niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 9


Dziś będzie szczerość XDD
Sami zobaczycie.
_____________________________

Czas płynął spokojnie. Spędzałam go z chłopakami, relaksując się i żartując.
Po trzech dniach, Logan i Carlos wreszcie dowiedzieli się o tym, że Kendall się pociął. Ja i James milczeliśmy, ale gdy Carlos wyrzucał śmiecie, zauważył zakrwawiony papier. Znalazł żyletkę, którą wyrzuciłam tam trzy dni wcześniej. Kiedy nic nie spodziewający się blondyn wchodził do kuchni, gdzie ja i Jamie jedliśmy śniadanie, Logan i Carlos wpadli do środka i zamknęli drzwi, by nie mógł wyjść.
 - Kendall, co to jest? - zapytał Latynos, pokazując mu żyletkę, na której widniała zaschnięta krew Schmidta. Kendall spuścił głowę. Nie powiedzieliśmy o tym chłopakom, bo tak wyszło. Nie chciałam wraz z Jamesem dostarczać blondynowi więcej zmartwień, bo był po depresji. Trudno było wymóc na nim, aby wyszedł rano z pokoju, i najlżejszy chociaż jego uśmiech był wielkim osiągnięciem. Chciałam go wspierać, tylko, że trudno było mi oszukiwać Logana i Carlosa, lecz takie rozwiązanie wydało nam się najlepsze na krótką metę. Rany powoli się goiły, bandaże były w zasadzie niepotrzebne, ale nie chcieliśmy ryzykować, żeby chłopcy zobaczyli chociaż kawałek którejś z ran wymykający się z rękawa.
 - Kendall... - mruknął Logan, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Kiedy...?
Wymieniłam z Jamesem przerażone spojrzenia. Nie mogłam już więcej tego ciągnąć.
 - Trzy dni temu. - powiedziałam za niego. Kendall spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Usiadłam obok niego na krześle i wzięłam go za rękę. - Trzeba im powiedzieć, Kenny... - wytłumaczyłam łagodnie. Miałam wyrzuty sumienia. Carlos, Logan, James i Kendall są przyjaciółmi i nie powinni się okłamywać. Ani chwili dłużej. Spojrzałam na Jamesa, który westchnął i kiwnął głową.
 - Lourette mu pomogła i opatrzyła go. Ja się o tym dowiedziałem później. Byłem równie wkurwiony, co wy, ale nic nie mogłem zrobić...  Wiedzieliśmy, że będziecie się martwić, i że będziecie źli. A on był w strasznym stanie.
Carlos ze zdziwioną miną ślizgał wzrokiem od Kendalla, do mnie i do Jamesa.
 - Chcecie nam powiedzieć... że... - zaczął.
 - Że specjalnie nic nam nie powiedzieliście? - spytał Logan za niego. Kendall smutno pokiwał głową. W oczach miał łzy.
 - Przepraszam... - wyszeptał.
Henderson przełknął ślinę i spojrzał na Carlito.
 - W porządku... - powiedział i poklepał blondyna po ramieniu. - Ale wiedz, że nie robi się takich rzeczy. Jesteśmy przyjaciółmi. - Logan był blady, słowa mu się plątały. - Pokaż... co... co sobie zrobiłeś. - poprosił, po czym usiadł na krześle. Carlos zrobił dziwną minę, i usiadł również.
 - Spokojnie... - powiedziałam do Kenny'ego i pogłaskałam go po policzku. - Pokaż...
Schmidt westchnął i podwinął rękawy luźnej flanelowej koszuli. Chłopaki wstrzymali oddech na widok rąk owiniętych bandażami od nadgarstków, po łokcie. Blondyn zdjął bandaże i wyciągnął ręce w ich stronę. Carlos się wzdrygnął, a Logan zatkał usta dłonią, a oczy zaszły mu łzami. Przedramiona Kendalla wyglądały nieco gorzej, bo zaczynały się goić. Były trochę spuchnięte, a nieliczne kawałki skóry nie pokryte ranami, zrobiły się czerwone. Nacięcia pokrywały ciemnoczerwone warstwy skrzepniętej krwi. Carlos jako pierwszy odzyskał głos. Wyciągnął dłoń do Kendalla i przesunął delikatnie palcem po jego przedramieniu.
 - Boli? - spytał cicho.
 - Trochę... - odparł wymijająco blondyn. Wiedziałam, że to nieprawda. W tym stadium, pocięte żyletką ręce paliły żywym ogniem. Wiedziałam to, z doświadczeń z siódmej klasy.
 - I ma boleć. - warknął Carlos. - Powinienem ci po tym skórzanym pasem przejechać, masochisto. - Kendall odsunął się nieznacznie. Ramiona mu zadrżały. Carlos uśmiechnął się z bólem. - Ale jesteś moim przyjacielem. Nie rób tego więcej. - poprosił. - Jak będziesz miał problemy, nie rozwiązuj ich sam. - tym razem uśmiech był pokrzepiający. Logan, dalej blady, również uśmiechnął się z niejakim trudem. Ja złapałam Kenny'ego za dłoń, a James poklepał go po ramieniu.
 - My ci pomożemy. - wyszeptał Maslow. Ramiona Kendalla znów zaczęły drżeć, a z jego zaszklonych oczu, spadały ciężkie, gorące łzy.
 - Dziękuję. - na wpół szepnął, na wpół zaszlochał, a potem wszyscy go przytuliliśmy. - Bardzo dziękuję.
 - Ćśśś... - szepnęłam, głaszcząc go po plecach. - Mówiłam ci, że będzie dobrze.
 - Jesteśmy z tobą. - powiedział Logan. Płaczący Kendall pokiwał głową, uśmiechając się przez łzy.
 - Wiecie co, chłopaki? - zapytałam. - Wyjdźmy z domu. Może do kina, albo na plażę? Albo namioty! Uwielbiam namioty!
James pokiwał żywo głową.
 - Dawno nigdzie nie wychodziliśmy. - powiedział. - Kendall? - zapytał. - Chcesz iść?
 - Nie bardzo. - skrzywił się chłopak, zawiązując z powrotem bandaże, a my zgromiliśmy go wzrokiem. - Ale pójdę. - dodał szybko.
 - Wiesz, nie chcemy cię do niczego zmuszać... - powiedziałam słodkim głosem. - Ale musisz nam za coś odpłacić.
Kendall uśmiechnął się i kiwnął głową.
 - Przyda mi się to. - przyznał blondyn. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą.
 - Będzie fajnie, Kendall. - zapewnił go Carlito.
Tym oto sposobem, po trzech dniach ogólnego nic nierobienia, odkleiliśmy tyłki od krzeseł/łóżek/foteli i zaczęliśmy szykować się na biwak.
 - Cadillaca zabrał road assistance, prawda? - zapytałam Jamesa, gdy pomagałam mu pakować sportową torbę u niego w pokoju.
 - Owszem, a co?
 - Będę musiała kupić sobie w najbliższym czasie nowy samochód. - powiedziałam, składając w kostkę ciepłą bluzę z kapturem i wkładając ją do torby. Znalazł się w niej również kocyk, dwie małe poduszki i czysta bielizna.
 - Chyba raczej Kenny ci będzie musiał kupić. On ci go rozwalił. - odparł ze śmiechem James.
 - Oj, spadaj, kutasie. - rzuciłam ciętą ripostą, uderzając go na żarty parą skarpetek. Nie przyniosło to bynajmniej zamierzonego efektu. James miał się odwalić i zająć torbą, ale złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie. Miało to trochę charakter napaści, toteż zaczęłam go okładać skarpetkami, które dalej miałam w dłoni. Ten, bezceremonialnie, wyrwał mi je z ręki i rzucił za siebie.
 - Ej! - pisnęłam.
 - No i co teraz? - zamruczał James, uśmiechając się zalotnie. - Dalej jestem kutasem?
 - Teraz to jesteś super kutasem. - odparłam, próbując się wyrwać z jego objęć. To, że był tak przystojny, nie pomagało mi. Brunet zaśmiał się delikatnie i nachylił się nade mną, by przysunąć usta do mojego ucha. Jego gorący oddech zadziałał na mnie paraliżująco. "Fuck!" pomyślałam rozpaczliwie, gdy zaczął delikatnie muskać wargami moją szyję. Potem chuchnął mi do ucha, a nogi niemalże się pode mną ugięły. "Nie, nie, nie..." powtarzałam w myślach, czując, jak jego zwinne palce wspinają się po mojej talii, aż do zamka mojej tuniki, który miałam na plecach. Rozpiął go.
 - Teraz też jestem kutasem? - wyszeptał namiętnie, świdrując mnie migdałowymi oczami. W sumie, mogłabym z nim trochę pobaraszkować, szczególnie w tej sytuacji, kiedy tak mnie na siebie napalił, ale mała iskierka mojego zdrowego rozumu podpowiedziała mi, że chyba mnie pojebało, toteż, sięgnęłam do tyłu, by zapiąć zamek.
 - Nie, nie jesteś. - rzuciłam rozpaczliwie. - Przepraszam. - uśmiechnęłam się szeroko, myśląc "Niech ci się odechce, niech ci się odechce, niech ci się odechce...".
 - W porządku. - Maslow uśmiechnął się triumfalnie i odsunął się ode mnie. - Ale to jeszcze nie koniec, cukiereczku. - puścił do mnie oko. Odetchnęłam w duchu z ulgą i powróciłam do pakowania. Schowałam tam również moją bieliznę, a potem wzięłam z toaletki dezodorant i chusteczki do niemowlęcej pupci ( Idealne, kiedy nie masz się jak umyć! dop. Autorka), by spakować je do torby. Jamesy w tym czasie usiadł na łóżku i przyglądał się mi z uśmiechem, który mogłabym nazwać "pedo smile". Czułam jego wzrok na moim tyłku, gdy odwracałam się plecami, i na cyckach, gdy schylałam się nad torbą, aż wreszcie straciłam cierpliwość.
 - Możesz przestać to robić? - zapytałam ze złością.
 - Ale co? - odparł ten, z miną niewiniątka.
 - Już ty dobrze wiesz co. - warknęłam, a potem poszłam do garderoby się przebrać. Jamie odprowadził mnie rozbawionym wzrokiem. Wróciłam, po krótkiej chwili ubrana w ciemnoniebieską bluzę z kapturem, obcisły podkoszulek i jasne dżinsy opinające się na pupie. Włosy związałam w luźny kucyk. James dalej wpatrywał się w mój tyłek. Stało się to prawie fizycznie odczuwalne, toteż ignorowanie tego zrobiło się dla mnie o wiele trudniejsze. Rozważyłam powrót do garderoby i zmianę spodni, ale uświadomiłam sobie, że nie mam takich, które by nie podkreślały moich pośladków, a poza tym byłaby to swoista przegrana. "YOLO" - pomyślałam sobie, po czym podeszłam do Maslowa i usiadłam na łóżku obok niego. Uśmiechnął się do mnie, dalej bezwstydnie rozbierając mnie wzrokiem. Zrobiło mi się już trochę nieswojo, więc spuściłam skromnie wzrok. Jamesy jakby na to czekał. Położył dłoń na moim udzie. Spojrzałam na niego, zaskoczona, a nasze oczy się spotkały. Patrzył na mnie zalotnie, jego usta były lekko rozchylone. Uświadomiłam sobie, że mam szansę, aby się mu odpłacić pięknym za nadobne. Szybko podjęłam decyzję i również pogłaskałam go po udzie. Uśmiechnęłam się do niego. Jamie odwzajemnił uśmiech, a ja, usiadłam mu na kolanach i zaczęłam rozpinać jego koszulę. Maslow poddał mi się z triumfalnym uśmiechem, zadowolony z siebie, a ja w duchu dusiłam się ze śmiechu. Popchnęłam go, tak by położył się na materacu. Nachyliłam się nad nim i zaczęłam całować jego szyję, a potem muskularny tors. Wodziłam językiem kółka wokół jego sutków i mruczałam cicho w rytm bicia jego serca. Wyczułam jego erekcję w dopasowanych jeansach. Głęboki oddech mężczyzny był podniecający, ale skupiłam się na swoim celu. Zdjęłam mu koszulę z ramion, i pocałowałam go namiętnie. Wzięłam go za ręce i uniosłam je w górę, dalej całując miękkie usta. Związałam jego dłonie razem, za pomocą koszuli, a potem przywiązałam je do ramy łóżka. Podnieciło go to i poczułam, jak jego męskość robi się twarda jak kamień, uwierając mnie. Oderwałam się od niego i uśmiechnęłam się złośliwie.
 - Żartowałam wtedy. Jesteś super, super kutasem. - zaśmiałam się i zeszłam z niego. - A teraz sobie tutaj poleżysz.
 - TY! - wkurzył się James, próbując się wyrwać, lecz bezskutecznie. - Jak... mogłaś!? - wystękał między dwoma rozpaczliwymi próbami oswobodzenia się. Zaczął śmiesznie machać nogami.
 - Rozwiąż mnie! - krzyknął.
 - Nie. - odparłam, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
 - LOURETTE! - ryknął Maslow. - MASZ NATYCHMIAST MNIE UWOLNIĆ, BO...
 - Bo? - zapytałam - Aniołku, musisz się nauczyć, że mnie nie wolno drażnić. - powiedziałam takim tonem, jakbym tłumaczyła dziecku, dlaczego nie kupiłam mu loda. - Bo przyjdzie ci za to zapłacić.
 - Jesteś... zła! - odparł ten, napinając mięśnie, by rozerwać koszulę. Jego błąd, że ubrał taką, która była dość wytrzymała. - Zrób coś! - jęknął rozpaczliwie. Ja zaniosłam się śmiechem. Wyglądał zabawnie (ale i seksownie, muszę przyznać z bólem), przywiązany do łóżka swoją własną koszulą, z nagim torsem i wzwiedzionym członkiem w dżinsach.
