Zapraszam na rozdział nr 18~!
Ale zanim to zaczniecie czytać : OGŁOSZENIE PARAFIALNE.
James nagrał, jak większość z Was wie, piosenkę z młodziutkim raperem Mattym B. Jak dla mnie, piosenka jest przeurocza, James dobrze się spisał, a, no i młody również przyjemnie rapuje. Bardzo spodobał mi się teledysk, w którym jest dużo Foxa~! Szczególnie pod koniec. Ja, jako fanka Foxa jestem zachwycona tym. No, przecież ten piesek jest taki śliczny, słodki, piękny, ojejejeje <333
Oto teledysk:
To tyle, jeśli chodzi o ogłoszenie parafialne. Pamiętajcie o wejściu na filmik, kliknięciu łapki w górę, udostępnieniu jej również na fejsie, czy twitterze. Spread the plague, kochani :3.
____________________________
Po wypiciu herbaty, wzięłam szybki prysznic i przebrałam się, niechętnie zostawiając Jamesa sam na sam z Alice. Biedny, mały Maslow. Mimo, że starszy od Alice o dwa lata, przy jej gadulstwie, dominującej energii, rezolutności i odwadze, wydawał się być lekko stłamszony. Naprawdę współczuję przyszłemu chłopakowi Alice. Jeśli czarnowłosa nie trafi na kogoś odpowiedniego, co bardzo prawdopodobne, to na pewno będzie to osobnik pokroju Keitha. Nie będzie potrafił przyswoić sobie jej potężnej energii, dlatego będzie chciał próbować ją jej odebrać. Potencjalnie, nie udałoby mu się to, ale pod warunkiem, że Alice się w nim nie zakocha. Gdyby się zakochała, byłaby zgubiona.
Ale nie martwiłam się o nią. Alice imponowała mi swoją stoickością charakteru, bystrością umysłu i raniącym sarkazmem. Miała zadziwiającą jasność w postrzeganiu sytuacji - nawet pod wpływem nielegalnych środków. Robiło to z niej inteligentną, aczkolwiek nieokrzesaną osobę, jak na razie niezdolną do tak szalonej miłości, którą odczuwałam do Keitha. W strefie uczuć, Alice była rażąco surowa i racjonalna. Przeważnie chłopców zawstydzała. Nie lubiła facetów w jej wieku, bo bali się jej. Była za inteligentna, nie miała zamiaru pasywnie się im poddawać. Czyniło ją to wojowniczką, amazonką. Miałyśmy od lat taki żart, że jeśli jeszcze raz faceci nas zawiodą, to założymy swoją własną lesbijską komunę.
Gdybyśmy naprawdę to zrobiły, podejrzewam, że byłaby to najlepsza decyzja w moim życiu.
Ubrałam się w białą, zwiewną, delikatną sukienkę nad kolano, zawieszoną na cieniutkich ramiączkach. Była z delikatnego materiału, który odbijał promienie słońca, otulającego Los Angeles ciepłem zbliżającego się upalnego lata. Na wypielęgnowane stopy nałożyłam ażurowe, jasne sandałki na szpilce. Przez ramię zawiesiłam torebkę listonoszkę, w której znalazł się telefon, guma do żucia, dokumenty i portfel. Włosy dalej miałam lekko wilgotne. Rozczesałam je tylko, i pozwoliłam im swobodnie opaść na plecy. Następnie spryskałam się Chanel nr 5. W sumie nigdy specjalnie nie podobał mi się ten zapach, w przeciwieństwie do większości, która się nad nimi rozpływała, ale to były naprawdę "porządne" perfumy. Zapach był tak delikatny, jakiego potrzebowałam, długo się utrzymywał, a jedno opakowanie starczyło na długo. Zeszłam pośpiesznie na dół, martwiąc się o Maslowa, który mógł dostać mózgopląsu po dłuższym przebywaniu z Alice. Znałam ją jak własną kieszeń, i bynajmniej nie przesadzałam. Gdy schodziłam po ostatnich schodach, zatrzymałam się nagle, sparaliżowana.
Przez mój żołądek przeszła szybka, ale bolesna fala skurczy. Przez okres około trzech sekund, oczy zamgliły mi się, pod wpływem ostrego, przeszywającego bólu, wypruwającego wnętrzności. Wstrząsnął mną pojedynczy odruch wymiotny, który w sobie zdusiłam. Po chwili krótkiej jak kilkukrotne uderzenie serca, wszystko wróciło do normy. Po bólu nie było ani śladu. Już parę razy miałam tak, że było mi niedobrze po piciu alkoholu, szczególnie, jeśli było to whisky, dlatego nie przejęłam się tym za bardzo. Zmarszczyłam tylko brwi, w przekonaniu, że coś jeszcze mogło mi zaszkodzić. Należałam do osób o dość wrażliwym żołądku, i dlatego starałam się odżywiać w miarę zdrowo - piłam dużo wody, jadłam warzywa i owoce, sucharki, krakersy, sałatki itp. Jedyna rzecz działająca destrukcyjnie na mój organizm to chyba używki. I do niedawna również Keith. Wzruszyłam ramionami i raźno wkroczyłam do kuchni. Od razu spotkałam się ze spojrzeniem Jamesa przesyconym wdzięcznością. Westchnęłam z ulgą. Alice nie zdążyła go zamordować.
