sobota, 24 maja 2014

Rozdział 24

Wszystko wymknęło się spod kontroli. Moje całe życie, moja zabawa, oszukiwanie serca, nosa i płuc. Oszukiwanie żołądka. Na wadze 10 kg mniej. A potem nagły skok. Mimo, że pieniędzy nie brakuje, nic za nie nie można zdobyć. Miasto jest zupełnie puste. Frustracja i strach. I znowu tycie. Waga pokazuje znów tyle, co wcześniej. Najpierw płacz, potem dzika radość.
Już więcej nie będę, przepraszam.

Zanim zaczniecie czytać, wiedzcie, że Was kocham.
I że jestem szczęśliwa, że czytacie to, i jeszcze się Wam podoba.
Mój umysł jest chory, ale zdrowieje, kiedy widzi, jak bardzo się przyzwyczailiście do tego opowiadania...
To tylko jeden tekst z bardzo wielu, ale Wy jednak coś w nim widzicie (mimo prozy z betonu, grafomańskiej namiastki poetycznych epitetów, i obłąkańczego śpiewu tej wieczności, która tkwi w moim sercu i chce się za wszelką cenę wydostać).
Zanim zaczniecie, włączcie proszę tę piosenkę.
I czytajcie. I bawcie się dobrze.
I komentujcie.

A ja się zakochałam, wiecie?
Tylko, że nie mam szans na tę osobę.
No trudno.
_________________________________
*Oczami Erin*
Niebo ciemniało. Nikłe promienie światła igrały w kryształkach zawieszonych u sufitu, tworząc na ścianach roje kolorowych plamek, migoczące w bezgłośnym tańcu. Przejrzałam się w jednym z paru niewielkich lusterek przyklejonych do ściany. Wyglądałam okropnie. Bez makijażu, poobgryzane usta, sine cienie pod oczami, rozczochrane włosy. Starałam się z całych sił nie myśleć o Loganie. Gdy tylko potykałam się o jego imię, o cień jego uśmiechu, błysk orzechowych oczu, moje serce zaczynało wyć jak zraniony wilk. Zadzwoniłam raz do Lourette, chcąc porozmawiać z kimś, kto mógłby mnie zrozumieć, ale telefon odebrała jakaś inna dziewczyna. Przedstawiła się jako Alice, jej przyjaciółka, i pokrótce wyjaśniła, że Lourette znajduje się w stanie, który można było łatwo przyrównać do mojego. Postanowiłam zatem nie przeszkadzać jej więcej. Od tej decyzji minęły dwa dni. Dwa nieznośnie długie dni, wypełnione krzykiem każdej osobnej komórki mojego ciała. Komórki domagającej się miłości. Miłości nie zaznanej od dwóch lat, kiedy zakończył się mój związek z Tylerem. On wiedział, co czuję do Logana. Nie mogłam go winić za to, co się stało. Pozostało mi granie w serialu, jogging, duchy przodków, światło, muzyka.
Ale wszystko płowiało, gdy pojawiał się on.
A pojawiał się, kurczę, bardzo często. Do niedawna.
Nie widziałam Logana od paru dobrych dni. Nie kontaktowaliśmy się, jakbyśmy zawarli jakiś niepisany pakt. Podeszłam do telewizora, po czym powciskałam parę przycisków na pilocie, a gdy wyświetlił się interfejs DVD, nacisnęłam PLAY. Uruchomił się film, płyta już była w napędzie. Hobbit. Zanurzyłam się w świat fantasy, w którym nie było ani Logana, ani Big Time Rush. Świat, któremu groziło niebezpieczeństwo większe, niż jedna dziewczyna, która umarła w samotności, na wpół zjedzona przez owczarka alzackiego.
***
Gdy film się skończył, było już całkowicie ciemno. Westchnęłam ciężko, po czym zwlokłam się z kanapy. Kiedy ekran telewizora zgasł, w mieszkaniu zrobiło się mrocznie i cicho. Pusto. Tkwiłam tak przez Bóg wie ile czasu, kontemplując delikatną powłokę samotności, która otaczała nie tylko moje serce, ale też całą mnie, i cały dom, w którym mieszkam. Tykanie zegara było jak sztylety wymierzone w ciszę.

*Oczami Logana*
Wysiadłem z auta, trzęsąc się jak opętany. Moje relacje z Erin oscylowały między przyjaźnią, a zupełnie inną sytuacją, niemożliwą do opisania i zinterpretowania. Cykady albo świerszcze, nigdy ich nie mogłem rozróżnić, ich śpiew doprowadzał mnie do szaleństwa. Kryły się w tych niemożliwych krzewach ogrodu mojej przyjaciółki, zaroślach, które przyjmowały coraz to nowe i straszne kształty. Bezmyślnie, jakby w transie, przeszedłem przez mroczny ogród, by stanąć przed drzwiami z błyszczącego mahoniu. Nacisnąłem przycisk dzwonka, który rozległ się rozświergotanym, drżącym dźwiękiem.
Drżącym jak moje dłonie w tym momencie.
Nie musiałem długo czekać, bo Erin otworzyła prawie natychmiast, a może tylko mi się zdawało. Jej oczy błyszczały w półmroku. Jej włosy poruszały się wraz z delikatnym wieczornym wiatrem. Uśmiechnęliśmy się do siebie, ja nerwowo, z niepokojem, ona zaś z radością.
 - Przepraszam. - szepnąłem. Nic więcej nie mogłem z siebie wydusić. Wtedy, Erin wzięła mnie za rękę i zatrzasnęła za sobą drzwi. Poszliśmy naokoło domu wąską dróżką.
Za budynkiem, nad brzegiem jeziora, jaśniały lampiony zawieszone na krzewach.
 - Nie ty jesteś ojcem, prawda? - spytała Erin przyduszonym głosem.
 - Skąd wiedziałaś?
 - Po prostu wiedziałam.
I uśmiechnęła się najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. Dalej trzymaliśmy się za ręce, a potem, jak w bezgłośnym porozumieniu, zaczęliśmy się śmiać.
To, co działo się dalej, było jak w jednej z tych komedii romantycznych dla nastolatek.
Goniliśmy się w blasku gwiazd i ogrodowych lamp, trzymaliśmy się za ręce i zanosiliśmy się histerycznym śmiechem. Naokoło nas latały świetliki i przysiągłbym, że gdzieś w tle leciała muzyka.
Wpadliśmy w ubraniach do jeziora i pływaliśmy, chlapaliśmy się wodą, jak dzieci.
Jakby wszystko znów było równie proste, co nieuniknione.
I wtem, zatrzymaliśmy się dokładnie na środku jeziora.
Nad nami czarna noc, pod nami czarna głębina, blada skóra Erin odbijała i przepuszczała światło księżyca w pełni, który świetniał srebrnym blaskiem tuż nad naszymi głowami.
I wtedy pocałowałem ją po raz pierwszy. Lecz nie był to ostatni raz tej nocy.
___________________________________________________

Przepraszam, że musieliście czekać tyle miesięcy.
Przepraszam, że tak krótko.
Nie mam w ogóle weny, w moim życiu tak wiele się dzieje,
nic nie rozumiem,
całe życie jest takie dziwne.