Wtem, w drzwiach pojawił się Logan.
 - Czego się wydzierasz? - zapytał, ale gdy zobaczył Jamesa, zaczął się śmiać, tak bardzo, że zabrakło mu tchu i zapomniał, jak tu się znalazł.
 - Jezusiczku... - jęknął Henderson, ocierając łzy śmiechu. - Jak to się stało?
 - Sprowokował mnie do tego, szpadel jeden. - powiedziałam, obserwując, jak twarz Jamesa robi się czerwona.
 - Logan, pomóż mi! - poprosił, machając nogami i miotając się na łóżku jak szatan. Ten, jakby nie dosłyszał, zajęty był rechotaniem na cały głos. Ale po chwili spoważniał i podszedł do niego.
 - Okej, stary. - odparł, i dalej chichotając zabrał się za rozwiązywanie jego rąk. - Porządnie zawiązałaś. - odwrócił się do mnie z uśmiechem.
 - Pospiesz się. - popędził go Jamesy. - Muszę ją zniszczyć!
 - Uciekaj, Lourette! - krzyknął na żarty Henderson. - James cię zniszczy!
Nie wiedzieć czemu, ostatnie zdanie wydało mi się tak śmieszne, że zaczęłam prawie tarzać się po podłodze.
 - James... mnie... haha... zniszczy... A TO DOBRE! - ryknęłam, trzymając się za brzuch. To nie był dobry wybór, bo właśnie w tej chwili wkurzony Maslow oswobodził się z koszuli i kroczył ku mnie, a jego zamiary nie były bynajmniej tak dobre, jak zdanie "James cię zniszczy". Pisnęłam i ze śmiechem na ustach wybiegłam z pokoju, a Jamie za mną. Uciekłam do ogrodu i przez chwilę ganialiśmy się wokół basenu, aż zagonił mnie w róg trawnika. Skuliłam się przy płocie.
 - Przepraszam! - pisnęłam. - Nie rób mi krzywdy. - Zasłoniłam twarz, gotowa na to, że zacznie się na mnie wydzierać, uderzy mnie, zacznie strzelać z wiatrówki, obleje wodą, zgwałci i zostawi w rowie, albo po prostu zniszczy mnie, jak obiecał. Czekałam przez chwilę, ale nic się nie stało. Otworzyłam powoli oczy. James dalej stał nade mną, ale jego twarz nie wyrażała potrzeby zniszczenia. Przeciwnie, uśmiechał się.
 - Będziesz mi musiała za to odpłacić. - powiedział. - Ale nie teraz. - kucnął przy mnie, a ja wcisnęłam się bardziej w róg, przekonana, że to jakiś podstęp. - Nie bój się mnie. - Odetchnęłam z ulgą.
 - Już się zesrałam, że mnie zniszczysz. - odparłam zgodnie z prawdą, uśmiechając się.
 - Och, taką słodką osóbkę? - zapytał, chichocząc. - Nie, nie. Nawet jak czasem jesteś diablicą.
***
 -...ja wszedłem do pokoju, a James leży, przywiązany do łóżka swoją własną koszulą, a kutas mu stoi, jak nie wiem! Ja się pytam, co się dzieje, a tu Lorrie mówi, że sprowokował ją do tego. Myślałem że nie wyrobię! - zakończył opowieść Logan. Chłopaki i ja ryknęliśmy śmiechem, a sam James założył ręce i pokręcił głową z powątpiewaniem.
 - To nie było śmieszne. - powiedział.
 - Owszem, było. - odparłam. Siedzieliśmy wokół wielkiego ogniska na polanie nad jeziorem, na którą przyjechaliśmy terenówką Carlosa. Za nami, rozłożone były trzy ogromne namioty. W jednym miałam spać ja, a w pozostałych chłopaki, po dwóch. Nikt nie wiedział o tym, co zaproponował mi James parę dni wcześniej, dlatego ustaliłam, że dopóki nie będziemy oficjalnie parą, oni się o tym nie dowiedzą. Niedaleko ogniska, stał rozkładany stół, a na nim dwa sześciopaki piwa, dwie dwulitrowe coca-cole, whisky i moje ulubione - wino marki Wino. Każdy z nas trzymał puszkę/plastikowy kubek z drinkiem lub winem i popijał z niej regularnie. Carlos dodatkowo dzierżył patyk, na który nadzialiśmy sześć kiełbasek (bo więcej się nie dało). Kendall cicho brzdąkał na gitarze. Musiało mu być niewygodnie, bo ręce go pewnie piekły jak diabli, ale nie przyznawał się. Zachowywał się raczej normalnie, tylko był cichszy. Jezioro połyskiwało w świetle srebrnego półksiężyca. W ciemności dało się słychać cykanie świerszczy i rechotanie żab. Uwielbiałam takie klimaty.
 - Wcale, że nie było. - zaperzył się Maslow.
 - Było. - rzuciłam.
 - Nie.
 - Tak.
 - Nie było.
 - Nikt cię tu nie lubi.
 - Ciebie by nikt nie wyruchał.
 - Ciebie aż nadto by wyruchali.
 - To i tak lepiej niż ty.
 - Yyy... - skończyły mi się cięte riposty, więc zaczęłam się śmiać, jak opętana. Byłam już po dwóch drinkach z colą i whisky, a teraz piłam kubeczek wina. James tak mnie śmieszył, jak nigdy. Chłopcy też zaczęli rechotać, a Maslow przewrócił oczami.
 - Świetnie! - powiedział po chwili i wstał. - Śmiejcie się, pajace! - porwał ze stolika dwa piwa i zniknął naburmuszony w namiocie.
 - A teraz fanfary dla Jej Wysokości! - krzyknęłam, co wywołało następną falę śmiechu.
 - Dobra, cicho, bo James cię zniszczy. - powiedział Logan, na co ja się poplułam winem.
 - Haha, weź... - powiedziałam. - Ach, ten Maslow. On to jednak jest. - westchnęłam.
 - Szalony... - dopowiedział Carlos.
 - Przestaniecie mnie wreszcie obgadywać?! - ryknął brunet ze swojego namiotu.
 - Dobra, przestaniemy! - odparłam, naśladując jego ton.
Posiedzieliśmy tak jeszcze pół godziny, a potem Carlito ziewnął.
 - Pusto tak bez niego. - powiedział.
 - Noo... - zgodził się Kendall niemrawo. Odłożył gitarę i sączył swoje piwo w zamyśleniu.
 - Lorrie, idź i go przeproś. - zarządził Logan. - O, i zrób mu drinka.
 - Czemu ja? - zapytałam.
 - Bo tobie wybaczy. Ty masz cycki. - odparł Latynos, a ja spojrzałam na niego nienawistnie.
 - Ciśnij. - odparłam "inteligentnie", po czym zwlokłam się z rozkładanego krzesła i podeszłam do stolika. Zrobiłam dwa mocne drinki z whisky i coli, a potem otworzyłam namiot i weszłam do środka. Wewnątrz było ciepło i przytulnie, a mała latarka świeciła się, przyczepiona u góry, toteż udało mi się dostrzec Jamesa, siedzącego w ciemnym kącie. Zapięłam za sobą wejście.
 - Czego chcesz? - warknął Maslow. Nie odpowiedziałam, tylko podałam mu kubek. Wziął go ode mnie i wypił zawartość za jednym razem.
 - Chciałam przeprosić. - powiedziałam, biorąc z niego przykład, i wypijając gorzki płyn w taki sam sposób. - Żartowałam sobie tylko, i wiesz... po alkoholu. Nie zauważyłam, że to się robi coraz bardziej chamskie. Przepraszam, Jamie. - mruknęłam. - Mam u ciebie dług.
 - Owszem, masz. - Bardziej wyczułam, niż zobaczyłam, jak się uśmiecha.
 - Nie bądź zły. - poprosiłam.
 - Nie jestem.
 - Chodź do nas.
 - W porządku... - zgodził się Maslow, a ja go przytuliłam.
 - Przepraszam... - wyszeptałam mu do ucha.
 - Okej... - również wyszeptał James. Uśmiechnęłam się i wyszliśmy z namiotu, wzbudzając dzikie oklaski wśród mocno już wstawionych chłopaków.
 - Jeee, udało się... - ucieszył się Kendall. Jak wychodziłam, miał w ręce piwo. Teraz widziałam, jak obala z gwinta moje wino marki Wino.
 - Serio? - zapytałam, rozczarowana. - Niech mu ktoś zabierze tę butelkę, błagam... - jęknęłam, widząc, jak ilość płynu maleje w zastraszającym tempie. Zanim jednak ktokolwiek mógł coś z tym zrobić, Kendall wyzerował wino i rzucił butelkę za siebie, trafiając w drzewo.
 - GNOJU! - ryknęłam. - Moje wino!
 - Lorrie, pierdolisz, mamy drugie. - zaśmiał się Carlos i wyjął z plecaka kolejną butelkę. - Zapomniałaś?
Ucieszona podbiegłam do niego i zabrałam ją.
 - Daj łykaa... - rzucił się od razu Kendall.
 - Mało ci?! - wykrzyknęłam i rzuciłam butelkę Jamesowi, który śmiał się w najlepsze. - Tylko mu nie dawaj! - pogroziłam mu palcem, a potem podeszłam do Logana, drzemającego na krześle z tacką z kiełbasą na kolanach. W przypływie pijackiego geniuszu, rozpięłam mu spodnie i wsadziłam tam tą kiełbasę. Wstałam, chichocząc, by obejrzeć swoje dzieło. Gdy odeszłam na bok, pokazując Logana chłopakom i śpiewając "Tadaaaam", Carlos oblał się whisky, a James musiał aż przysiąść na ziemi.
 - Ja cie, ale on ma parówe... - powiedział Kendall, który był tak pijany, że nie ogarniał, iż to kiełbasa, a nie jego członek. - Lourette, weź mu te spodnie zapnij, to niesmaczne. - otrząsnął się po chwili, a my zaczęliśmy śmiać się z niego.
 - Kenny, to nie kutas, tylko kiełbasa, przyjrzyj się pacanie. - poprawił go Carlos, kwicząc ze śmiechu.
 - No i po co mu mówiłeś... - powiedziałam, rozczarowana, gdy Kendall podszedł i zaczął się badawczo przyglądać owej kiełbasie.
 - Ty, rzeczywiście... - wrócił Schmidt. - Po co mu włożyłaś ją do spodni? - wymamrotał.
 - Wiesz, co Kenny? Idź spać. - powiedziałam, na co ten się roześmiał.
 - Ja wiem, co ty chcesz zrobić, ty mnie zgwałcić chcesz! - odparł w olśnieniu, a James dostał ataku kaszlu. Carlos pobiegł, żeby go poklepać po plecach. - Ale ja się nie dam!
 Ja przyłożyłam sobie dłoń do czoła w geście "Z kim ja w ogóle rozmawiam?".
 - Jesteś narąbany. - powiedziałam wolno i wyraźnie.
 - Wiem ^^. - odparł ten z uśmiechem. - Śnaebaem, że nie ogarnien.
 - Dam ci trochę mojego wina jak pójdziesz i się prześpisz.
 - Z tobą zawsze... - odpowiedział Schmidt. - Czekaj, co?
 - Dam ci tego wina, tylko proszę, idź spać. - wymamrotałam.
 - W porządku~! - zgodził się ten. Wzięłam wino od Jamesa, który dalej kaszlał, i nalałam mu kubek. Kendall wypił wszystko, a potem poszedł slalomem do namiotu. Wpadł do środka jak rakieta, nawet nie przejmując się zamknięciem za sobą zamka. Podeszłam, i zrobiłam to za niego, a potem wróciłam do chłopaków, którzy również dossali się do mojego wina. Zabrałam im butelkę i ze smutkiem stwierdziłam, że zostało mniej niż połowa. Wpadłam na idealny pomysł, jak wykorzystać resztę alkoholu. Wzięłam butelkę po coli i wlałam do niej wszystko. Dodałam do tego puszkę piwa, i to, co zostało z litra whisky. Wstrząsnęłam i uśmiechnęłam się, zaskoczona swoim geniuszem.
 - Nazwę ten drink... siki pawiana! - powiedziałam, olśniona doskonałością tego wytworu. Odkręciłam butelkę i powąchałam to. Smród naprawdę przywodził na myśl siki pawiana.
 - Chłopaki! - zawołałam. - Patrzcie, co wymyśliłam! - James i Carlos podeszli, zaciekawieni.
 - Co to...? - zapytał Maslow, skrzywiony z obrzydzeniem, jak tylko poczuł ten zapach. Ja tylko się uśmiechnęłam i podałam mu butelkę.
 - Spróbuj. - James wzruszył ramionami, i pociągnął tęgi łyk.
 - Fuu, ale szczyny. - powiedział, ale wypił następny, co wywołało salwę śmiechu u mnie i Carlito.
 - Nazwałam to siki pawiana. - powiedziałam, dumna z siebie.
 - Gówniana nazwa. - stwierdził Latynos, zabierając butelkę Jamesowi i sam wypijając trochę.
 - Sam jesteś gówniany. - odparłam, zabierając mu siki pawiana i ze smutkiem uświadamiając sobie, że wypili mi dwie trzecie mojego wspaniałego wyrobu. - Moczymordy! Wszystko mi wypijecie! - wkurzyłam się, po czym połknęłam resztę. W smaku było obrzydliwe, ale miało moc.
 - Wiecie co? - zapytał nagle James, a w jego oczach zaświecił się pijacki błysk. - Mam genialny pomysł.
 - Jaki? - wymamrotałam.
 - Wykąpmy się w jeziorze!
 - Taaaak~! - wykrzyknęłam wraz z Carlosem, i we trójkę zaczęliśmy zrywać z siebie ubrania. Gdzieś w lesie zahukała sowa, a Kendall zachrapał donośnie w swoim namiocie.
_______________________________
Wiem, że dowaliłam xD.
Napierdzielam pączki u Zdzicha XD.
Przypomniało mi się, że za niedługo majówka, i że takie rzeczy będą się dziać, toteż postanowiłam to wpleść w opowiadanie.
GRUBO, nie?
Zapraszam do zakładki "Informacje dodatkowe". Zobaczycie tam m. in zdjęcia ubrań, jakie miała na sobie Lourette w poszczególnych rozdziałach, jak wygląda dom chłopaków i samej Lorrie, a także wiele, wiele innych ciekawych rzeczy!
Zapraszam także do dodawania komentarzy !

sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 8

Hejhejhej :*
Witam serdecznie. Podoba Wam się nowy wystrój bloga? Wczoraj i przedwczoraj cały wieczór nad tym siedziałam. :3.
Zapraszam na rozdział.
_____________________________
*Oczkami Kendalla*
Obudziłem się w swoim pokoju, wykąpany i w czystych ubraniach. Spojrzałem za okno. Było bardzo ciemno. Wróciłem myślami, do tego, co się wcześniej stało i westchnąłem. 
 - Żeby to tylko był zły sen... - szepnąłem do siebie. Czułem, jak na sercu robi mi się prawie fizycznie ciężko. Pamiętałem swoją dziką furię i przerażenie w oczach Lourette. Zadręczałem się wspomnieniami o jej wrzasku, gdy wbijała mi boleśnie paznokcie w nadgarstek. Spojrzałem na swoje ręce. Na jednej z nich widniały ciemnoczerwone, małe półksiężyce otoczone pierścieniami zaschniętej krwi.
 - A więc to nie był sen. - powiedziałem, po czym ukryłem twarz w dłoniach. Powrócił do mnie widok klęczącej w deszczu dziewczyny, wymiotującej na soczysto-zielony trawnik, drżącej z szoku i przerażenia. Przypomniał mi się tępy ból w nosie, gdy uderzyłem nim w kierownicę. Dotknąłem go. Bolał mnie, ale nie był złamany. Westchnąłem po raz kolejny.
 - To moja wina. - mruknąłem do siebie, zaciskając dłonie w pięści. Łzy napłynęły mi do oczu. Jak mogłem dać się tak sprowokować przez tę kobietę? Racja, gnoiła Jamesa przez te wszystkie lata... Teraz, gdy otruła Lorrie, straciłem panowanie nad sobą. Zdenerwowało mnie to, że stara Maslow nie waha się przed zniszczeniem życia innych osób, byle tylko zniszczyć życie swojemu synowi. Byłem rozwścieczony i zdezorientowany. Myślałem, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Kilka gorących łez spłynęło mi po policzkach. Czułem ból w sercu, mieszający się bezlitośnie z poczuciem winy. Nie ważne, jak będę się usprawiedliwiał, zrobiłem coś okropnego. Rozbiłem samochód Lourette i w gniewie w ogóle nie zwracałem uwagi na to, że ona karze mi się zatrzymać. Przeze mnie, ta dziewczyna przeżyła więcej szoku tego dnia, i ma teraz siniaka na czole. Okropnie było mi patrzeć, jak ona wymiotuje. Sam czułem się tak, jakbym miał na miejscu puścić pawia, ale jakoś nie mogłem. Osłabłem, widząc to wszystko. Potrafiłem tylko płakać, zamiast pomóc jej. Byłem wściekły na siebie. Przerwałem na chwilę rozmyślania po czym zauważyłem, że wstałem, i że chodzę po pokoju nerwowym krokiem. Nie mogłem siąść na miejscu, jakaś siła kazała mi cały czas się poruszać. Gdy brzask zaczął wyłaniać się zza  widnokręgu, zmieniając czerń w szarość i malując kłębiaste chmury na różowo, zmęczyłem się tym i położyłem się na dywanie obok łóżka na boku. Pierwszy raz widziałem, co tak naprawdę jest pod moim łóżkiem. Kilka szarych kłaków kurzu, które jakby wpatrywały się we mnie wyczekująco, mój ulubiony długopis, dawno zagubiony, a dziś odnaleziony... i parę wspomnień.
Nawiedziła mnie znów oszalała ze strachu twarz Lourette i łzy znów napłynęły mi do oczu. Przewróciłem się na drugi bok. Zobaczyłem powieszony na ścianie rysunek od niej. Przedstawiał moją twarz. Zawsze dziwiłem się artystom, że potrafią idealnie narysować to, co widzą, takie, jakie jest. Przecież to okropnie trudne. Z tej odległości nie było jej widać, ale oczami duszy zobaczyłem dedykację napisaną małymi, zgrabnymi literami na górze rysunku. 
Dla Kendalla, który jest głosem światła.
Wtedy się rozkleiłem. Płakałem długo i obficie, nie zważając na to, że na podłodze robi się powoli malutka kałuża z łez. Miałem wszystkiego dosyć, dosyć siebie. Czułem się samotny. Każda kolejna łza potęgowała to uczucie, aż wreszcie poczułem się jak gwiazda, która nie może wrócić na firmament. Zawieszony w ciemności, w jakimś obcym miejscu. Bałem się, że zawsze będę sam. Skuliłem się na zimnej, drewnianej podłodze, oplatając rękami kolana. Musiałem wyglądać żałośnie. Dorosły mężczyzna wypłakujący oczy, leżący na panelach. Czułem tak wielki ból, że chciałem krzyczeć, ale powstrzymywałem się, przygryzając pięść i sprawiając sobie tym samym fizyczny ból, przeganiający cierpienie z mojej duszy. Czułem, że zaraz oszaleję. Rozległo się ciche pukanie do drzwi, co mnie obudziło. Zauważyłem, że jest już całkiem jasno. Do pokoju wszedł Logan, trzymając tacę z kanapkami. Skręcało mnie z głodu w żołądku, ale gardło miałem tak ściśnięte, że wiedziałem, iż niczego nie przełknę.
 - Cześć, Kendall... - mruknął brunet, siadając obok mnie na podłodze i kładąc przede mną tacę. - Jak się czujesz?
 - Chujowo. - mruknąłem. Nie miałem siły go okłamywać. Henderson spojrzał na mnie ze smutkiem.
 - Widać. - odparł. - Jesteś głodny?
 - Nie. - rzuciłem krótko. Bałem się, że głos mi się załamie, i rozpłaczę się. Nie chciałem, żeby Logan to widział.
 - Na pewno? - Logan zrobił wielkie oczy. - Nic nie jadłeś... A może zostawię ci tutaj? - spytał.
 - Nie. - odpowiedziałem krótko. - Zabierz to. - Nie patrzyłem mu w oczy. Bałem się, że jak zobaczę w nich smutek i rozpacz, to nie wytrzymam. Brunet zmierzył mnie współczującym spojrzeniem i bez słowa skierował się do drzwi.
 - Jakbyś coś potrzebował... możesz na mnie liczyć. I na Carlito też. I na Jamesa, i Lourette. - powiedział, zanim wyszedł, po czym zamknął za sobą drzwi. Słysząc tą dobroduszną wypowiedź, rozpłakałem się znowu. Tak bardzo bałem się słabości, jaką są łzy, bałem się, że nie wytrzymam, umierałem ze strachu na myśl o samotności. Czułem się strasznie. Nie potrafiłem myśleć racjonalnie, w duszy widziałem tylko padający deszcz na smutne, szare miasto pełne poskręcanych i poplątanych uliczek, w których można było tylko się zagubić. Moja bezgraniczna rozpacz wiązała mi ręce i nogi. Nie mogłem nic zrobić, ani chociaż się poruszyć. Paraliżowało mnie poczucie winy. Miałem szaloną ochotę sprawić sobie wielki ból. Taki wielki, jaki czuł James przez swoją matkę i przez to, co się stało z mojej winy. Tak wielki ból, pomieszany ze strachem jaki czuła Lourette, gdy pędziliśmy cadillakiem na łeb na szyję, tylko dlatego, że byłem takim idiotą, aby nie pomyśleć o niebezpieczeństwie, tylko jechałem 180 km/h na terenie zabudowanym, ciągle przyspieszając. Nie mogłem znieść tego, że oni tak cierpieli, a mi nic się nie stało. Dlatego wstałem, zamknąłem drzwi na klucz i poszedłem do łazienki, przyłączonej do mojego pokoju. Wyjąłem kosmetyczkę, a z niej przybory do golenia. Znalazłem woreczek z zapasowymi żyletkami i wziąłem jedną z nich. Usiadłem na podłodze tak, aby widzieć rysunek, który podarowała mi Lorrie. Uśmiechnąłem się przez łzy i przyłożyłem ostrze do delikatnej skóry na lewym nadgarstku. Żyletka była tak naostrzona, iż prawie nie czułem momentu przecinania, ale potem pojawiło się oczyszczające szczypanie i pieczenie. Jasnoczerwona krew spływała z prostych, nieregularnych nacięć. Zafascynowało mnie to, jak widok swojej własnej krwi, może dawać ulgę w takich sytuacjach. Palący ból nasilił się, gdy po już zrobionych ranach, ciąłem znowu, robiąc na lewym przedramieniu czerwoną pajęczynę pęknięć broczącą szkarłatnym płynem na podłogę. Usłyszałem pukanie do drzwi i głos Carlosa. Chciał, żebym wyszedł i z nim porozmawiał. Zignorowałem go, robiąc pierwsze nacięcie na drugim przedramieniu. Ból w rękach był ukojeniem dla cierpienia mojej duszy. Czułem, że robiąc to, mszczę się na sobie za zło, jakie wyrządziłem. Bolało jak cholera, ale uciszało ból, który czułem w środku. Byłem zadowolony, mogąc ukarać siebie. W różnych odstępach czasu pukał do mnie również James, znów Logan, potem znowu Carlito. Zajęty cięciem rąk z masochistyczną radością, nie otwierałem im. Gdy skończyło się miejsce, w którym mógłbym zrobić nowe nacięcie, rzuciłem żyletkę gdzieś na środek pokoju i zwinąłem się w kłębek, tam, gdzie siedziałem, przytulając krwawiące ręce do białej koszulki. Ból zżerający skórę stawał się powoli nie do wytrzymania. Wspinał się od koniuszków moich palców, po całych rękach, skrzydlatymi płomieniami, ogarniając serce i spopielając je. Spojrzałem na rany, które sam sobie zadałem i gorzko zapłakałem. To nie miało sensu. Teraz bolało jeszcze bardziej. Czułem, że robię się coraz słabszy, i że dużo krwi ze mnie uleciało. Płakałem, klęcząc i tuląc do siebie pokaleczone ramiona, kołysząc się w przód i w tył i modląc się, sam nawet nie wiedziałem o co. Wtem, usłyszałem delikatne pukanie do drzwi i znieruchomiałem.
 - Kendall? - poznałem głos Lourette. - Otwórz mi. - powiedziała łagodnie. Sam nie wiedziałem, co mam zrobić. Spanikowałem.
Blondynka próbowała otworzyć drzwi, ale nic z tego, zamknąłem je na klucz.
 - Kendall, proszę...
Wstałem, pod wpływem impulsu, by otworzyć drzwi. Pociemniało mi w oczach, zrobiłem to za szybko. Ignorując ból głowy i rąk, przekręciłem klucz i otworzyłem jej. Miała na sobie flanelową koszulę i szare spodnie od dresu Jamesa. Uśmiechała się łagodnie, ale zaraz uśmiech zrzedł, ustępując miejsca wyrazowi przerażenia.
 - Kendall! - krzyknęła, a ja przypomniałem sobie jak muszę wyglądać...
*Oczami Lourette*
Oczy Kendalla były spuchnięte i zaczerwienione, usta blade i popękane, a twarz nieogolona. Jednak to, co najbardziej rzuciło mi się  w oczy i sprawiło mi ból, były ciemne plamy krwi na jego koszulce i okrutnie pokaleczone ręce, od nadgarstków, po same łokcie. Świeże rany miały postać głębokich nacięć, jakby po żyletce, które krzyżowały się pod różnymi kątami. Zabrakło mi tchu, a oczy zaszły mi mgłą.
 - Boże... Kendall... - na wpół wyszeptałam, na wpół pisnęłam, a po policzkach pociekły mi łzy. - Przepraszam... Mogłam zostać przy tobie... Powiedzieć ci, że nic nie jest twoją winą... Dlaczego to zrobiłeś? - nie czekałam na odpowiedź, tylko go przytuliłam, ciągle płacząc. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Wtulona w jego koszulkę, czułam bardzo wyraźnie słono-metaliczny zapach krwi. Zrobiło mi się niedobrze. Miałam to nieprzyjemne uczucie, które nachodzi każdego z nas, gdy jego pesymistyczne wyobrażenia się spełniają. Kenny - bliska mi osoba, stoi przede mną, pokazując mi całą swoją słabość i ból w postaci rozległych ran, które zadał sam sobie jakimś ostrym narzędziem, i przykrywa rozczarowanie i rozpacz przygasłymi uśmiechami.
 -  Idioto.. - wyłkałam, słysząc, jak burczy mu brzuch. - Nic nie jesz, zadręczasz się czymś, za co nikt prócz ciebie cię nie wini... a potem to... - oderwałam się od niego, by spojrzeć mu w oczy. Długie rzęsy były mokre i posklejane od łez, które znowu zbierały się w kącikach oczu, cieknąc po policzkach. Powiększone źrenice przypominały dwie głębokie, czarne studnie. Wyzierała z nich pustka, samotność, cierpienie. Rozpacz. To było bardzo podobny widok do jego oczu, gdy poznałam go w klubie. Przełknęłam ślinę i ujęłam delikatnie jego dłoń, tak, by nie dotykać ran.
 - Chodź... - szepnęłam, i poprowadziłam go do jego łazienki. Przechodząc pokojem, zauważyłam zakrwawioną żyletkę leżącą na podłodze, na której także pełno było śladów krwi. Zrobiło mi się bardziej niedobrze, ale dzielnie się trzymałam. Zajrzałam do szafki pod zlewem, i zgodnie z moimi oczekiwaniami, znalazłam tam apteczkę. Wyjęłam z niej gazę, bandaże, wodę utlenioną i małą butelkę spirytusu. - Usiądź na muszli. - powiedziałam, ucinając bandaż w odpowiednim miejscu, aby był wystarczająco długi. Kendall posłuchał mnie i usiadł, patrząc na mnie przepraszająco. Z jego oczu dalej płynęły łzy. Uśmiechnęłam się do niego blado. Byłam smutna i zła na niego, ale wiedziałam, że w obecnym stanie krzyki i wyrzuty nie będą mu pomagać. Musiałam mu pokazać, że go rozumiem. Dlatego nachyliłam się nad nim i pocałowałam go delikatnie w policzek, scałowując słone krople jedna po drugiej.
 - Nie płacz. - poprosiłam. - Wszystko będzie dobrze. - pogłaskałam go po głowie, po czym przytuliłam go przelotnie. - Wiem, że to takie nieoryginalne, że pełno ludzi mówi tak do siebie, i że wcale ci to dużo nie pomaga, ale uwierz mi. Będzie o wiele lepiej. - mówiłam, biorąc kilka papierowych ręczników i przygotowując sobie opatrunek, wodę i spirytus na podłodze obok muszli. Uklękłam przed Kendallem, uśmiechając się blado. Szersze rozciągnięcie warg było po prostu niemożliwe. Gdybym spróbowała, rozpłakałabym się. Chciałam krzyczeć na Kenny'ego, rozerwać go na strzępy, powiedzieć mu, że dopiero teraz mogę być na niego zła, ale pocałowałam go w czoło, dalej uśmiechając się niezbyt przekonująco. Rozłożyłam mu papierowy ręcznik na kolanach.
 - Połóż tu ręce. - poprosiłam. Gdy to zrobił, pogładziłam go po wierzchu dłoni. - Będzie szczypać. - mruknęłam, po czym polałam rany wodą utlenioną. Twarz Kendalla skrzywiła się, a z nacięć buchnęła biała piana pomieszana z krwią. - Były bardzo zanieczyszczone. - powiedziałam, głaszcząc wykrzywionego w bólu blondyna po policzku. - Teraz też będzie boleć. - po czym nalałam na to spirytusu, który spłukał pianę. Ręce Kendalla drgnęły, a ten syknął. Po chwili, założyłam gumowe rękawiczki, po czym owinęłam jego rany gazą, a potem, szczelnie bandażem. Zawiązałam to tak, aby się trzymało. - Gotowe. - szepnęłam. Kendall uśmiechnął się wdzięcznie, ale wyszedł mu dziwny grymas, bo w tej samej chwili zaczął płakać. Przytuliłam go.
 - No już, cichutko... - poprosiłam. Przypominał mi tak bardzo małe dziecko. Zauważyłam, że każdy z chłopaków miał w sobie cechy dziecka. Byli chłopcami wrzuconymi w świat dorosłych, którzy jeszcze nie wiedzieli jak sobie z tym poradzić. Problem ludzi polega na tym, że zbyt długo są mali. - Masz latarkę nadfioletową? Taką na przykład do długopisu który pisze niewidzialne literki. - spytałam, a blondyn kiwnął głową i weszliśmy do jego sypialni. Gdy on szukał długopisu w szufladach biurka, ja podniosłam żyletkę z podłogi i zawinęłam ją w kawałek papieru. Wyrzuciłam ją do śmietnika. Kenny podszedł do mnie i wręczył mi małą, kolorową latarkę. Ja usiadłam na łóżku, a on podążył za mną. - Spójrz. - mruknęłam.
Poświeciłam latarką na moją lewą rękę i Kendall ujrzał na mojej skórze pajęczynę bladych kresek, tak bardzo podobnych do jego ran.
 - Rozwód rodziców, kłótnie, problemy sercowe, matka, szkoła, sztuka... - wyliczałam. - Wiem, co czujesz, słoneczko. - westchnęłam. Nie chciałam wspominać tego, jak cięłam się, mając trzynaście lat, ale musiałam mu to powiedzieć. Musiałam sprawić, żeby wiedział, iż nie jest sam.
 - Przebierz bluzkę. - powiedziałam, gasząc latarkę, po czym przytuliłam go. - I zejdź na dół coś zjeść. Chłopcy się o ciebie martwią. - Pocałowałam go w czubek nosa, po czym wyszłam z pokoju. Gdy zamknęłam za sobą drzwi, odetchnęłam. Poszłam do sypialni Jamesa.
 - Jamie. - mruknęłam na wejściu. Brunet siedział i czytał książkę. Podniósł wzrok na mnie i obdarzył mnie uśmiechem, który szybko zrzedł.
 - Jesteś taka blada... Co z Kendallem? - spytał.
 - Pociął się... - szepnęłam.
 - CO?! - krzyknął Maslow, wstając z krzesła. Książka upadła na podłogę.
 - Uspokój się. - odparłam z naciskiem, siadając na łóżku. Jamesy usiadł obok mnie i czule objął mnie ciepłym ramieniem.
 - Opowiedz mi wszystko. - poprosił.
 - Zapukałam do niego, a on otworzył mi, blady, zapłakany, w ubraniach pobrudzonych krwią, która spływała z jego pokaleczonych rąk. Zrobił sobie mozaikę od nadgarstków po łokcie. - odparłam sztywno. - Zrobiłam mu opatrunek, pocieszyłam, a potem kazałam się przebrać i coś zjeść.
 - Ja pierdolę...- wymamrotał James, ukrywając twarz w dłoniach. - Kurwa...
 - Brak mi słów... - powiedzieliśmy razem.
 - Wiesz... Ja myślę, że on tęskni też za swoją byłą. W dzień, kiedy go poznałaś, ta laska z nim zerwała. To go już osłabiło, a potem to, co się stało... - zaczął brunet.
 - Złamało go. - skończyłam za niego. - Rozumiem. Opowiedz mi więcej o tej jego byłej dziewczynie. - poprosiłam.
 - W porządku... Na imię jej było Patricia. Był z nią od dziewięciu miesięcy. Szalał za nią, jak głupi. Był szczęśliwy jak nigdy, gdy udało mu się z nią umówić. Patti to bodajże kuzynka Erin, naszej koleżanki z planu. Zasypywał ją prezentami. Często słyszeliśmy ich krzyki w nocy i musieliśmy albo wybywać z domu, albo zakładać jakieś zatyczki do uszu. Jak zaczęli, to już do samego rana. - parsknął śmiechem. - Kendall bardzo ją kochał. Naturalnie, potem zauważyliśmy, że on zaczyna się jej nudzić. Tylko sam Kenny tego nie widział. Był z nią szczęśliwy, dziękował jej za każdą spędzoną razem chwilę. Ale mieli mało czasu dla siebie. To był okres, kiedy mieliśmy dużo pracy na planie i w studiu. Kendall starał się być romantyczny, ale był zbyt zmęczony pracą. Patricia doceniała jego starania ale tęskniła za jakimś normalnym związkiem, który nie musiał być wciśnięty w luki w napiętym harmonogramie. Jej uczucia do Kendalla zaczynały słabnąć. Gdy skończyliśmy trzeci sezon serialu, wreszcie odetchnęliśmy z ulgą. Wszyscy, prócz Kenny'ego i Patricii. Kiedy spędzasz z ukochaną osobą tak niewiele czasu przez długi okres, to trudno jest ci z nią wytrzymać, kiedy nagle masz możliwość siedzenia z nią całe dnie. Zaczęli się kłócić o pierdoły, To było trudniejsze do wytrzymania, niż wtedy, gdy kochali się od zmierzchu, po blady świt. Nerwy nam nie wytrzymywały, Carlos aż zaczął chodzić ze mną na siłownię, kiedy uświadomił sobie, że to wspaniała ucieczka od ich krzyków. W końcu, Patricia rzuciła Kendalla. Mieliśmy jej dość, więc powiedzieliśmy mu, że to wspaniale, i że musimy to uczcić, dlatego zabraliśmy go do Angels Club. Tam, poznał ciebie i nagle stał się zupełnie inny. Wrócił rano, uśmiechnięty i pełen życia. Nawet nie wiesz, jak byłem ci wdzięczy w tym momencie. - powiedział James.
 - Tak wdzięczny, że nazwałeś mnie cukiereczkiem. - odparłam, śmiejąc się. Jamesy nachylił się nade mną.
 - Bo jesteś słodziutka jak cukiereczek. - zamruczał mi do ucha, niskim, seksownym głosem a mnie przeszedł dreszcz.
- Oh, stop it, you... - odparłam, przygryzając dolną wargę i rumieniąc się.
 - Sì, sei tesoro*. - powiedział po włosku, ocierając się nosem o moją twarz.
 - Anche tu. **- odpowiedziałam, uśmiechając się promiennie. Poczułam się trochę lepiej, ale dalej miałam przed oczami obraz cierpiącego Kendalla o pociętych rękach.Wtem, głośno zaburczało mi w brzuchu. Przypomniało mi się, że nie jadłam dziś jeszcze śniadania.
 - Zejdę na dół coś zjeść. - powiedziałam, pocałowawszy Maslowa w policzek.
 - Pójdę z tobą. - powiedział ten i z szarmanckim uśmiechem podał mi rękę. Ujęłam ją i poszliśmy na dół. W kuchni zastałam Kendalla w szarej bluzie z długimi rękawami jedzącego kanapki z apetytem i rozmawiającego z chłopakami.
 - Hej wszystkim~! - przywitałam się, otwierając lodówkę, by wyjąć z niej butelkę soku marchwiowego.
 - Ej, to mój sok. - powiedział Carlos.
 - Mooogę? - zapytałam prosząco, składając dłonie i trzepocząc rzęsami.
 - Dobra, weź se. Następnym razem wezmę bananowy i mi nie zabierzesz. - odparł ten mściwym tonem.
 - O ty... - zaperzyłam się, po czym odkręciłam sok i rzuciłam w niego korkiem.-... ty chuju ty! 
 - A tak w ogóle... - odezwał się Kendall. - gdzie jest twoja mama, James?
 - Wyjechała. - odparł ten. - W wyniku waszego wypadku, odzyskała rozum. Chciała, żebym jej wybaczył. Przeprosiła i wyjechała nad ranem.
Kendall uśmiechnął się lekko.
 - Chociaż tyle dobrego. - powiedział. Usiadłam obok niego i wzięłam jedną z kanapek z jego talerza.
 - Proszę, częstuj się. - powiedział Kenny.
 - Jak się czujesz? - spytałam, przełknąwszy pierwszy kęs kanapki z sałatą, serem i rzodkiewką.
 - Lepiej, dziękuję. - odparł z wdzięcznością. - Za wszystko. - Uśmiechnęłam się. Kendall miał popękane usta, i podkrążone oczy, ale wyglądał o wiele lepiej. Byłam szczęśliwa, widząc go z lepszym samopoczuciem. Czułam, że jestem wśród swoich. Że są moimi przyjaciółmi. Współobywatelami mojego pokręconego świata, pełnego oddechu wieczności.
_______________________________
I jak, podobało się? Długo to pisałam :).
Bidny Kenny :c
Test z angielskiego to była kpina normalnie. Prostszego sobie nie mogłam wymarzyć ^^.
*- z włoskiego: Tak, jesteś słodziutka.
**- również z włoskiego: Ty też.

