keitha.
Pięknie. Mogłam się tego spodziewać. Przyłożyłam dłoń do czoła. Kurwa, Keith. Już prawie o nim zapomniałam w wirze zdarzeń.
- W porządku. - westchnęłam. - Co napisał?
- Ogólnie list był bardzo uprzejmy i służalczy. Napisał, że wie, iż przeprowadziłaś się do Los Angeles i że tęskni za tobą. Prosił o spotkanie, powiedział, że wyśle maila dwudziestego ósmego. To dzisiaj. Zgodzisz się?
- Myślę, że tak, spotkam się z nim. Niech odda mi moją kartę kredytową, mam dosyć dostawania rachunków za zabawę z jego nową dzidzią. - powiedziałam, trzymając pozory.
- Jutro przyjadę, laska. Będziesz na Sunrise St. ok. 15:00? - zapytała Alice miękko.
- Jasne, mała. - odparłam ze zrezygnowaniem. - Dzięki za cynk, pa.
- Trzymaj się.
Trzask.
Pip. Pip. Pip.
O Boże, Keith. Ukryłam twarz w dłoniach. Rzuciłam telefonem o ścianę. Obudowa odleciała z trzaskiem, a bateria wypadła. Fuck.
Jakby pusta w środku, zeszłam na dół, do kuchni, gdzie Kendall przygotowywał orientalnie pachnącą herbatę. Opadłam na krzesło w zrezygnowaniu.
"Muszę się z nim spotkać.", pomyślałam. "Gdzieś tam pomiędzy tym wszystkim muszę pozwolić mu odejść"...
CDN
____________________________
Proszę bardzo, oto nowa notka. Jak widzicie, jest nawet długa. Bardzo przepraszam, że musieliście tyle czekać :c.
Obejrzałam nowy odcinek BTR, "Big Time Scandal". Po prostu ideał!
*_________*
Początek był taki aaaaaach *-*
Logan - "Whaaat?" XD
O Boże, Kendall, Kendall, I-DE-AL-NY! Omomomo<33
Ojacie Carlos *q* Ślinię się!
DŻEJMS JAPIERDOLE BIORĘ GO DO DOMU D:
Jak zobaczyłam, że jest nowy rozdział to ryknęłam "W KOŃCUUUUU!" <3 Już się doczekać nie mogłam.
OdpowiedzUsuńA ogólnie rozdział bardzo mi sie podoba. Szkoda mi Logana. To na prawdę jego dziecko? Ciekawa jestem co dalej w tej sprawie. I żal mi Kendalla. Wciąż wszystko przeżywa.
Ach... niech Lourette czasem nie daje szansy tamtemu frajerowi xDDD
Aach, z tym dzieckiem wszystko się skończy dobrze, mogę tyle zaspoilerować. Oj, nie da mu szansy, chociaż będzie chciał GNÓJ :C
UsuńCieszę się, że tak ci się podoba mój blog, o boże jestem taka szczęśliwa ;___;
Zostałaś nominowana przeze mnie do Liebster Blog Award. Szczegóły u mnie na blogu http://tears-
OdpowiedzUsuńof-rain.blogspot.com/
Buziaki Daash :**
Czyli to jednak dziecko Logana ;c
OdpowiedzUsuńBoże co ten Kendall znowu wymyślił ?? ;c
On to wszystko jednak mocno przeżywa ;c
Niech Laurette nie da szansy temu gnojkowi !!