- ...nie, no, ja sądziłam, że będzie bardziej rozmowny, ale nie. Ja ci mówię, James, on się mnie normalnie wstydził. - tu Alice parsknęła wymuszonym śmiechem, przerywając słowotok na ułamek sekundy, żeby nabrać powietrza. - Facet, kurde, miał pięćdziesiąt jeden lat i na początku był pewny siebie, . Przyjechał, żeby wykupić ode mnie sieć restauracyjek, a wrócił do siebie nie dość, że bez restauracyjek, to jeszcze sprzedał mi rodzinną piwniczkę z kolekcją win, których dziś się już nie spotyka. Bawarskie, francuskie, włoskie... I to najlepsze roczniki. - tu zaśmiała się złowieszczo. - Myślał, że mnie w chuja zrobi, ale widocznie te wszystkie grube ryby tak mają. Uważają, że młodzi kompletnie się na niczym nie znają, i nie doceniają ich. A potem sam widzisz, jak jest. Mam dwadzieścia lat, James, a jestem twardsza w biznesie, niż możesz sobie wyobrazić. - uśmiechnęła się, prezentując rząd bielutkich zębów o nieco za długich kłach, nadających jej lekko wampirzy wygląd i zakończyła opowieść, wbijając w niego spojrzenie piwnych, lekko skośnych oczu o długich, ciemnych rzęsach, których zawsze jej zazdrościłam. Niemalże poczułam, jak Maslow przełyka ślinę. Alice potrafiła być przerażająca. Kiedyś to była również moja ulubiona zabawa, ale szybko ją porzuciłam, na rzecz ciepła i miłości, której potrzebował Keith. Teraz pomyślałam, że nie byłoby źle, jakbym do tego wróciła. Femme fatale w moim wnętrzu uwielbiała widok tych przestraszonych małych chłopców, którzy uciekali w popłochu przede mną i Alice. Tylko dwie, ale jednak tak silne, jak armie maszerujących, złorzeczących kobiet. Ciche zabójczynie. Wyklęte bohaterki, jak wszyscy prawdziwi bohaterowie. Wysłałam do Alice ostrzeżenie w postaci przygaszonego uśmiechu. Niech mi tutaj nie zastraszy Jamesa do zawału, bo obie będziemy żałować. Zrozumiała mnie bez słów i posłała mi pogardliwe spojrzenie. "Zabierasz mi całą zabawę" - wyczytałam z lekkiego rozdęcia nozdrzy, sygnalizującego rozdrażnienie. Zmarszczyłam lekko brwi i wydęłam dolną wargę w zaczepnej minie. "Powiedziałam raz. Nie każ mi się powtarzać."
Czarnowłosa parsknęła śmiechem i przewróciła oczami, wstając z krzesła. Uwielbiałam w niej to, że rozumiałyśmy się bez słów, i że zgadzała się ze mną wtedy, gdy było to konieczne. Była uparta, ale to tak jak ja. James wodził wzrokiem od jednej do drugiej, próbując wyczaić, jakie procesy przechodzą między nami. Jego mina wyrażała głębokie skupienie, wiedział, że się jakoś komunikujemy, ale nie wiedział jak. Nieważne, jak inteligentny i domyślny, James jest mężczyzną i nigdy nie zrozumie, nas, Amazonek. Posłałam mu pobłażliwy uśmiech.
- Idziemy, kochani. - zadecydowała Alice. - Lorrie, zdaje się, że cadillac jest w rozsypce. Dlatego więc pojedziemy morrisem.
- Wzięłaś morrisa? - ucieszyłam się. Alice posiadała śliczny, odnowiony okaz mini morrisa Minor z 1962 roku w kolorze kanarkowym, tylko o bardziej pastelowym odcieniu.
- Pewnie. - odparła widocznie zadowolona z siebie czarnowłosa, zakładając okulary przeciwsłoneczne. - My, artystki mamy słabość do starych samochodów.
- Właśnie zauważyłem. - wtrącił James, patrząc przez okno na lśniący w słońcu samochodzik. - Ładny. - pochwalił go. - Ale powiedzcie mi, co w nich tak lubicie?
- Te stare samochody mają dusze. - powiedziałam enigmatycznie, podziwiając kształt morrisa i tęskniąc za moim starym cadillakiem.- Dusze tych, którzy je zaprojektowali, tych, którzy nimi jeździli, oraz tych, którzy o nich marzyli. - odwróciłam wzrok od auta i skierowałam go na Jamesa, który wpatrywał się we mnie, widocznie zachwycony tymi słowami.
- Jak tak mówisz, chyba sam sobie sprawię auto z lat sześćdziesiątych... - zgromiłam go wzrokiem. - No co? - zapytał, unosząc ręce do góry w obronnym geście.