środa, 24 kwietnia 2013

Rozdział 7


Noo... Ostrzegam, że w dzisiejszym rozdziale będzie nieco niecenzuralnych treśc.
Paulo, przygotuj się na coś, co zaspokoi Twoją niewyżytą duszę na długi czas. :3.
Tak, że ten... będzie gorąco. Może przygotujcie sobie szklankę zimnej wody XD.
_____________________

Obudziłam się późnym rankiem i poczułam, że ból rozsadza mi lewą część czoła. Syknęłam, dotykając skóry w tym miejscu i rozglądając się po pokoju. Rażąca jasność lała się z okien, a w powietrzu błyszczały drobinki kurzu, tańczące leniwie we wszystkich kierunkach. Jamesa nie było obok mnie. Zwlokłam się z łóżka i z trudem pokuśtykałam do toaletki. Nogi miałam zdrętwiałe i nie czułam ich, ale po krótkiej chwili pojawiło się to nieprzyjemne uczucie, jakby tysiące małych igiełek wbijało mi się w skórę. Skrzywiłam się mimowolnie. Usiadłam przed lustrem i przejrzałam się w nim. Wyglądałam całkiem normalnie, nie licząc podkrążonych oczu i dużego, ale słabo widocznego siniaka na czole. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem i w progu pojawił się James. Uśmiechnęłam się do niego promiennie.
 - Cześć, Lorrie. - przywitał się, kładąc na toaletce dwa kubki gorącej herbaty. - Jak się czujesz? - zapytał z troską, siadając obok mnie.
 - W porządku. - odparłam, zgodnie z prawdą. - Dziękuję za herbatę. Jak z Kendallem?
 - Nie chce z nami gadać. - zmarszczył lekko brwi. - Martwię się o niego.
Westchnęłam.
 - Obwinia się za to, co się wczoraj wydarzyło. On wtedy prowadził. - poinformowałam bruneta, na co on zrobił zaskoczoną minę.
 - To ja się nie dziwię, czemu jest mu tak przykro. Nie chce jeść i nie wychodzi z pokoju. Dobrze, że ma tam toaletę. - odparł Maslow. Przełknęłam ślinę. - Swoją drogą, moja matka też się dzisiaj nie pojawiła. Może zobaczę, czy nic się nie stało... - mruknął, wstając.
 - Nie. - złapałam go za rękę. - Siadaj. - powiedziałam poważnie, patrząc mu w oczy. Brunet zrobił to, patrząc na mnie pytająco. - Twoja mama wyjechała dziś w nocy. Wróciła do domu. Weszła tu do pokoju i obudziła mnie, żeby przeprosić. - zaczęłam, obserwując, jak James robi wielkie oczy. - Przyznała się, że specjalnie mnie otruła, i że nie wierzyła w to, że jesteśmy parą, ale, że teraz wierzy, i żałuje tego, co się stało. Ona wie, jaką zrobiła ci krzywdę, i nigdy sobie tego nie wybaczy. - mruknęłam. - Mówiła, że cię kocha, i żebyś zadzwonił kiedyś, jeśli jej wybaczysz. A potem pojechała.
 - Jesteś pewna, że ci się to nie śniło? - zapytał Jamesy z powątpiewaniem.
 - Tak. - kiwnęłam głową. - Idź do jej pokoju i zobacz.
Brunet wyszedł z pomieszczenia, by wrócić po krótkiej chwili, dzierżąc w dłoni kawałek papieru. Była to zielona kartka z notesu z jednym zdaniem napisanym odręcznie. "Wybacz mi."
Wpatrywałam się w kartkę, marszcząc brwi, i szukając w sobie nienawiści do tej kobiety. Bezskutecznie. W gruncie rzeczy była taka jak Katherine - kochała, ale na swój sposób. Moja matka jednak nie miała czasu dojrzeć swoich błędów i się zmienić. Poczułam ból i zgorzknienie, myśląc, jak wiele mogłaby jeszcze przeżyć, i jak dumna byłaby ze mnie, gdyby teraz mnie widziała. Z rozmyślań wyrwała mnie maleńka kropla, która upadła na kartkę, rozmazując wyraz "mi". Za nią podążyła kolejna, a potem jeszcze dwie. Zorientowałam się, że to łzy Jamesa, który stał i wpatrywał się w liścik szeroko otwartymi oczami. Wstałam z krzesła i wzięłam go za rękę, prowadząc w stronę łóżka. Usiadłam na nim, a brunet obok mnie, by po chwili położyć głowę na moich kolanach. Płakał prawie bezgłośnie, pociągając tylko od czasu do czasu nosem, a ja głaskałam go delikatnie po miękkich, błyszczących włosach.
 - Wybaczysz jej? - zapytałam szeptem, nachylając się, by cmoknąć jego ramię.
 - Tak. - mruknął James, podnosząc się powoli. Jego powieki były lekko zaczerwienione, a długie rzęsy mokre od łez, które jeszcze czaiły się w kącikach oczu. Śliczne wargi wygięły się w delikatnym uśmiechu. - Wreszcie mam mamę. - szepnął. - Po tych dwudziestu trzech latach mam mamę...
Uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam mocno Jamesa.
 - Udało się... - mówił, niedowierzając. Pocałował mnie głośno w policzek, a potem wstał i wziął mnie na ręce, podrzucając lekko. - Udało się! - krzyknął, a jego perlisty śmiech wywołał ciepło w moim sercu. Postawił mnie na podłodze, dalej mocno przytulając. - To dzięki tobie... - szepnął, patrząc mi w oczy. W jego migdałowych tęczówkach drgały radosne iskierki. - Odwdzięczę ci się... - powiedział, sunąc wzrokiem po mojej twarzy. - Chcę dać ci wszystko, wszystko... - szepcze, całując mnie w usta. Jestem zdziwiona, ale się cieszę. Jego pocałunek jest zaskakująco mokry i ciepły, namiętny, głęboki. Jego dłonie wędrują po moich plecach, wślizgują się pod flanelową koszulę, suną po linii mojego kręgosłupa, a mnie ogarnia dreszcz. Drżę cała z ekscytacji i z zadowolenia. Jeszcze dwa dni temu James robił się blady ze strachu, na myśl o swojej matce. Dziś jest szczęśliwy. Uśmiechnęłam się do siebie w duchu i poddałam się pieszczotom Maslowa, który zszedł z pocałunkami na moją szyję, delikatnie liżąc ją i zasysając delikatną skórę. Przygryzłam dolną wargę z podniecenia i wplątałam palce w jego włosy. Czułam, jak jego palce odpinają moje guziki w bluzce. Wzięłam głęboki oddech. James rozchylił poły koszuli i położył dłonie na moich piersiach. Zaczął je delikatnie ugniatać i błądzić palcami po ich powierzchni, drażniąc wrażliwe sutki. Zaczęłam głośno oddychać. Jego migdałowe oczy patrzyły z radością i zachwytem, jak zrywam z siebie koszulę i przylegam do niego, obdarowując pocałunkami jego twarz i szyję. Płonęłam z pożądania. Nie myślałam racjonalnie. Skupiałam się na jego słodkim, niesymetrycznym uśmiechu. Na pięknych mięśniach jego łydek. Na jego sprężystych pośladkach. Pragnęłam go podbrzuszem, sercem, koniuszkami palców. Rzuciliśmy się na siebie, obalając bariery bawełny, dżinsu i jedwabiu. Ciąg dalszy każdy zna, łącznie ze mną, tyle, że w tym momencie jestem oszalała z pożądania. Padamy na podłogę w pokoju (szerokie dębowe klepki, dywan z frędzlami, kilka kłaków kurzu ściga się nawzajem, jakby były mierzwą unoszącą się za naszymi galopującymi w dzikim pędzie końmi) i tam, na parkiecie, leżymy wkrótce otoczeni chaosem ubrań, jedynych świadków naszych poczynań. Serce tłucze mi się w piersiach, rozprzestrzenia się po całym ciele jak dźwięk tam-tamów w dżungli. Nagle, James wchodzi we mnie. Twardy, wygięty dyszel jego członka harmonizuje ze skrzywionym pożądaniem, które we mnie kipi, koniuszek jego żołędzi trafia w tkwiące we mnie głęboko miejsce, które strzyka czarodziejskim płynem, czystym nektarem wszechświata. Kiedy podniosłam głowę, widziałam wieczność w dziurkach jego nosa. James poruszał się we mnie pod wszystkimi możliwymi kątami, a gdy byłam bliska końca, zwalniał, zapewne sam siebie powstrzymując, aż było mi obojętne, czy skończymy, tylko skupiałam się na gorącej przyjemności związanej z dotykiem jego ciepłej, miękkiej skóry. Trwało to całe eony, epoki mierzone w czasie geologicznym, a może kilka minut. Kiedy to robiliśmy, łańcuchy górskie wypiętrzały się i upadały, z wrzącej lawy tworzyły się skały, z ziemi wytryskiwały gorące źródła, wygasłe wulkany budziły się do życia. Szczytujemy burzliwie po raz pierwszy. Ta uwertura tylko podgrzewa naszą krew przed pierwszym aktem. Przenosimy się na łóżko, ja obracam się do niego plecami i nadstawiam się, a po chwili brunet bierze mnie od tyłu. Jego ciepłe dłonie zaciskają się na moich pośladkach. Czuję kropelki potu spadające z jego czoła na mój rozżarzony do czerwoności tyłek.
 - Apri a me...*  - szepnął James.
 - Nie wiedziałam, że mówisz po włosku... - wydyszałam, pomiędzy dwoma jękami rozkoszy. Jego dłonie błądziły po moim ciele, znajdując najwrażliwsze punkty i pieszcząc je delikatnie. Czy to nie dziwne, że nawet w miłości tak bardzo dystansujemy się od natury, iż oczekiwanie orgazmu, dążenie do niego wciąga akt miłosny w obszar teleologii, ze wszystkimi antycypacjami, niepokojami, naciskami. Dzięki Jamesowi cała jestem w chwili teraźniejszej, ponieważ on też tam jest, ponieważ dla niego seks nie wpisuje się w żaden harmonogram, jest wolny od jakiegokolwiek rodzaju oczekiwań i presji.  A zatem moje ciało, postanowiwszy się odgrodzić od wszystkiego, co nie jest bezpośrednim doznaniem, co nie jest bieżącą chwilą, decyzją swojej niezwykłej bezwolnej woli rozpoczyna swoje crescendo. James porusza się i nieruchomieje, porusza się i nieruchomieje. Ja jednak zaczęłam szczytować, a potem krzyczę i on zatyka mi usta (pamiętaj o chłopakach, mogą nasłuchiwać!) i sam kończy, migdałowe oczy są przymknięte, smagła twarz fauna śmieje się, poważnieje nad brzegiem orgazmu, a potem znów staje się płynna, rozluźniona.
Leżymy razem, Pan i Cerera, bóg lasów i bogini zboża, otuleni piżmową wonią naszej miłości.
 - Mio diavolo** - mówię.
 - Pelle di luce, pella liquida di stelle, occhi di luna.*** - odpowiada James. Patrzę na kafar jego członka, zwodniczo słodkiego w czasie spoczynku, ten pączek róży osuwający się na lewo i łkający jedną połyskliwą łzą rosy.
 - Od kiedy znasz włoski? - zapytałam z uśmiechem, wstając z łóżka by zebrać ubrania z podłogi.
 - Och, od zawsze. - śmieje się James. On nie rusza się z miejsca. Leży na materacu, nagi nagością absolutną, bez cienia wstydu. Wie, że jest piękny. Podaję mu jego podkoszulek i spodnie od piżamy, które naciąga na siebie od niechcenia, a potem sama, nieśpiesznie się ubieram. Jamie wstał i przytulił mnie.
 - Piccola Pittrice...**** - szepnął, czule całując mnie w czubek nosa. - Powiedz mi, czy chcesz zostać moją. Chciałbym, aby nasz związek, który stworzyliśmy tylko jako bajeczkę dla mojej matki, przetrwał.
Uśmiechnęłam się promiennie i ucałowałam jego malinowe wargi.
 - Potraktuj to, jako odpowiedź. - mruknęłam z uśmiechem Mony Lisy, z wdziękiem wyswobadzając się z jego objęć. Maslow zrobił zawiedzioną minę, ale złapał mnie za rękę, bym nie odchodziła.
 - Nigdy cię nie zostawię. - powiedział najpoważniej na świecie. Byłam szczęśliwa jak wariatka, obserwując brązowo-zielone promienie błyszczące w jego oczach. Uśmiechnęłam się słodko i wzięłam go bez słowa za rękę. Usiedliśmy na łóżku, które, przed chwilą azyl namiętności, teraz stało się statkiem międzygwiezdnym, a nad naszymi głowami wisiały nieznane planety.
 - Wiesz, tak sobie myślałem... Czemu ludzie tworzą muzykę, obrazy... Czemu istnieją artyści, i zwykłe szaraczki. - zagadnął łagodnie James. - I czemu świat jest taki okrutny.
 - Hm... - namyśliłam się. - To mądre pytania. Myślę, że komponujemy i malujemy po to, żeby zbawić upadły świat. Gdyby świat nie był upadły, nie potrzebowałby piękna, które tworzymy. W niebie bylibyśmy pełni Bożego piękna i nie musielibyśmy tworzyć.
 - Sofistyka. - zaśmiał się brunet.
 - Wcale nie. Co łatwiej jest namalować, niebo, czy piekło?
 - Piekło.
 - A co przyjemniej się czyta? Inferno czy Paradiso?
 - Inferno.
 - Innymi słowy, otrzymaliśmy w darze upadły świat, abyśmy mogli zrealizować swój potencjał. W raju wszyscy zanudzilibyśmy się na śmierć. - odparłam tonem znawcy.
 - Ja już dzisiaj znalazłem raj, i wcale nie było w nim nudno. - odparł James świdrując mnie spojrzeniem pełnym miłości.
 - To już zależy od punktu widzenia. - śmieję się i wstaję z łóżka, biorąc gitarę do ręki. Usiadłam na krześle i zaczęłam grać jakieś bliżej niezwiązane ze sobą melodie. Dead Flowers Stonesów, Yellow Submarine, Beatlesów, Stairway to Heaven, Led Zeppelin. Siedziałam w jasnej smudze światła wypełnionej konfetti ze złotego kurzu, kontemplując zupełnie mi wcześniej nieznany kawałek nieskończoności, szczęśliwa, że pojechałam do Los Angeles, że poznałam Kendalla i to wszystko tak się potoczyło. Właśnie, Kendall! Zorientowałam się, że on cierpi, siedzi w pokoju, nie jedząc i zadręczając się wyrzutami sumienia. Zerwałam się z krzesła, z szeroko otwartymi oczami.
 - James, idę do Kendalla. Muszę z nim pogadać. - Wybiegłam z pokoju i podążyłam sprintem przez korytarz, modląc się w duchu, żeby wszystko skończyło się dobrze. Zatrzymałam się przed drzwiami do jego pokoju, zastanawiając się, jak to rozegrać. Westchnęłam głęboko i zapukałam. Odpowiedziała mi cisza.
 - Kendall...? - zapytałam łagodnie. - Otwórz mi.
Wydawało mi się, że słyszę po drugiej stronie jakiś ruch, ale nic się nie stało. Spróbowałam otworzyć drzwi, ale były zamknięte na klucz.
 - Kendall, proszę...
Wtem, rozległ się szczęk zamka. Uśmiechnęłam się i poczekałam, aż Kenny mi otworzy. Kiedy go zobaczyłam, uśmiech mi zrzedł ustępując miejsca grymasowi przerażenia. Z gardła wydobył mi się zduszony okrzyk.
- Kendall! - ryknęłam, a z oczu pociekły mi łzy.

