wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział 6


Teścik z polskiego i historii z WOSem był łatwiutki :3.
Ale boję się jutrzejszej matmy. Sama dostaję uczulenia jak o tym sobie przypominam :c.
W ogóle... oglądałam sobie zdjęcia i filmiki na yt z udziałem chłopaków z BTR i z mieszaniną radości i przykrości oświadczam, co zauważyłam:
- Carlos wygląda jak młodsza, szczuplejsza i latynoska wersja mojego ojca. (O___o)
- James ma serio BARDZO długie rzęsy! Jego dolne rzęsy są dłuższe niż moje górne! fuck!
- Kendall ma dziwny nos, ale i tak jest ok <3
- Logan ostatnimi czasy zaczyna wyglądać MĘSKO, co jest dziwne. Bardzo dziwne.
- Carlos w okularach jest ble, ble, ble, fuj!
- James w tej fryzurze, którą ma teraz, wygląda staro. Naprawdę. Ale i tak, sam seks!
- Logan jak się nie ogoli, wygląda fajnie <3 (Ale i tak ma się golić, kloszardem albowiem nie jest!)
- Coś mi mówi, że Kendall ma jednak zielone oczy. Myślałam, że szaroniebieskie! A może to zależy od światła? Mój chłopak niby też ma zielone, a jednak ma niebieskie, a jednak są szare, a czasem znowu zielone, a czasem są niebieskie :c. Może Kendall też tak ma? Jeśli ma jednak definitywnie zielone, to mój świat właśnie się zawalił :c (Hahhaha taka ze mnie Cover Girl a nie wiedziałam , jaki właściwie kolor oczu ma Kendall. Teraz już wiem, że definitywnie zielony, ale mój świat się nie zawalił~!)
- Carlos śpiewający "My Little Pony" wygrał życie.
- Kendall, gdy wydziera się, że widzi potrójną tęczę, brzmi jakby miał orgazm (<3333)
- James lubi, jak się go łapie za tyłek. (<333333333333333)
- Logan i jego ksywka Loggie Bear wygrywają nagrodę w plebiscycie słodkości.
- James udaje że jest taki madafaka, a nie jest! :c
- Kendall powinien rzadziej chodzić do kibla, bo James i Loggie Bear dostają pierdolca.
- Od Carlosa WIEJE CHUJEM! Czuję to!
Jeśli wy macie również jakieś ciekawe spostrzeżenia, któryś z chłopców wygląda jak wasz ojciec (albo nim jest), bądź macie do nich jakieś wonty to PISZCIE W KOMENTARZACH ^^!
Ostrzegam, dziś będzie... hmm... troszeczkę brutalnie, ale tak troszeczkę tylko.

__________________

Wieczór powoli zapadał nad miastem, a nad ulicami unosiła się woń prochu, niczym oddech przekleństwa. Cadillac sunął cicho po jezdni, a ja z trudem łapiąc oddech, czułam jak szyja i twarz coraz bardziej mi puchną.
 - Trzymaj się, Lorrie. - szepnął Kenny, parkując wóz.
Chciałam wstać, ale nogi pode mną się ugięły. Kendall po chwili wahania wziął mnie na ręce.
 - Szafka nocna... - wyrzęziłam. - W sypialni...
Blondyn spróbował otworzyć drzwi, ale były zamknięte. Postawił mnie ostrożnie na ziemi i zaczął się mocować z klamką. Ja, krztusząc się, złapałam za ścianę, żeby nie runąć na glebę.
 - Pod wycieraczką... - szepnęłam ledwie słyszalnie. Kenny wyjął klucz, otworzył drzwi i zaniósł mnie do środka. Delikatnie położył mnie na sofie, a potem pobiegł na górę. Po krótkiej chwili wrócił ze słoiczkiem tabletek. Podał mi jedną i pomógł mi ją włożyć do spuchniętych ust. Z trudem przełknęłam ją, i wreszcie nastąpiła poprawa. Stopniowo odzyskałam zdolność normalnego oddychania. Opuchlizna po chwili zeszła całkowicie.