_____________________________________
Ta ta taaaam, ciąg dalszy nastąpi.
Matma nie była taka trudna, nie zrobiłam tylko jednego zadania :3.
Uff, a tak się bałam.
No, następny rozdział będzie nie wiem kiedy. Może nawet jutro XD.

*- Z włoskiego: Otwórz się na mnie.
**- Z włoskiego: Mój diabeł.
***- Z włoskiego: Skóra tak lekka, jak płynna kaplica gwiazd, a oczy Twoje jak księżyc.
****-Z włoskiego: Mała Malarka.

Taa... włoski. Najpiękniejszy język świata <3.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział 6


Teścik z polskiego i historii z WOSem był łatwiutki :3.
Ale boję się jutrzejszej matmy. Sama dostaję uczulenia jak o tym sobie przypominam :c.
W ogóle... oglądałam sobie zdjęcia i filmiki na yt z udziałem chłopaków z BTR i z mieszaniną radości i przykrości oświadczam, co zauważyłam:
- Carlos wygląda jak młodsza, szczuplejsza i latynoska wersja mojego ojca. (O___o)
- James ma serio BARDZO długie rzęsy! Jego dolne rzęsy są dłuższe niż moje górne! fuck!
- Kendall ma dziwny nos, ale i tak jest ok <3
- Logan ostatnimi czasy zaczyna wyglądać MĘSKO, co jest dziwne. Bardzo dziwne.
- Carlos w okularach jest ble, ble, ble, fuj!
- James w tej fryzurze, którą ma teraz, wygląda staro. Naprawdę. Ale i tak, sam seks!
- Logan jak się nie ogoli, wygląda fajnie <3 (Ale i tak ma się golić, kloszardem albowiem nie jest!)
- Coś mi mówi, że Kendall ma jednak zielone oczy. Myślałam, że szaroniebieskie! A może to zależy od światła? Mój chłopak niby też ma zielone, a jednak ma niebieskie, a jednak są szare, a czasem znowu zielone, a czasem są niebieskie :c. Może Kendall też tak ma? Jeśli ma jednak definitywnie zielone, to mój świat właśnie się zawalił :c (Hahhaha taka ze mnie Cover Girl a nie wiedziałam , jaki właściwie kolor oczu ma Kendall. Teraz już wiem, że definitywnie zielony, ale mój świat się nie zawalił~!)
- Carlos śpiewający "My Little Pony" wygrał życie.
- Kendall, gdy wydziera się, że widzi potrójną tęczę, brzmi jakby miał orgazm (<3333)
- James lubi, jak się go łapie za tyłek. (<333333333333333)
- Logan i jego ksywka Loggie Bear wygrywają nagrodę w plebiscycie słodkości.
- James udaje że jest taki madafaka, a nie jest! :c
- Kendall powinien rzadziej chodzić do kibla, bo James i Loggie Bear dostają pierdolca.
- Od Carlosa WIEJE CHUJEM! Czuję to!
Jeśli wy macie również jakieś ciekawe spostrzeżenia, któryś z chłopców wygląda jak wasz ojciec (albo nim jest), bądź macie do nich jakieś wonty to PISZCIE W KOMENTARZACH ^^!
Ostrzegam, dziś będzie... hmm... troszeczkę brutalnie, ale tak troszeczkę tylko.

__________________

Wieczór powoli zapadał nad miastem, a nad ulicami unosiła się woń prochu, niczym oddech przekleństwa. Cadillac sunął cicho po jezdni, a ja z trudem łapiąc oddech, czułam jak szyja i twarz coraz bardziej mi puchną.
 - Trzymaj się, Lorrie. - szepnął Kenny, parkując wóz.
Chciałam wstać, ale nogi pode mną się ugięły. Kendall po chwili wahania wziął mnie na ręce.
 - Szafka nocna... - wyrzęziłam. - W sypialni...
Blondyn spróbował otworzyć drzwi, ale były zamknięte. Postawił mnie ostrożnie na ziemi i zaczął się mocować z klamką. Ja, krztusząc się, złapałam za ścianę, żeby nie runąć na glebę.
 - Pod wycieraczką... - szepnęłam ledwie słyszalnie. Kenny wyjął klucz, otworzył drzwi i zaniósł mnie do środka. Delikatnie położył mnie na sofie, a potem pobiegł na górę. Po krótkiej chwili wrócił ze słoiczkiem tabletek. Podał mi jedną i pomógł mi ją włożyć do spuchniętych ust. Z trudem przełknęłam ją, i wreszcie nastąpiła poprawa. Stopniowo odzyskałam zdolność normalnego oddychania. Opuchlizna po chwili zeszła całkowicie.
 - Dzięki... - wydyszałam.
 - Nie ma za co. - Kenny uśmiechnął się smutno. - Zastanawiam się, skąd wiedziała o twoim uczuleniu na banany.
 - Uważasz, że nie otruła mnie zupełnie niechcący? - spytałam.
 - Ona nigdy nie robi nic niechcący. - odparł Kendall przez zęby.
 - A to prukwa. - rzuciłam w zamyśleniu. Po chwili wstałam, podeszłam do dużego ozdobnego lustra wiszącego na ścianie nad komodą i przejrzałam się. Wyglądałam całkiem ok, tylko trochę mi się fryzura zepsuła i rozmazał mi się tusz pod prawym okiem. Wytarłam to szybko palcem.
 - Ale dlaczego to zrobiła? - zapytałam.
 - Jest szmatą, kto ją tam wie. - rzucił Kenny.
 - Ale musiała mieć jakiś cel... Lepiej pojedźmy na ten bankiet. - powiedziałam.
 - Gdyby nie to, że jest matką Jamesa, zabiłbym ją. - warknął wściekły blondyn gdy wychodziliśmy z domu. - Po prostu zatłukłbym ją jak psa.
 - Naprawdę? - spojrzałam na niego zdziwiona.
 - Nie widzisz, co ona robi? Niszczy Jamesa, jedzie po wszystkich, ciebie otruła... Mam jej serdecznie dosyć! - krzyczał, wzburzony, siadając na miejscu kierowcy w cadillacu. Ja bez słowa podałam mu kluczyki. Nie chciałam, żeby prowadził tak wściekły, ale trochę obawiałam się jego gniewu. Chciałam chwilę poczekać, aż się uspokoi, jednakże on dopiero się rozkręcał.
 - Mój przyjaciel! Żeby on mdlał ze strachu przed swoją matką! Dorosły facet, dwadzieścia parę lat! Za co?! Cierpi prawie od urodzenia z powodu jednej osoby! Za co, kurwa?! Nie chcę na to pozwolić! A jednak jestem bezsilny! Nie mogę nic zrobić dla Jamesa i dla ciebie! - darł się, nie wiem, czy do mnie, czy do Boga. Było parno i duszno, a z ciemnoszarego nieba zaczynały powoli spadać ciężkie krople deszczu. Poczułam się mała i bezbronna wobec furii Kendalla i bliskich już pomruków nadchodzącej burzy. Los Angeles nigdy nie wydawało mi się być tak mroczne. Blondyn docisnął mocno pedał gazu i cadillac wystrzelił w drogę, jak korek z butelki. Silnik ryczał, gdy my cięliśmy parne powietrze, pędząc niczym strzała wypuszczona z łuku.
 - KENNY, ZWOLNIJ! - ryknęłam, czując, jak skóra cierpnie mi ze strachu. Blondyn tylko zmienił bieg, a potem znów miał zaciśnięte obie dłonie na kierownicy, tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. W lusterku zobaczyłam swoją twarz, białą i ściągniętą w wyrazie niemego przerażenia. - Zabijesz nas! - próbowałam przekrzyczeć furkot powietrza i dziki wrzask silnika. Bezskutecznie. Czułam, jak robi mi się niedobrze. W uszach brzmiał mi przeraźliwy gwizd, a łzy pociekły mi z oczu. Ciepłe, słone krople, odleciały gdzieś pod naporem powietrza. Spróbowałam skupić się na drodze, ale większość szczegółów rozmazywała mi się, bo właśnie w tej chwili ogarnęła nas ulewa. Wdusiłam odpowiedni przycisk i przykrył nas automatyczny dach. Ryk silnika i furkot powietrza wzbogaciły się o hałas wielkich kropel deszczu rozbijających się o dach cadillaca. Moje serce biło tak szybko, że prawie wyrywało się z piersi. Chciałam krzyczeć ze strachu, ale głos uwiązł mi w gardle, jak w najgorszych koszmarach. Spojrzałam na Kendalla, który nie zważając na nic, jechał przed siebie coraz szybciej z wyrazem dzikiej furii na twarzy. Jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona. Zgrabiałą ręką ścisnęłam go mocno za nadgarstek, wbijając paznokcie w jego skórę.
 - ZATRZYMAJ SIĘ! - wrzasnęłam, czując pod palcami gorącą krew ściekającą z rany, którą zadałam mu ostrymi paznokciami. W tej samej chwili usłyszałam pisk opon na mokrym asfalcie i samochód zaczął hamować. Widziałam to wszystko jak w zwolnionym tempie. Zbliżający się słup wysokiego napięcia, który sunął jakby ku nam i blondyn, który gwałtownie skręcił kierownicą w lewo, sprawiając, że cadillac wjechał z impetem na teren parku, gniotąc za sobą trawnik i krzaki. Ale udało się. Auto stanęło, a nami szarpnęło tak mocno, że prawie wyrwaliśmy pasy z siedzeń. Uderzyłam czołem w deskę rozdzielczą, ale już odpinałam pas. Metalowa sprzączka, odskakując z impetem, uderzyła mnie w obojczyk, lecz ja otworzyłam drzwiczki i wypadłam na mokrą trawę bombardowaną z nieba przez ogromną ulewę. Klęcząc na ziemi, zaczęłam wymiotować. Ręce trzęsły mi się z zimna i ze strachu, a oszalałe serce nie chciało zwolnić. Czułam tępy ból na czole i w brzuchu. Wymiotowałam długo, a kiedy skończyło się nadtrawione jedzenie w moim żołądku, na światło dzienne wydostała się żółć, brudząc mi ręce i suknię, na której już i tak widniały plamy z ziemi i krwi. Pociemniało mi w oczach i wydawało mi się, że zapadła noc, ale wiedziałam, że jest jeszcze dosyć jasno, bo nie paliły się latarnie. Zamknęłam oczy i zrobiło mi się lepiej. Odgłosy deszczu odpłynęły gdzieś obok, a ja tkwiłam przez chwilę w ciemnej próżni. Kiedy otworzyłam oczy, dalej znajdowałam się na ziemi, ale tym razem leżałam, cała mokra. Zrozumiałam, że musiałam na chwilę stracić przytomność. Wtedy poczułam ciepłą dłoń Kendalla na ramieniu. Podniosłam się, by usiąść, rozmazując przy tym wymiociny na swojej sukience. Miałam to gdzieś. Patrzyłam jak na twarzy Kendalla słone łzy mieszają się z deszczem, a jego ciałem wstrząsają drgawki. Usłyszałam jego szloch. Nie mówił nic, tylko płakał, z dłonią na moim ramieniu. Z nosa leciała mu krew, a w oczach miał obłęd. Nagle zrobiło się jeszcze ciemniej, jakby zapadł już zmrok rozświetlany jedynie płomieniami światła, które eksplodowały nad miastem, pozostawiając po sobie ślady huku i furii. Walcząc między wstrętem i przerażeniem, a chęcią pomocy, przezwyciężyłam w sobie ochotę by uciec stąd jak najdalej i przytuliłam do siebie Kendalla. Najmocniej jak umiałam.
 - Wy-y-bacz m-mi... - wyłkał w moje mokre włosy, które swobodnie zwisały nad jednym ramieniem, podczas gdy z drugiej strony dalej przymocowane były wsuwkami. Próbował coś jeszcze powiedzieć, ale z jego ust wydobył się tylko niezrozumiały bełkot, przerywany raz po raz głośnym szlochem. Ja przytuliłam swoją twarz do jego szyi i zacisnęłam powieki, gdy usłyszałam huk pioruna, który uderzył gdzieś niepokojąco blisko.
 - Jedźmy do domu. - szepnęłam. To, co działo się potem, pamiętam jak przez mgłę. Wsiadłam do cadillaca i wyprowadziłam go z parku, po czym zawróciłam na drodze i podążyłam tam, skąd przyjechaliśmy. Kendall siedział obok mnie, cicho szlochając. Twarz miał ukrytą w dłoniach. Po około piętnastu minutach powolnej i ostrożnej jazdy, zobaczyłam znajomy zjazd, i trochę rozjaśniło mi się w umyśle. Skręciłam tam, i znaleźliśmy się pod domem chłopaków. Wysiedliśmy z Kendallem z cadillaca i jak w transie, poszliśmy do środka. Tam, napisałam smsa do Jamesa.
         Jamie, mieliśmy wypadek. Nic nam się nie stało, ale jesteśmy w szoku. Auto też całe. Jesteśmy w domu. Przyjedźcie jak najprędzej.
W holu, padłam na podłogę i podczołgałam się pod ścianę. Tam zwinęłam się w kłębek, a obok mnie pojawił się Kendall. Oboje byliśmy cali mokrzy, bladzi i mieliśmy krew na ubraniach. Ręcę trzęsły się nam, jak po porażeniu prądem. Było ciemno i cicho, nie licząc rozświetlających się raz po raz błyskawic, i nadchodzących po nich piorunów.
Jedno głuche uderzenie serca... Drugie... Trzecie... A potem istna kanonada. Czułam, jak gwizd w uszach narasta, wzmocniony przez zwielokrotnione echo czyiś głosów. Zapłonęło jasne światło, tak rażące, że jeszcze bardziej skuliłam się w sobie, a potem usłyszałam zduszony okrzyk.
 - Lourette! Kendall! - to był głos Jamesa. Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że leżę w holu pod ścianą, a obok mnie znajduje się nieprzytomny blondyn.
 - James... - wychrypiałam.
 - Lourette, nic wam nie jest? - jego twarz wyrażała przerażenie. - Pisałaś, że cadillac jest cały. My przyjechaliśmy, a on się rozsypuje! Jak się wy tu dotoczyliście?!
Pokręciłam głową. Nic nie mogłam sobie przypomnieć, czy coś się jednak stało z samochodem, czy nie.
 - Jechał normalnie... - powiedziałam cicho i poczułam, jak gorące łzy po raz kolejny spływają mi po policzkach. - Nic nie wiem, James. Nie pytaj mnie. Jak cadillac się rozsypuje, zadzwońcie po road assistance, niech go odholują; kupię nowy.
 - W porządku... - odparł ten i jak najdelikatniej wziął mnie na ręce. Nad jego ramieniem zobaczyłam twarz pani Maslow, na której malowało się przerażenie pomieszane ze wstrętem. W sercu zapłonęła mi nienawiść. Miałam ochotę wyśliznąć się z objęć Jamiego, przeskoczyć nad jego barkiem, i wydrapać jej oczy, ale byłam na to za słaba. Zdobyłam się tylko na zgromienie jej wzrokiem. Przygotowana na wyniosłą minę, do jakiej się przyzwyczaiłam, doznałam szoku, widząc, jak jej ściągnięta do tej pory twarz zaczyna wyrażać smutek i poczucie winy. Zamrugałam energicznie powiekami, biorąc to za przywidzenie, ale obraz nie znikał. James posadził mnie jak dziecko na fotelu i zdjął mi szpilki. Potem, najdelikatniej jak umiał, zaniósł mnie na górę do łazienki. Gdy wchodziliśmy po schodach, zobaczyłam kątem oka, jak Carlos i Logan wnoszą dalej nieprzytomnego Kendalla. Żal ścisnął mnie za serce, gdy uświadomiłam sobie, że on przeżywa to gorzej ode mnie. W końcu, cała ta jazda z cadillakiem  to była jego wina. Znając jego zdolność do obwiniania się za wszystko i zamartwiania się, z wyrzutów sumienia mógł nawet coś sobie zrobić. Zakłuło mnie serce. Chciałam zbiec na dół po schodach i być przy nim, powiedzieć mu, że za nic go nie winię, i że nie chcę, żeby było mu przykro, ale nie miałam siły. Moje ciało pragnęło tylko zapaść się głębiej w ciepłe, silne ramiona Jamesa, który bez słowa posadził mnie na muszli klozetowej i zaczął zdejmować ze mnie zakrwawioną, zarzyganą suknię, która w niektórych miejscach była tylko strzępami niegdyś białego materiału. Zdjął ze mnie również bieliznę, a potem przykrył mnie wielkim, puchatym szlafrokiem. Nie protestowałam, przeciwnie, chciałam, żeby zajął się mną jak małym dzieckiem, przebierał jak lalkę, i żeby po prostu przy mnie był. Brunet zajął się wyplątywaniem z moich włosów srebrnych wsuwek. Potem zdjął mi kolczyki i odkręcił gorącą wodę w wannie. Ja siedziałam, dalej lekko drżąc, obserwując, jak James wlewa do wody jakiś ładnie pachnący płyn, a potem sprawdza ręką temperaturę. Gdy wielka wanna z hydromasażem była już pełna, wziął mnie na ręce, a szlafrok ześliznął mi się z ramion. Jamie włożył mnie do rozkosznie gorącej wody i wziął gąbkę. Nałożył na nią trochę żelu pod prysznic i zaczął mnie starannie szorować. Umył mi włosy, jak małemu dziecku, a potem do łazienki zajrzał Logan. Spojrzał mi w oczy współczująco, dał coś Jamesy'emu i zniknął bez słowa. Ta cisza zaczęła powoli napierać na mnie, ale nie odezwałam się. Brunet wyciągnął korek, wyjął mnie z wanny i porządnie wytarł moje ciało kąpielowym ręcznikiem. Ten tobołek, który przyniósł Logan okazał się być ciepłą, luźną flanelową koszulą w szaro-pomarańczową kratę i spodniami od dresu. Jamesy ubrał mnie i wziął na ręce. Wtedy zalała mnie fala gorącej wdzięczności. Cały czas pokornie poddawałam się jego czułej opiece, ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo mi pomaga. Byłam zła na siebie.
 - Dziękuję... - powiedziałam, łamiącym się głosem. - Bardzo ci dziękuję... - wtuliłam się mocno w jego umięśniony tors.
 - W porządku... Nie ma za co... - szepnął czule James, zanosząc mnie do pokoju. Położył mnie delikatnie na łóżku i przykrył kołdrą. Już miał zgasić światło, ale powstrzymałam go, przeczącym ruchem głowy.
 - Nie zgaszaj. I nie zostawiaj mnie. - poprosiłam słabo. Brunet uśmiechnął się ciepło, a mi w sercu jakby zaczął topnieć wielki kawał lodu.
 - Nie zostawię cię. - obiecał, siadając na łóżku i ujmując moją dłoń. Uniósł ją do ust i delikatnie pocałował. Mnie łzy napłynęły do oczu ze wzruszenia.
 - Jesteś dla mnie taki dobry... - zaczęłam, ale on położył mi palec na wargach, w uciszającym geście.
 - Ćśśś... - szepnął. - Później.
 - Ale...
 - Później, Lorrie.
Zamknęłam się, acz niechętnie. Tyle pytań cisnęło mi się na usta. Co z Kendallem? Dlaczego James tak się mną opiekuje? Czy zabrali cadillaca na złomowisko? James patrzył na mnie swoimi migdałowymi oczami, a w jego źrenicach widziałam jak na dłoni całą miłość i współczucie świata przelane w jedno spojrzenie. W tle słyszałam jakąś śliczną smutną melodię graną na fortepianie. Rozejrzałam się sennie.
 - To Logan. Wreszcie zasiadł do klawiatury. - uśmiechnął się. Leżałam tak, patrząc w wilgotne oczy Jamesa, wsłuchana w ten mały kawałek wieczności przelany w miękkie dźwięki fortepianu, rozerwana pomiędzy światem materialnym, a niematerialnym, otoczona zewsząd miłością i życzliwością. "Dziękuję!" - krzyczało całe moje jestestwo. Z tą myślą, przestałam czuć wszystko, i zatopiłam się w miękką ciemność ukrytą pod powiekami, która mnie zapraszała w przyjemną dolinę snu.
***
Obudziło mnie nieśmiałe trącenie w ramię. W pokoju panował mrok, a James leżał obok mnie i spał. Z trudem, wytężając wzrok zobaczyłam przed sobą twarz pani Maslow.
 - Co pani tu robi? - zapytałam szeptem.
 - Chciałam tylko bardzo cię przeprosić. I przyznać się. Wiedziałam, że masz uczulenie na banany. Przeczytałam to na jakiejś fanowskiej stronie o tobie. Chciałam tylko, żebyś nie pojechała na bankiet, żeby zobaczyć, czy James będzie podrywał inne dziewczyny. Chciałam sprawdzić, czy naprawdę jesteście parą. Ale teraz widzę, jak on na ciebie patrzy, i jak chce cię chronić. Jestem tylko starą idiotką... Przepraszam cię. - Jej oczy błyszczały smutno. - Już jestem spakowana, wyjeżdżam. Jeśli James kiedykolwiek mi wybaczy... Niech... niech zadzwoni. Albo, powiedz mu, że musiałam jechać, bo coś z firmą... Proszę... Nie chcę, żeby mnie znienawidził.
 - On już się pani boi. - odparłam. - Wie pani chociaż, ile zrobiła mu pani krzywdy?
Ta westchnęła żałośnie.
 - Tak... - w tym słowie był zawarty cały ból matki która utraciła dziecko. - Powiedz mu... że go kocham. - szepnęła. - I że przepraszam.
 - W porządku. Ja pani wybaczam. - nie wiem, co mnie podkusiło, bym to powiedziała. - Ale nie wiem, jak James... Porozmawiam z nim.
 - Dziękuję. Cieszę się, że nic ci się nie stało. I Kendallowi też. - pierwszy raz czułam, żeby powiedziała coś szczerze.
 - Jak Kendall się czuje? - zapytałam.
 - Nie najgorzej. Śpi.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
 - Żegnaj, Lourette. Przepraszam. - powiedziała pani Maslow i odwróciła się.
 - Nie szkodzi. Do zobaczenia. - szepnęłam za nią. Drzwi cichutko skrzypnęły, a potem bardziej poczułam niż usłyszałam jej kroki na schodach. Potem trzask drzwi i znowu cisza. Za oknem, noc, ciemniejsza niż kiedykolwiek, zaczynała powoli chylić się ku końcowi.

___________________________
Pamparampaaaam~.
Już mnie wkurzała ta matka Jamesa więc się jej pozbyłam. Pipa! XD
Dobra, lecę szykować se koszulę na jutro.
Testy z matmy, brr :c

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Rozdział 5

No... Po prostu wyduszam z siebie tyle, ile mogę... ^^ Tylko na początku nie uważajcie Lorrie za jakąś cichodajkę, ona po prostu jest zagubioną singielką... XDD Bardzo dziękuję Pauli za pierwszy komentarz, i od razu mówię, że OCH TAK, twoja niewyżyta dusza znajdzie tutaj pożywkę :3.
No, dziś się będzie działo ^^. Niekoniecznie w dobrym sensie.