 - Dzięki... - wydyszałam.
 - Nie ma za co. - Kenny uśmiechnął się smutno. - Zastanawiam się, skąd wiedziała o twoim uczuleniu na banany.
 - Uważasz, że nie otruła mnie zupełnie niechcący? - spytałam.
 - Ona nigdy nie robi nic niechcący. - odparł Kendall przez zęby.
 - A to prukwa. - rzuciłam w zamyśleniu. Po chwili wstałam, podeszłam do dużego ozdobnego lustra wiszącego na ścianie nad komodą i przejrzałam się. Wyglądałam całkiem ok, tylko trochę mi się fryzura zepsuła i rozmazał mi się tusz pod prawym okiem. Wytarłam to szybko palcem.
 - Ale dlaczego to zrobiła? - zapytałam.
 - Jest szmatą, kto ją tam wie. - rzucił Kenny.
 - Ale musiała mieć jakiś cel... Lepiej pojedźmy na ten bankiet. - powiedziałam.
 - Gdyby nie to, że jest matką Jamesa, zabiłbym ją. - warknął wściekły blondyn gdy wychodziliśmy z domu. - Po prostu zatłukłbym ją jak psa.
 - Naprawdę? - spojrzałam na niego zdziwiona.
 - Nie widzisz, co ona robi? Niszczy Jamesa, jedzie po wszystkich, ciebie otruła... Mam jej serdecznie dosyć! - krzyczał, wzburzony, siadając na miejscu kierowcy w cadillacu. Ja bez słowa podałam mu kluczyki. Nie chciałam, żeby prowadził tak wściekły, ale trochę obawiałam się jego gniewu. Chciałam chwilę poczekać, aż się uspokoi, jednakże on dopiero się rozkręcał.
 - Mój przyjaciel! Żeby on mdlał ze strachu przed swoją matką! Dorosły facet, dwadzieścia parę lat! Za co?! Cierpi prawie od urodzenia z powodu jednej osoby! Za co, kurwa?! Nie chcę na to pozwolić! A jednak jestem bezsilny! Nie mogę nic zrobić dla Jamesa i dla ciebie! - darł się, nie wiem, czy do mnie, czy do Boga. Było parno i duszno, a z ciemnoszarego nieba zaczynały powoli spadać ciężkie krople deszczu. Poczułam się mała i bezbronna wobec furii Kendalla i bliskich już pomruków nadchodzącej burzy. Los Angeles nigdy nie wydawało mi się być tak mroczne. Blondyn docisnął mocno pedał gazu i cadillac wystrzelił w drogę, jak korek z butelki. Silnik ryczał, gdy my cięliśmy parne powietrze, pędząc niczym strzała wypuszczona z łuku.
 - KENNY, ZWOLNIJ! - ryknęłam, czując, jak skóra cierpnie mi ze strachu. Blondyn tylko zmienił bieg, a potem znów miał zaciśnięte obie dłonie na kierownicy, tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. W lusterku zobaczyłam swoją twarz, białą i ściągniętą w wyrazie niemego przerażenia. - Zabijesz nas! - próbowałam przekrzyczeć furkot powietrza i dziki wrzask silnika. Bezskutecznie. Czułam, jak robi mi się niedobrze. W uszach brzmiał mi przeraźliwy gwizd, a łzy pociekły mi z oczu. Ciepłe, słone krople, odleciały gdzieś pod naporem powietrza. Spróbowałam skupić się na drodze, ale większość szczegółów rozmazywała mi się, bo właśnie w tej chwili ogarnęła nas ulewa. Wdusiłam odpowiedni przycisk i przykrył nas automatyczny dach. Ryk silnika i furkot powietrza wzbogaciły się o hałas wielkich kropel deszczu rozbijających się o dach cadillaca. Moje serce biło tak szybko, że prawie wyrywało się z piersi. Chciałam krzyczeć ze strachu, ale głos uwiązł mi w gardle, jak w najgorszych koszmarach. Spojrzałam na Kendalla, który nie zważając na nic, jechał przed siebie coraz szybciej z wyrazem dzikiej furii na twarzy. Jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona. Zgrabiałą ręką ścisnęłam go mocno za nadgarstek, wbijając paznokcie w jego skórę.
 - ZATRZYMAJ SIĘ! - wrzasnęłam, czując pod palcami gorącą krew ściekającą z rany, którą zadałam mu ostrymi paznokciami. W tej samej chwili usłyszałam pisk opon na mokrym asfalcie i samochód zaczął hamować. Widziałam to wszystko jak w zwolnionym tempie. Zbliżający się słup wysokiego napięcia, który sunął jakby ku nam i blondyn, który gwałtownie skręcił kierownicą w lewo, sprawiając, że cadillac wjechał z impetem na teren parku, gniotąc za sobą trawnik i krzaki. Ale udało się. Auto stanęło, a nami szarpnęło tak mocno, że prawie wyrwaliśmy pasy z siedzeń. Uderzyłam czołem w deskę rozdzielczą, ale już odpinałam pas. Metalowa sprzączka, odskakując z impetem, uderzyła mnie w obojczyk, lecz ja otworzyłam drzwiczki i wypadłam na mokrą trawę bombardowaną z nieba przez ogromną ulewę. Klęcząc na ziemi, zaczęłam wymiotować. Ręce trzęsły mi się z zimna i ze strachu, a oszalałe serce nie chciało zwolnić. Czułam tępy ból na czole i w brzuchu. Wymiotowałam długo, a kiedy skończyło się nadtrawione jedzenie w moim żołądku, na światło dzienne wydostała się żółć, brudząc mi ręce i suknię, na której już i tak widniały plamy z ziemi i krwi. Pociemniało mi w oczach i wydawało mi się, że zapadła noc, ale wiedziałam, że jest jeszcze dosyć jasno, bo nie paliły się latarnie. Zamknęłam oczy i zrobiło mi się lepiej. Odgłosy deszczu odpłynęły gdzieś obok, a ja tkwiłam przez chwilę w ciemnej próżni. Kiedy otworzyłam oczy, dalej znajdowałam się na ziemi, ale tym razem leżałam, cała mokra. Zrozumiałam, że musiałam na chwilę stracić przytomność. Wtedy poczułam ciepłą dłoń Kendalla na ramieniu. Podniosłam się, by usiąść, rozmazując przy tym wymiociny na swojej sukience. Miałam to gdzieś. Patrzyłam jak na twarzy Kendalla słone łzy mieszają się z deszczem, a jego ciałem wstrząsają drgawki. Usłyszałam jego szloch. Nie mówił nic, tylko płakał, z dłonią na moim ramieniu. Z nosa leciała mu krew, a w oczach miał obłęd. Nagle zrobiło się jeszcze ciemniej, jakby zapadł już zmrok rozświetlany jedynie płomieniami światła, które eksplodowały nad miastem, pozostawiając po sobie ślady huku i furii. Walcząc między wstrętem i przerażeniem, a chęcią pomocy, przezwyciężyłam w sobie ochotę by uciec stąd jak najdalej i przytuliłam do siebie Kendalla. Najmocniej jak umiałam.
 - Wy-y-bacz m-mi... - wyłkał w moje mokre włosy, które swobodnie zwisały nad jednym ramieniem, podczas gdy z drugiej strony dalej przymocowane były wsuwkami. Próbował coś jeszcze powiedzieć, ale z jego ust wydobył się tylko niezrozumiały bełkot, przerywany raz po raz głośnym szlochem. Ja przytuliłam swoją twarz do jego szyi i zacisnęłam powieki, gdy usłyszałam huk pioruna, który uderzył gdzieś niepokojąco blisko.