_______________

Obudziłam się rano przytulona do cieplutkiego ciała Jamesa. Trochę mnie to zdziwiło, ale natychmiast otrzeźwiałam. "No pięknie, Lorrie." - pomyślałam - "W piątek rano budzisz się u boku Kendalla Schmidta, a sobota rano w łóżku z Jamesem Maslowem. Przesłodko.". Zaśmiałam się cicho.
 - Już nie śpisz? - zapytał Jamie.
 - Nie. - odparłam z uśmiechem. - A ty?
 - Ja chyba jeszcze śpię. Wiesz, obudziłem się w łóżku z moją ulubioną malarką... To lekka niespodzianka, szczególnie, że ta malarka jest piękną kobietą. - zamruczał.
 - Ooh, już bez przesady, Jamesy. - rzekłam z lekkim rumieńcem na twarzy. - Ja budzę się u boku przystojnego bożyszcza tłumów, przed którego zdjęciem masturbuje się tysiące nastolatek, a małe dziewczynki ofiarowują swoje serca na widok jego twarzy na ekranie telewizora. - Brunet zachichotał i przytulił twarz do mojej szyi. Czułam delikatny dotyk jego długich rzęs, przesuwających się po mojej skórze, gdy mrugał. Można było to porównać do powolnego trzepotania skrzydeł motyla. Ucałowałam jego czoło i zatopiłam palce w jego miękkich włosach.
 - Czym je odżywiasz? Są śliczne. - powiedziałam, bawiąc się kosmykami koloru mlecznej czekolady.
 - Kupuję jedwab w spreju... Jakiś wellaflex, czy coś... - mruknął w moją szyję. Przyjemny tembr jego głosu rozedrgał się na mojej szyi, a ja przymknęłam oczy z zadowolenia.
 - Też chyba mam coś takiego, ale rzadko chce mi się tego używać.- powiedziałam.
 - O czym my w ogóle gadamy? - zaśmiał się James.
 - O kosmetykach do włosów, pacanie. - odparłam z uśmiechem, delikatnie wodząc palcem po płatku jego ucha. Naszedł mnie dziki pomysł. Ryzykowny. Wredny. Ale coś mnie kusiło. Dążąc do absolutnej nagości, można się pogubić. Uśmiechnęłam się. Jamesy trochę odsunął się ode mnie, żeby spojrzeć na mnie swoimi wilgotnymi oczami szczeniaczka i odwzajemnił uśmiech.
 - Głodny troszeczkę jestem. Idziemy zjeść? - zapytał.
 - Owszem. Ale najpierw... - powiedziałam. - Buziaczek na dzień dobry. - wskazałam palcem na moje usta. James zaśmiał się.
 - Przestań mnie kopiować~! - odparł, a ja ponaglająco pomachałam palcem. - Okeej... - zamruczał, zbliżając swoją twarz do mojej. Nie wyłapałam momentu, w którym nasze usta się połączyły. Po prostu stało się. Na początku było to muśnięcie, potem zdecydowany dotyk. Rozchyliłam drżące usta, tak by James mógł włożyć język. Muskał delikatnie jego koniuszkiem wewnętrzną część moich warg. Jego migdałowe oczy były przymknięte, a oddech przyspieszony. Ja wodziłam palcami jednej ręki po jego plecach. Leciutko, w górę, aż po kark, i w dół, schodząc aż do gumki spodni od piżamy. James przygryzł delikatnie moją dolną wargę, a z mojego gardła wyrwał się cichutki, zduszony jęk. Jedną ręką Jamie głaskał mnie po udzie, a drugą zatopił w moich włosach. Wtedy, ja włożyłam mu język do buzi. Głaskałam wewnętrzną część jego policzków, podniebienie i miękkie miejsce pod jego językiem. Leżeliśmy w tanecznym bezruchu, aktywnie kontemplując wieczność zawieszoną na koniuszkach naszych rzęs. Łóżko na chwilę zamieniło się w statek kosmiczny, unoszący nas w niezbadane przestrzenie pełne gorących oddechów i miękkich szeptów. James, dłoń, którą głaskał mnie po udzie, zacisnął nagle na moim pośladku, przez co przeszedł mnie dreszcz podniecenia. Całowałam go namiętniej, ssąc delikatnie jego dolną wargę. A potem, pod przymkniętymi powiekami pojawił mi się pewien obraz. Nie był to wszechświat, Bóg, Keith, ani chaos. Zobaczyłam twarz Kendalla. Dokładniej jego twarz, gdy go spotkałam po raz pierwszy. Drżące, blade wargi i wielkie, zielononiebieskie oczy patrzące z niemą rozpaczą. Oderwałam się od Jamesa i uśmiechnęłam przepraszająco.
 - Muszę do toalety. - pisnęłam. - Szykuj się na śniadanie. - po tych słowach, pocałowałam go przelotnie w policzek i jednym susem pognałam do łazienki. Spojrzałam na swoje odbicie. Zobaczyłam bladego wampira o popękanych wargach i z workami pod oczami o przekrwionych białkach. Umyłam twarz i nałożyłam na nią puder. Rzęsy pociągnęłam maskarą, rozczesałam włosy i spięłam je po lewej stronie wsuwką, żeby mi nie wpadały do oczu.
 - Dlaczego Kendall? - zapytałam odbicia w lustrze. - To nie ma sensu. - mruknęłam, po czym odwróciłam się na pięcie. Wyszłam z łazienki i zobaczyłam Jamesa, jak narzuca na siebie koszulę w kratę. Podeszłam do niego i przytuliłam się do jego nagiego torsu. Brunet pogłaskał mnie po głowie bez słowa, uśmiechając się pokrzepiająco. Przygryzłam dolną wargę i zapięłam mu koszulę, na co Jamie pocałował mnie w czoło. Dalej bez słowa, podążyłam do garderoby. Ubrałam się w swoją ulubioną rozkloszowaną bladoniebieską sukienkę w drobne kwiatki sięgającą kolan. W ciszy, wyszłam z pomieszczenia i minęłam Jamesa, by podejść do toaletki, posmarować usta bezbarwną pomadką o smaku owoców leśnych, prysnąć się perfumami i musnąć policzki różem. Oczy Kenny'ego pełne cierpienia dalej mnie prześladowały. Westchnęłam.
 - Idziemy zjeść? - zapytałam przywołując na twarz przyjazny uśmiech.
 - Owszem. - uśmiechnął się Jamie i podał mi dłoń. Ujęłam ją i podążyliśmy do kuchni. Tam, siedzieli już chłopcy, w ponurej ciszy sącząc kawę. Powietrze pachniało espresso i świeżym chlebem.
 - Pani Maslow jeszcze śpi? - spytałam. Logan pokiwał wolno głową, patrząc tępo w przestrzeń.
 - Kacyk? - zaśmiałam się. Spojrzały na mnie trzy pary przekrwionych oczu. Na widok tych jedynych zielononiebieskich, poczułam ukłucie w sercu. - Ja się nie dziwię, skoro obaliliście jedno wino jeszcze zanim przyjechała mama Jamesa. - Widząc, że chłopcy nie są w nastroju do takiej rozmowy, przygotowałam kilka szklanek i do każdej z nich wrzuciłam po jednej musującej tabletce z magnezem. Zalałam je wodą i położyłam po jednej przed każdym z chłopców. Nalałam też dla mnie i dla Jamesa.
 - Napijcie się, to działa. - zachęciłam ich. Stanęłam ze swoją szklanką przy zlewie, opierając się plecami o szafkę i zatopiłam się w rozmyślaniach. Po chwili zorientowałam się, że moje oczy wpatrują się w jeden punkt. Tył głowy Kendalla. Otrząsnęłam się.
 - Dobra, trzeba coś zrobić na śniadanie. Coś, co zasmakuje twojej mamie. - rzuciłam do Jamesy'ego. Ten zamyślił się.
 - Może pankejki*? - spytał.
 - Dobra, to będzie ok. Logan, James: do sklepu. - zakomenderowałam. Chłopcy wyszli, a ja zwróciłam się do Carlosa.
 - Wyjmij patelnię.
Jakieś pół godziny później, mama Jamesa zeszła na dół, przywabiona zapachem pysznych pankejków oblanych syropem klonowym.
 - Dzień dobry. - przywitaliśmy się z nią uprzejmie.
 - Dobry, dobry... - rzuciła ta lekceważącym tonem i podeszła do Jamesy'ego.
 - Dostałam wiadomość, że dziś odbywa się bankiet. Macie zamiar iść? - spytała, patrząc to na mnie, to na mojego "chłopaka". Kendall, Logan i Carlos zajęli się nakrywaniem stołu.
 - Raczej nie planowaliśmy tego. - odparłam uprzejmie.
 - Daj spokój, dziecko. Musicie się pokazać. Proponuję, żebyśmy dziś wieczorem tam pojechali. Będzie dużo gwiazd. - powiedziała z uśmiechem pani Maslow. Jej przesłodzony ton przyprawiał mnie o mdłości.
 - Dobrze, pójdziemy wszyscy razem, mamo. - zgodził się Jamesy.
 - Nakryto do stołu. - wtrącił się Logan z uśmiechem.
 - Proponowałabym się tak nie szczerzyć, masz coś na zębach. - zgasiła go matka Jamiego i bez słowa usiadła przy stole, po czym zaczęła nakładać sobie pankejki. Śniadanie zjedliśmy w milczeniu. Gdy sprzątałam z Carlosem po posiłku, do kuchni znów weszła pani Maslow.
 - Chcę pojechać do miasta kupić sobie jakąś kreację na dziś wieczór. Carlos, chłopcze. - odezwała się do Latynosa. - Pojedziesz ze mną.
Carlito zrobił przerażoną minę, ale skromnie opuścił głowę.
 - T-tak jest. - wykrztusił. "Pomocy!" - szepnęły bezgłośnie jego usta.
Gdy matka Jamesa wyciągnęła go z domu, usiedliśmy wszyscy w salonie.
 - A teraz minuta ciszy za Carlosa. - powiedziałam cicho. Logan parsknął śmiechem.
 - Oglądamy coś? - zapytał, a chłopcy się zgodzili. Chwilę później siedzieli wszyscy ze wzrokiem wlepionym w telewizor.
 - Ja poczytam książkę. - poinformowałam ich, po czym podążyłam do pokoju Jamesa. Z szafki zdjęłam egzemplarz "Upadku gigantów" Kena Folletta i zatopiłam się w lekturze.
Po południu wrócił Carlos, dźwigając górę papierowych toreb ze sklepów odzieżowych i kartonowych pudełek z butami. Za nim pojawiła się mama Jamesa, z małą kopertówką w dłoni.
 - Połóż to w moim pokoju, kochaneczku. - rzuciła za biednym Latynosem z trudem czołgającym się po schodach.
 - A wy, co się tak lenicie? - zapytała karcąco chłopców, którzy wylegiwali się przed telewizorem. - Jest już piętnasta, a o osiemnastej mamy być na bankiecie. Ruszać się, raz raz! - klasnęła w dłonie, po czym wzięła pilot i wyłączyła TV. Logan, James i Kendall zrezygnowani powlekli się do pokoi. Ja obserwowałam tą sytuację ze schodów, i, żeby mnie nie zobaczyła, szybko pobiegłam do sypialni. Gdy wszedł Jamie, ja już na niego czekałam, siedząc na krześle i trzymając w ręku jego gitarę, oglądałam ją.
 - Podoba ci się? - spytał chłopak, gdy mnie zobaczył.
 - Tak. Zawsze chciałam mieć Gibsona Dove. - mruknęłam, podziwiając obrazek gołębia na pickguardzie. - Ten model jest taki piękny... Ślicznie gra, chociaż Martiny są lepsze. Ale to legendarny akustyk, razem z Gibsonem Hummingbird. - powiedziałam.
 - Oo, widzę znasz się na gitarach. - uśmiechnął się brunet, siadając na łóżku. Wzruszyłam ramionami z uśmiechem.
 - Nie za bardzo. Znam najpopularniejsze marki i ich brzmienie. - powiedziałam.
 - Zagraj mi coś. - poprosił nagle James, wlepiając we mnie migdałowe spojrzenie.
 - W porządku. - zgodziłam się. - Tylko nie spodziewaj się niczego zajebistego. - Palce lewej dłoni zacisnęły się na akordzie, a prawa ręka miarowo uderzała w struny, nadając rytm. Narodziła się spokojna, senna melodia w stylu country.
 - Przekwitły żagle wieczorną ciszą, 
łodzie wtuliły się w przyjazny brzeg,
i martwą falą do snu się kołyszą,
a wiatr zmęczony gdzieś w gałęziach zległ... - zaśpiewałam. Grałam szantę, którą kiedyś pokazał mi dziadek. Kontynuowałam, z wspomnieniem pod przymkniętymi powiekami.
 - Zgasłego dnia wspomnienie powróci,
w przetchniony w ściężały od kolorów sen,
a trzcina spokojną nam szumkę zanuci,
nim leniwie wstanie następny dzień.

Znów wstaną wiatrem brzemienne żagle,
dumnym pomnikiem bieli swych szmat,
scuglone szotami poderwą się nagle,
by pobiec po falach, by doścignąć wiatr.

A ludzie zbratani i wiatrem, i wodą,
wpatrzeni, jak dumnie swą pierś wypiął grot,
przez jedną choć chwilę raz złudzić się mogą,
że nie jest to życie lecz ptasi lot...**
 - Przez jedną choć chwilę raz złudzić się mogą, że nie jest to życie, lecz ptasi lot... - zawtórował mi James. Zakończyłam piosenkę i odłożyłam gitarę. - Śliczne. - powiedział brunet. - Kto cię tego nauczył?
 - Dziadek. - odparłam. - Był marynarzem, zwiedził na statku prawie cały świat. Specjalista od szant. Bardzo sympatyczny, uwielbiałam go. Na lądzie spędzał dwa miesiące w roku, czujesz to? - powiedziałam. - Wiesz, służba nie drużba. - uśmiechnęłam się. - Był tak przyzwyczajony do kołysania, że chodził na szeroko rozstawionych nogach, jakby bał się, że zaraz zerwie się fala i pokład zacznie się odchylać.
 - Tylko, że nie był na pokładzie. - dopowiedział James z uśmiechem.
 - Dokładnie. - wyszczerzyłam zęby, a potem westchnęłam. - Zginął w katastrofie statku gdzieś na Oceanie Atlantyckim. - powiedziałam. - Szkoda. - mruknęłam. Brunet kiwnął głową w zadumie. Spojrzałam na niego, gdy wstał i zaczął rozsuwać szuflady biurka. Znalazłszy kawałek kartki, wziął długopis i wrócił na swoje miejsce. Od razu zabrał się do pisania czegoś.
 - Co tam smarujesz? - spytałam.
 - Zobaczysz. - mruknął Jamie, a ja mu już nie przeszkadzałam. Wzięłam "Upadek gigantów", otworzyłam na stronie zaznaczonej czarną wstążką, po czym znów zatopiłam się w lekturze.
 - Lourette... - zagadnął brunet po jakiejś połowie godziny.
 - Hm...? - zamruczałam, nie odrywając wzroku od książki.
 - Napisałem ci piosenkę. - powiedział.
Od razu zeskoczyłam ze swojego krzesła i przysunęłam je bliżej niego.
 - Serio? - zapytałam.
 - Noo... Tą szantą dodałaś mi weny. - odparł Jamesy, biorąc do ręki Dove'a. Odchrząknął i zaczął grać wesołą, skoczną melodię w dźwiękach durowych. Ja słuchałam, wpatrzona w jego skupioną twarz.
 - She comes from the sea,
she don't like to roll,
but she belongs to me,
she've got lots of soul.

She's my shanty girl,
and she's the only one in the sea world,
Oh, she's my shanty girl,
and she's the only one in the sea world.

She knows how to please,
and she's not very tall,
but she stings like a bee,
and her hair is make out of gold.

Oh, she's my shanty girl,
and she's the only one in the sea world,
oh, she's my shanty girl,
and she's the only one in the sea world

Now, she's with me...
and we are happy as can be,
but, when she will decide to be free,
she will come back under the sea... ohh...*** - zaśpiewał James. Piosenka była przesłodka, a jego głos śliczny. Przypomniałam sobie, że przecież to jest James z Big Time Rush, i MUSI umieć śpiewać. Zaśmiałam się.
 - O Boże, jest śliczna... - powiedziałam, przytulając go. - Dziękuję. - mruknęłam i pocałowałam go w policzek. James odłożył gitarę i również mnie przytulił. Trwaliśmy tak przez chwilę, aż spojrzałam na zegarek.
 - Jest trochę po czwartej... Może zaczniemy się szykować? - zaproponowałam. Jamesy się zgodził.
 - Przygotuję sobie ubrania. - powiedziałam i poszłam do garderoby.
 - To ja wezmę prysznic. - usłyszałam jego głos za sobą. Po dziesięciu minutach przeglądania ubrań, wybrałam białą, długą suknię przewiązaną w pasie srebrną wstążką. Dobrałam do niej srebrne szpilki i kopertówkę w jasno-szarym kolorze. Gdy założyłam to wszystko na siebie, wzięłam jeszcze srebrne kolczyki od Dolce&Gabbana. W sypialni zastałam Jamesa, który stał tyłem do mnie w samych bokserkach i suszył sobie włosy. Obok niego, na łóżku, leżał elegancki garnitur, ciemnoszara koszula i krawat. Podeszłam do niego cicho i pocałowałam go w nagie ramię. Wyłączył suszarkę i odwrócił się.
 - Ślicznie wyglądasz. - powiedział.
 - Dziękuję. - odparłam, patrząc mu w oczy, i całą siłą woli wstrzymując się od ześliźnięcia wzroku trochę niżej. Jamesy się ubierał, a ja w tym czasie ułożyłam sobie włosy w kok spięty wsuwkami z diamencikami i podkreśliłam oczy grafitowym cieniem. Nałożyłam brązer na policzki, by podkreślić słowiańskie rysy twarzy. Pomalowałam rzęsy przedłużającą maskarą, a usta nawilżającą pomadką w naturalnym kolorze. Była prawie piąta, gdy schodziliśmy na dół. Reszta chłopców również ubrała się elegancko, a pani Maslow założyła piękną, ciemnozieloną suknię. Wszyscy siedzieli w kuchni, gdzie panowała nerwowa cisza.
 - Lorrie, kochanie, ślicznie wyglądasz. - powiedziała przesłodzonym głosem.
 - Och, dziękuję, pani też. Co to za kreacja? - zapytałam.
 - Gucci. - odparła dumna z siebie kobieta.
 - Bardzo do pani pasuje. - mruknęłam z uprzejmym uśmiechem.
 - Napijesz się soku? - spytała pani Maslow.
 - Nie, dziękuję. - odpowiedziałam, a przez myśl przeszła mi dziwna myśl, że chce mnie otruć.
 - Nalegam, jest pyszny. - rzekła, bardziej stanowczo, wyciągając szklankę w moim kierunku. Wzruszyłam ramionami.
 - No dobrze, czemu nie? - odparłam i wzięłam od niej szklankę, wypijając ją duszkiem. Nagle, zabrakło mi tchu i zaczęłam się krztusić. Moją szyję i dłonie pokryły czerwone plamy.
 - Czy w tym soku był banan? - wyrzęziłam, trzymając się ściany, żeby nie upaść. - Mam uczulenie na banany!
 - O Boże, nie wiedziałam! - zawołała matka Jamesa. - Przepraszam! - pisnęła, ale mogłabym przysiąc, że oczy błyszczały jej zwycięsko. Pod domem rozległ się klakson. Spojrzałam przez okno zamglonym wzrokiem. Zatrzymała się tam limuzyna.
 - Musimy już jechać na bankiet... - mruknęła pani Maslow. - Zadzwońcie po karetkę i niech ktoś z nią zostanie. - powiedziała.
 - Nie trzeba... - wymamrotałam, krztusząc się. - Mam tabletki w domu, na Sunrise St. Ktoś po nie ze mną  pojedzie, a potem dojedziemy na bankiet.
 - Ja z tobą pójdę, kotku. - powiedział James, który trzymał mnie za ramię. - Trzymaj się.
 - Jamesie, wolałabym, żebyś pojechał ze mną na bankiet. - rzuciła jego matka wyniośle.
 - Mamo, ale Lourette...
 - Jamesie. - powtórzyła z naciskiem kobieta. - Wolałabym, żebyś pojechał ze mną na bankiet.
 - Mamo, moja dziewczyna! - krzyknął Jamie.
 - Nie podnoś na mnie głosu, synu. - powiedziała przez zęby pani Maslow. - Albo jedziesz ze mną, albo już nigdy się do mnie nie odzywaj. Do śmierci. - powiedziała to tak poważnie, że nawet ja przez chwilę jej uwierzyłam.
 - Przepraszam, kochanie. - James zwiesił głowę. - Kendall, pojedziesz z nią po te tabletki? - poprosił blondyna, który pokiwał żywo głową. Pani Maslow wzięła pod rękę Jamesa i wyprowadziła go z domu. Carlos i Logan podążyli za nimi, kręcąc głowami i patrząc na mnie ze współczuciem. Mi coraz bardziej brakowało tchu.
 - Jedźmy. - wyrzęziłam, po czym my też wyszliśmy z domu, tylko że my nie wsiedliśmy do limuzyny, tylko do czerwonego cadillaca.
Czułam, jak narasta we mnie nienawiść do tej kobiety.
___________________________
* - od ang. pancakes - mniejsza i bardziej kaloryczna wersja polskich naleśników. Zwykle podawana z sosem klonowym (są pyszne!).
** - Szanta pt. "Wieczór". Tekst nie należy do mnie.
*** - Jest to piosenka "Shanty Girl", którą napisał dla mnie mój chłopak, dlatego wszystkie prawa do tekstu są zastrzeżone.
Dziękuję za uwagę ^^.
Jutro... Testy gimbazjalne, łii.
Jak się nie cieszę!
;__;
Ale ze mnie gimbus.
Ps. Narysowałam portrety Lourette i Alice. W oczekiwaniu na możliwość zeskanowania ich, może nawet narysuję chłopców. Ale nie obiecuję.
Kocham Was ~

niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 4

Ależ mam wenę. To przez Paulę Fallow i jej wspaniałego bloga:
i-know-nothing-about-her-past.blogspot.com
Może ja też tak dobrze coś napiszę... nie wiem. W tym rozdziale będzie... jeszcze nie wiem, bo dopiero zaczynam pisać XD. W ogóle, dopiero teraz znalazłam na necie BTR'owy cover Beatlesów, "A Hard Day's Night". Jest śliczny! Fajnie im wyszedł i podkreśla bardzo ich podobieństwo do The Beatles.