 - Jedźmy do domu. - szepnęłam. To, co działo się potem, pamiętam jak przez mgłę. Wsiadłam do cadillaca i wyprowadziłam go z parku, po czym zawróciłam na drodze i podążyłam tam, skąd przyjechaliśmy. Kendall siedział obok mnie, cicho szlochając. Twarz miał ukrytą w dłoniach. Po około piętnastu minutach powolnej i ostrożnej jazdy, zobaczyłam znajomy zjazd, i trochę rozjaśniło mi się w umyśle. Skręciłam tam, i znaleźliśmy się pod domem chłopaków. Wysiedliśmy z Kendallem z cadillaca i jak w transie, poszliśmy do środka. Tam, napisałam smsa do Jamesa.
         Jamie, mieliśmy wypadek. Nic nam się nie stało, ale jesteśmy w szoku. Auto też całe. Jesteśmy w domu. Przyjedźcie jak najprędzej.
W holu, padłam na podłogę i podczołgałam się pod ścianę. Tam zwinęłam się w kłębek, a obok mnie pojawił się Kendall. Oboje byliśmy cali mokrzy, bladzi i mieliśmy krew na ubraniach. Ręcę trzęsły się nam, jak po porażeniu prądem. Było ciemno i cicho, nie licząc rozświetlających się raz po raz błyskawic, i nadchodzących po nich piorunów.
Jedno głuche uderzenie serca... Drugie... Trzecie... A potem istna kanonada. Czułam, jak gwizd w uszach narasta, wzmocniony przez zwielokrotnione echo czyiś głosów. Zapłonęło jasne światło, tak rażące, że jeszcze bardziej skuliłam się w sobie, a potem usłyszałam zduszony okrzyk.
 - Lourette! Kendall! - to był głos Jamesa. Otworzyłam oczy i zorientowałam się, że leżę w holu pod ścianą, a obok mnie znajduje się nieprzytomny blondyn.
 - James... - wychrypiałam.
 - Lourette, nic wam nie jest? - jego twarz wyrażała przerażenie. - Pisałaś, że cadillac jest cały. My przyjechaliśmy, a on się rozsypuje! Jak się wy tu dotoczyliście?!
Pokręciłam głową. Nic nie mogłam sobie przypomnieć, czy coś się jednak stało z samochodem, czy nie.
 - Jechał normalnie... - powiedziałam cicho i poczułam, jak gorące łzy po raz kolejny spływają mi po policzkach. - Nic nie wiem, James. Nie pytaj mnie. Jak cadillac się rozsypuje, zadzwońcie po road assistance, niech go odholują; kupię nowy.
 - W porządku... - odparł ten i jak najdelikatniej wziął mnie na ręce. Nad jego ramieniem zobaczyłam twarz pani Maslow, na której malowało się przerażenie pomieszane ze wstrętem. W sercu zapłonęła mi nienawiść. Miałam ochotę wyśliznąć się z objęć Jamiego, przeskoczyć nad jego barkiem, i wydrapać jej oczy, ale byłam na to za słaba. Zdobyłam się tylko na zgromienie jej wzrokiem. Przygotowana na wyniosłą minę, do jakiej się przyzwyczaiłam, doznałam szoku, widząc, jak jej ściągnięta do tej pory twarz zaczyna wyrażać smutek i poczucie winy. Zamrugałam energicznie powiekami, biorąc to za przywidzenie, ale obraz nie znikał. James posadził mnie jak dziecko na fotelu i zdjął mi szpilki. Potem, najdelikatniej jak umiał, zaniósł mnie na górę do łazienki. Gdy wchodziliśmy po schodach, zobaczyłam kątem oka, jak Carlos i Logan wnoszą dalej nieprzytomnego Kendalla. Żal ścisnął mnie za serce, gdy uświadomiłam sobie, że on przeżywa to gorzej ode mnie. W końcu, cała ta jazda z cadillakiem  to była jego wina. Znając jego zdolność do obwiniania się za wszystko i zamartwiania się, z wyrzutów sumienia mógł nawet coś sobie zrobić. Zakłuło mnie serce. Chciałam zbiec na dół po schodach i być przy nim, powiedzieć mu, że za nic go nie winię, i że nie chcę, żeby było mu przykro, ale nie miałam siły. Moje ciało pragnęło tylko zapaść się głębiej w ciepłe, silne ramiona Jamesa, który bez słowa posadził mnie na muszli klozetowej i zaczął zdejmować ze mnie zakrwawioną, zarzyganą suknię, która w niektórych miejscach była tylko strzępami niegdyś białego materiału. Zdjął ze mnie również bieliznę, a potem przykrył mnie wielkim, puchatym szlafrokiem. Nie protestowałam, przeciwnie, chciałam, żeby zajął się mną jak małym dzieckiem, przebierał jak lalkę, i żeby po prostu przy mnie był. Brunet zajął się wyplątywaniem z moich włosów srebrnych wsuwek. Potem zdjął mi kolczyki i odkręcił gorącą wodę w wannie. Ja siedziałam, dalej lekko drżąc, obserwując, jak James wlewa do wody jakiś ładnie pachnący płyn, a potem sprawdza ręką temperaturę. Gdy wielka wanna z hydromasażem była już pełna, wziął mnie na ręce, a szlafrok ześliznął mi się z ramion. Jamie włożył mnie do rozkosznie gorącej wody i wziął gąbkę. Nałożył na nią trochę żelu pod prysznic i zaczął mnie starannie szorować. Umył mi włosy, jak małemu dziecku, a potem do łazienki zajrzał Logan. Spojrzał mi w oczy współczująco, dał coś Jamesy'emu i zniknął bez słowa. Ta cisza zaczęła powoli napierać na mnie, ale nie odezwałam się. Brunet wyciągnął korek, wyjął mnie z wanny i porządnie wytarł moje ciało kąpielowym ręcznikiem. Ten tobołek, który przyniósł Logan okazał się być ciepłą, luźną flanelową koszulą w szaro-pomarańczową kratę i spodniami od dresu. Jamesy ubrał mnie i wziął na ręce. Wtedy zalała mnie fala gorącej wdzięczności. Cały czas pokornie poddawałam się jego czułej opiece, ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo mi pomaga. Byłam zła na siebie.
 - Dziękuję... - powiedziałam, łamiącym się głosem. - Bardzo ci dziękuję... - wtuliłam się mocno w jego umięśniony tors.
 - W porządku... Nie ma za co... - szepnął czule James, zanosząc mnie do pokoju. Położył mnie delikatnie na łóżku i przykrył kołdrą. Już miał zgasić światło, ale powstrzymałam go, przeczącym ruchem głowy.
 - Nie zgaszaj. I nie zostawiaj mnie. - poprosiłam słabo. Brunet uśmiechnął się ciepło, a mi w sercu jakby zaczął topnieć wielki kawał lodu.
 - Nie zostawię cię. - obiecał, siadając na łóżku i ujmując moją dłoń. Uniósł ją do ust i delikatnie pocałował. Mnie łzy napłynęły do oczu ze wzruszenia.
 - Jesteś dla mnie taki dobry... - zaczęłam, ale on położył mi palec na wargach, w uciszającym geście.
 - Ćśśś... - szepnął. - Później.
 - Ale...
 - Później, Lorrie.
Zamknęłam się, acz niechętnie. Tyle pytań cisnęło mi się na usta. Co z Kendallem? Dlaczego James tak się mną opiekuje? Czy zabrali cadillaca na złomowisko? James patrzył na mnie swoimi migdałowymi oczami, a w jego źrenicach widziałam jak na dłoni całą miłość i współczucie świata przelane w jedno spojrzenie. W tle słyszałam jakąś śliczną smutną melodię graną na fortepianie. Rozejrzałam się sennie.
 - To Logan. Wreszcie zasiadł do klawiatury. - uśmiechnął się. Leżałam tak, patrząc w wilgotne oczy Jamesa, wsłuchana w ten mały kawałek wieczności przelany w miękkie dźwięki fortepianu, rozerwana pomiędzy światem materialnym, a niematerialnym, otoczona zewsząd miłością i życzliwością. "Dziękuję!" - krzyczało całe moje jestestwo. Z tą myślą, przestałam czuć wszystko, i zatopiłam się w miękką ciemność ukrytą pod powiekami, która mnie zapraszała w przyjemną dolinę snu.