_______________________

Rozmowa z mamą Jamesa toczyła się gładko. Na początku chłopcy byli sztywni, ale atmosfera się rozluźniła, gdy przyniosłam butelkę wina z kuchni. Mama Jamesa wypytywała mnie o moją pracę, inspiracje, zarobki. Jej fałszywy, przesłodzony uśmiech trzymał mnie w gotowości. Odpowiadałam uprzejmie, ale nie wdawałam się w szczegóły.
 - A pani robiła te fotosy ze swoim chłopakiem, takim ślicznym... - zagadnęła pani Maslow. "Fuck!" - zaklęłam w duchu. Chodziło jej o Keitha. To była taka artystyczna wariacja. Przebierałam go w różne stroje i robiłam zdjęcia, robiąc użytek z zajęć z fotografii, których udzielano mi w liceum. Nie chciałam o tym rozmawiać, ale na twarz przywołałam wyraz uprzejmej obojętności.
 - Ach tak, to mój były chłopak, Keith.- odparłam, mierząc ją wzrokiem.
 - A co się stało między wami,  że nie jesteście już razem? - brnęła dalej, nie zważając na Jamesa wwiercającego się w nią spojrzeniem.
 - Och, zdradzał mnie, dlatego nie przyjęłam jego oświadczyn, na co on się obraził i mnie rzucił. - powiedziałam zgodnie z prawdą, trochę zaczepnym tonem. Nie bałam się stanąć z nią w szrankil. Nie wiedziałam, co jej chodzi po głowie. Patrzyłam w jej oczy, dostrzegając w nich oczy Jamesa, i nie mogąc uwierzyć, że w jego żyłach płynie jej krew. Byli tacy do siebie podobni, a jednak tacy różni. Matka i syn... Chociaż ona bardziej pasowała do złej macochy z bajki.
 - Rozumiem... Jak poznaliście się z Jamesem? - zapytała, obleśnie przesłodzonym głosem. Poczułam się trochę jak na przesłuchaniu.
 - Na imprezie, w klubie poznałam Kendalla. On przedstawił mnie reszcie chłopaków. - odparłam uprzejmie, wypijając resztkę wina z kieliszka. - Smakuje pani sałatka? - zmieniłam temat.
 - Och, jest całkiem smaczna, ale nie idealna. Carlos, chłopcze, mogłeś bardziej się postarać. - rzuciła w stronę Latynosa, który jakby skulił się w sobie.
 - Przepraszam... - wymamrotał.
Po skończonym posiłku, zabrałam naczynia i włożyłam je z pomocą Jamesa do zmywarki. Przybiliśmy sobie piątkę. Przybiegł do nas Logan.
 - Lourette, zostawiłaś strój kąpielowy w łazience. Zapomniałem ci wcześniej powiedzieć. Masz schowany w szufladzie w waszym pokoju, w komodzie po prawej. Aha, no i gratuluję. Wyszło najlepiej jak mogło wyjść. - Uśmiechnęłam się do niego promiennie. Chłopak odwzajemnił ten uśmiech, a ja wzięłam Jamesa za rękę i poszliśmy do góry. W korytarzu natknęliśmy się na panią Maslow.
 - O tu jesteś, Lourette, kochanie, mogłabyś mi w czymś pomóc? - spytała.
 - W porządku. - powiedziałam. - Aniołku? - zwróciłam się do Jamiego.
 - Tak? - odparł ten.
 - Poczekaj na mnie w pokoju. - cmoknęłam go w usta i poszłam za jego matką do jej sypialni.
 - Słucham? Jaki jest problem? - spytałam uprzejmie.
 - Dziecko, posłuchaj mnie uważnie. - powiedziała pani Maslow poważnie. - Jeśli dowiem się, że ten wasz związek to jakaś kolejna zabawa Jamesa, to nie chcesz wiedzieć, co się stanie.
Byłam przygotowana na coś takiego, więc podniosłam jedną brew do góry i spojrzałam na nią rozbawionym wzrokiem.
 - Chyba nie rozumiem o co chodzi. - odparłam.
 - A ja myślę, że doskonale rozumiesz. - rzuciła jadowitym tonem. - Wiem swoje, kochanie, i tak się składa, że mnie akurat trudno oszukać.
 - Och... - udałam, że mnie to zastanawia. - Będę pamiętać... - powiedziałam, jakby w roztargnieniu. Pani Maslow zwęziła oczy i wciągnęła mocno powietrze w nozdrza. Śmieszyła mnie ta zabawa w kotka i myszkę. "Nic na nas nie masz, jędzo" - pomyślałam.
 - A teraz pomóż mi z tą firanką, dziecko, bo mi przeszkadza światło latarni. - rzekła kobieta, powracając do swojego przesłodzonego głosu. Skinęłam głową i odpięłam klamrę spinającą błękitne firanki z lewej strony, a potem odwiązałam wstążkę. To samo zrobiłam z prawej strony.
 - To wszystko? - zapytałam.
 - Tak. - odparła ta, jakby obrażonym tonem.
 - W porządku. W takim razie miłych snów. - zaszczebiotałam i wyszłam z pokoju. Weszłam do sypialni mojej i Jamesa. On już siedział na łóżku w podkoszulku i kraciastych spodniach od piżamy. Mimowolnie mój wzrok padł na jego mięśnie odbijające się pod cienkim materiałem. Jamie uśmiechnął się promiennie na mój widok.
 - I jak?
 - Podejrzliwa jest troszkę, ta twoja mamusia. Ale bardzo sympatyczna. - rzuciłam z kpiącym uśmieszkiem. James zaśmiał się i wstał, żeby mnie połaskotać. Zachichotałam.
 - Okej, daj mi się przebrać. - wykrztusiłam. James wrócił na swoje miejsce na łóżku. Ja poszłam do garderoby i wzięłam stamtąd jedną z seksownych piżamek, którymi zasypała mnie Alice. Składała się z jedwabno-koronkowej tuniki, w której nieprzezroczysta była tylko część na biuście i delikatnych, koronkowych majtek. Kosztowała grubą forsę. Weszłam do sypialni, a James parsknął śmiechem.
 - You, you walked into the room, on a friday afternoon... That's when I saw you for the first time, and I was paralyzed... - zaintonował, a ja się roześmiałam.
 - Co, sparaliżowało cię? - zapytałam, chichocząc. - Tylko trzeba tekst zmienić, z "first time" na "fourth time" i z "afternoon" na "night".
 - Ale nie będzie się rymować! - zaperzył się James, marszcząc brwi. Rozpogodził się jednak. - I tak, ładnie wyglądasz. - pochwalił mnie.
 - Ty też. - odparłam ze złośliwym uśmiechem. - Jestem padnięta. Idziemy spać? - zapytałam.
 - Owszem. - zgodził się ten. - Ale jeszcze buziak na dobranoc. - wskazał palcem na swoje usta.
 - Pff... - prychnęłam, ale obróciłam się w jego stronę. - W porządku. - powiedziałam, powoli zbliżając się do jego twarzy. Coraz mocniej czułam jego ciepło, przyjemny zapach i gorący oddech. Nasze wargi dzieliły tylko milimetry, kiedy nagle poderwałam głowę w górę, i miast ucałować jego usta, ugryzłam go lekko w nos.
 - Hej! Czemu to zrobiłaś? - spytał z wyrzutem.
 - A czemu nie? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
 - Ty mała...! - wkurzył się i rzucił się na mnie, przygwożdzając mnie do łóżka. Jego silne dłonie unieruchomiły moje nadgarstki. Ja, zaśmiałam się kpiąco i wpatrywałam się w niego, ciekawa, co zrobi. Patrzyłam mu w jego błyszczące oczy. Bałam się mrugnąć, bo ten widok mnie przyciągnął. Żar bijący od jego ciała, lepka słodycz zapachu jego perfum, to wszystko mi przypomniało, że żyjemy w niekończącym się tańcu prawiecznych zasad, i... i nagle zdarzył się cud. Łóżko pod moim ciałem, i podłoga pod nim - i jeszcze kamyki, ziemia, owady, wszystko - robi się przezroczyste i siedzę rozwieszona nad rozgwieżdżonym niebem. Pode mną migoczą konstelacje - Orion, Wielka i Mała Niedźwiedzica, Plejady... w nieskończonej pustce i pełni przestrzeni. Uderzenie krwi do głowy mówi mi, że pierwszy raz naprawdę widzę W moim bezruchu jest nieskończona aktywność, a w tej aktywności - absolutny bezruch.
Wiem, że seks, taniec hormonów, połysk ciała, lśnienie winnego grona, krągłość kropli oleju lnianego, perła łzy i zapach terpentyny to tylko przejawy tej niezmiennej i przechodzącej bezustanną metamorfozę nieskończoności. I wiem, że na obserwowaniu tej nieskończoności polega sens mojego życia, i gdyby nie to wszystko, co się działo, moje oczy nigdy by jej nie dostrzegały. Wtedy wrócił James. Jego śliczna twarz pojawiła się na tle całego wszechświata. Patrzył na mnie migdałowymi oczyma, a ja, rozpromieniona, pocałowałam go w oba policzki i usiadłam, a on naprzeciwko mnie.
 - Co się stało? - spytał. - Sprawiałaś wrażenie, jakby spłynęła na ciebie łaska Chrystusa, albo coś. - powiedział ze śmiechem.
 - Możesz się cieszyć, ale to było coś takiego. Miałam taką wizję... - zamilkłam, szukając słów, które mogłyby to opisać.
 - Wizję czego?
 - Wizję wszechświata. - szepnęłam uroczystym szeptem. - Widziałam gwiazdy, i w ogóle... To była nieskończoność... - mówiłam cicho, z zachwytem. Miałam łzy wzruszenia w oczach. - To twoja zasługa.
 - A co ja zrobiłem? - zaśmiał się James, również cicho, jakby nie chcąc spłoszyć tego uniesienia.
 - Nie wiem... To twoje ciepło, widok twoich oczu... po prostu jesteś takim małym kawałkiem wszechświata. - powiedziałam z miłym uśmiechem.
 - Łaaał. - mruknął Jamesy. - Wykorzystam to. - wyszczerzył zęby.
 - Oj przestań... - powiedziałam. - Kiedyś zwróciłeś uwagę na wirujące w powietrzu drobinki kurzu? - zapytałam
 - Noo... - zatopił się we wspomnieniach. - Moja ulubiona rozrywka, kiedy byłem dzieckiem. W słoneczne dni siadałem na strychu i obserwowałem godzinami taniec drobinek kurzu w powietrzu... przypominały mi trochę gwiazdy i planety... - przerwał, jakby zaskoczony swoimi słowami. Spojrzał na mnie, a ja uśmiechnęłam się.
 - Ten kurz jest właśnie przykładem wszechrzeczy. Wszystko i nic. - szepnęłam, w natchnieniu łapiąc Jamesa za dłonie. - Wszystko i nic! Idealny porządek w chaosie. Zastanawiałeś się co jest takiego w tworzeniu, że jednocześnie odczuwa się żądzę destrukcji? Hindusi mieli rację co do bogini Kali - zasada twórcza i zasada niszczycielska współmieszają się w straszliwej Bogini Matce. Czy starczy twórczej odwagi komuś, kto nie ma śmiałości niszczyć? To samo szaleństwo - krew w ogniu, pycha, jaką napawa wyrwanie świata z nicości, by na powrót go tam wtrącić... - oszalała, rozogniona patrzę na twarz Jamesa, którego oczy błyszczą. Trochę przypomniał mi mojego byłego chłopaka, jak patrzył na mnie podczas jednej z moich szalonych pogadanek o sztuce. Oczy zaszły mi łzami.
 - Wiesz... Tęsknię za Keithem. - powiedziałam.
 - Wiem. - odparł James i ścisnął mocniej moją dłoń. Ale ja nie chcę się uspokoić. Dopiero się rozkręcałam.
 - O Boże... - mamroczę do Jamiego, czy może naprawdę do Boga - Już nigdy nie odzyskam władzy nad sobą? Tęsknię za miłością, lecz miłość unicestwia - jeśli nie unicestwia to nie zasługuje na miano miłości! Im zajadlej ktoś jest niezależny, tym bardziej tęskni za samounicestwieniem. Bitwa trwa dalej, bitwa pomiędzy niewolą i miłością. Pragnę oddać się cała, potem odebrać, potem znów oddać. Czego bardziej pragnę? - pytam, a James'owi drżą malinowe wargi. Przygryza dolną, białe zęby zostawiają czerwony ślad. Jak lilie skąpane w krwi. -  Pragnę władzy czy miłości? Czy te dwie rzeczy wzajemnie się wykluczają? Co to znaczy być artystką, która całkiem dosłownie wykorzystuje fragmenty swojego życia jako tworzywo? Czy skazuje się na cierpienie, czy też przeciwnie, jest jedynym prawdziwym szczęściem? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Ale oprócz nich, nie mam niczego. - mówię smutno, spuszczając głowę. W chwilę później podnoszę ją i patrzę na Jamesa, któremu po policzku spływa jedna łza. Patrzy na mnie nieprzytomnie, uśmiechając się lekko, a ja scałowuję tę słoną kroplę z jego twarzy.
 - To w ogóle nie ma sensu. - kręcę głową, śmiejąc się. Maslow śmieje się razem ze mną.
 - Nie musi mieć. - odpowiedział chłopak. - To chaos. Żadnych zasad. Trochę przypomina mi to, co myślałem w wieku gimnazjalnym. Wiesz, że w pokoju na ścianie wypaliłem zapalniczką wielki znak chaosu? Kropka, a wokół niej okrąg, z odchodzącymi od niego strzałkami. Matka dostała apopleksji. Musiałem sam to zamalowywać. - powiedział ze śmiechem.
 - Serio? Nie wierzę. - zachichotałam. - Ja moją matkę doprowadzałam do szału tym, że miałam czarnoskórego chłopaka, największego chuligana w szkole. Grywałam na gitarze, paliłam śmieci w ogródkach sąsiadów, jarałam trawkę, chodziłam w skórzanych spodniach i powycieranych podkoszulkach... Ścięłam włosy, do połowy szyi. - wyliczałam. - Katherine nie miała ze mną lekkiego życia. - zachichotałam, a potem spoważniałam. - Szkoda, że ona nie żyje. - powiedziałam.
James przytulił mnie do siebie i pocałował w czubek głowy. Pozwoliłam, żeby ciepło jego oddechu rozlało się na moim ciele. Splątałam się z nim rękami i nogami, połączona w splocie wszechwszystkiego z wszechnicością, sparaliżowana przez żar bijący z jego serca. Kilka moich łez wsiąkło w jego koszulkę. Jedno ramię Jamesa wyciągnęło się poza nasz mały bąbelek światła i zgasiło lampkę. Gorycz tego dnia i tych lat powoli opadła ze mnie, ustępując miejsca przyjaznej ciemności pełnej szeptu tańczących naokoło mnie molekuł. Uśmiechnęłam się i przykryłam mnie i Jamesy'ego kołdrą. Poddałam się.
________________

Mam nadzieję, że się podobało, trochę się wysiliłam (ale krótkie, wiem :c)
dajcie jakieś komentarze! Bo będzie mi smutno :c
Pa~~