***
Obudziło mnie nieśmiałe trącenie w ramię. W pokoju panował mrok, a James leżał obok mnie i spał. Z trudem, wytężając wzrok zobaczyłam przed sobą twarz pani Maslow.
 - Co pani tu robi? - zapytałam szeptem.
 - Chciałam tylko bardzo cię przeprosić. I przyznać się. Wiedziałam, że masz uczulenie na banany. Przeczytałam to na jakiejś fanowskiej stronie o tobie. Chciałam tylko, żebyś nie pojechała na bankiet, żeby zobaczyć, czy James będzie podrywał inne dziewczyny. Chciałam sprawdzić, czy naprawdę jesteście parą. Ale teraz widzę, jak on na ciebie patrzy, i jak chce cię chronić. Jestem tylko starą idiotką... Przepraszam cię. - Jej oczy błyszczały smutno. - Już jestem spakowana, wyjeżdżam. Jeśli James kiedykolwiek mi wybaczy... Niech... niech zadzwoni. Albo, powiedz mu, że musiałam jechać, bo coś z firmą... Proszę... Nie chcę, żeby mnie znienawidził.
 - On już się pani boi. - odparłam. - Wie pani chociaż, ile zrobiła mu pani krzywdy?
Ta westchnęła żałośnie.
 - Tak... - w tym słowie był zawarty cały ból matki która utraciła dziecko. - Powiedz mu... że go kocham. - szepnęła. - I że przepraszam.
 - W porządku. Ja pani wybaczam. - nie wiem, co mnie podkusiło, bym to powiedziała. - Ale nie wiem, jak James... Porozmawiam z nim.
 - Dziękuję. Cieszę się, że nic ci się nie stało. I Kendallowi też. - pierwszy raz czułam, żeby powiedziała coś szczerze.
 - Jak Kendall się czuje? - zapytałam.
 - Nie najgorzej. Śpi.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
 - Żegnaj, Lourette. Przepraszam. - powiedziała pani Maslow i odwróciła się.
 - Nie szkodzi. Do zobaczenia. - szepnęłam za nią. Drzwi cichutko skrzypnęły, a potem bardziej poczułam niż usłyszałam jej kroki na schodach. Potem trzask drzwi i znowu cisza. Za oknem, noc, ciemniejsza niż kiedykolwiek, zaczynała powoli chylić się ku końcowi.

___________________________
Pamparampaaaam~.
Już mnie wkurzała ta matka Jamesa więc się jej pozbyłam. Pipa! XD
Dobra, lecę szykować se koszulę na jutro.
Testy z matmy, brr :c

5 komentarzy:

  1. Dobra przeczytałam już 6 rozdziałów ^ ^ Niedługo bd jeszcze czytała resztę, ale muszę ci powiedziec że bardzo dobrze i ciekawie piszesz ^ ^ Co do rozdziału to Wow o.O Niezły "wypadek" mieli. Dobrze, że mama Maslowa się przyznała oraz że James się tak zaopiekował Laurette ^ ^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jeej, bardzo dziękuję za uznanie. Dobrze, że mam więcej niż jednego czytelnika ^^. Szczerze powiem, że wątpiłam w to, że ktoś poza Paulą będzie czytał mój blog. W każdym razie - dziękuję, i czekam również na jakieś nowości u Ciebie <3.

      Usuń
  2. Tak serio to mi się chciało płakać na tym rozdziale . Dobrze , że Lourette i Kendallowi nic się takiego poważnego nie stało . Dobrze też , że mama Jamesa się przyznała do tego wszystkiego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawie się popłakałam. Piszesz tak dobrze....nic tylko gratulować talentu!

    OdpowiedzUsuń

Proszę o nie spamowanie, chyba że chcesz zareklamować blog o BTR ^^