- Jajco. - odparłam.- Jestem pewna, że będziesz musiał się sporo nauczyć, zanim sobie "sprawisz takie auto". Jak już mówiłam, one mają dusze. To oznacza, że mają energię. Będziesz musiał nauczyć się skupiać, aby łączyć swoją energię z ich energią. Będziesz musiał nauczyć się być z nimi jednością. To niesie ze sobą liczne korzyści. Jeżdżenie takim samochodem może odblokować twoją czakrę. Będziesz mógł stwarzać pole neutralizujące klątwy i złą energię. - w miarę mojego mówienia, na twarzy Alice pojawiał się coraz większy uśmiech chochlika, podchwyciła tą zabawę. Na twarzy Jamesa zaś, malowało się coraz większe osłupienie. Zaśmiałam się w duchu i rzuciłam krótkie spojrzenie czarnowłosej. Odpowiedziała mi przymrużeniem oczu z jadowitą rozkoszą.
"Potworzyca."
"Wiem" - odpowiedziałam spojrzeniem.
-Yyy... To znaczy, że ktoś rzucał na mnie jakieś klątwy? Boże, kto? - zapytał James, nie wiem, czy szczerze, czy nieszczerze przejęty.
- Och, nie mam pojęcia, aniołeczku. - odpowiedziałam, smakując każde słowo. - Ale ktoś mógłby to zrobić. - James widocznie zbladł.
Jestem hipokrytką. Alice kazałam go nie straszyć, a sama się za to zabierałam. Wzrok czarnowłosej utwierdzał mnie w przekonaniu, że ona też to zauważyła. Dusiła się w środku ze śmiechu, chociaż na twarz przywołała wyraz uprzejmej obojętności.
- Ej, to chyba bym musiał sprawić sobie to auto, na serio... - szepnął ledwo dosłyszalnie Maslow, który już nie wiedział, czy brać nas na poważnie, czy nie.
- A po co ci? - prychnęłam. - Tylko żartowałam.
W tym momencie Alice wybuchnęła śmiechem, a ja z nią. James pokręcił głową. Wymamrotał coś, co brzmiało prawie jak "Wstrętne babiszony..."
- Do usług. - odparłam służalczo, dygając przed nim. Maslow się fochnął i odwrócił twarz.
- Zadzwonię sobie po taksówkę... Jak przyjechałem taryfą, tak mogę odjechać... Coś wątpię, czy chcę dalej z wami się zabierać. - mruknął, po czym poszedł do przedpokoju, aby założyć buty. Spojrzenia moje i Alice się spotkały. Parsknęłyśmy śmiechem, a czarnowłosa przybiła mi piątkę. Jako, że swoje obuwie miała na sobie, wyszła z domu. Po drodze, wskazała ruchem głowy na Maslowa, który skrzętnie nas ignorował. Kiedy Alice zniknęła za drzwiami, uklękłam przy Jamesie który wiązał buta.
- James... - zagadnęłam.
Cisza.
- Jamesy... - powiedziałam, prawie błagalnym tonem. Brunet dalej miał wzrok utkwiony w bucie, którego sznurował. Przełknął tylko ślinę.
- Jamie, aniołku. - zamruczałam cicho, dotykając jego policzka. Ten, zamknął oczy i odezwał się.
- Nie wiem czemu, zawsze jak ty robisz sobie ze mnie jaja, mnie to jakoś nie śmieszy. - powiedział szorstko.
- Skarbie, bo bierzesz to wszystko za bardzo na poważnie. - mruknęłam miękko. Maslow uwielbiał, jak się do niego tak zwracałam. - Chociaż ja też trochę przesadziłam, przepraszam. Ale z Alice tak mamy... Uwielbiamy żartować z medytacji, czakry, energii i takich tam. Miałyśmy taki okres, że przez trzy miesiące mieszkałyśmy w hinduskiej aśramie, medytując, będąc na skrajnej diecie i próbując połączyć się z Śiwą. Codziennie przez parę godzin siedziałyśmy bez ruchu, powtarzałyśmy mantrę Al Namaha Śiwaja, uczyłyśmy się sanskrytu, i żyłyśmy w celibacie. - zaśmiałam się. - To ciekawe doświadczenie, ale dla dwóch młodych kobiet, w dodatku artystek, przeżywających świat zaledwie na tchnienie, to było bardzo trudne. W ciągu tych trzech miesięcy o mało co nie zrezygnowałyśmy ze sto tysięcy razy. Ale trzymał nas tam jeden cel. Dotrwać, zrozumieć, przeżyć. Rozpaczliwie chciałyśmy przeżyć. Teraz, śmiejemy się z takich rzeczy, ale to znak, że jest to dla nas ważne. - wytłumaczyłam cicho. - Przepraszam, kochanie. - zakończyłam wypowiedź lekkim uśmiechem. Maslow otworzył oczy, a potem miękko odwzajemnił uśmiech. Uroda jego twarzy zapierała dech w piersiach. Kiedy na niego patrzyłam, nie wiedziałam, co w nim jest boskie, a co ludzkie. Wydawał mi się być mityczną postacią, leśnym faunem, albo trytonem z oceanu. Adonisem, a może półbogiem. Widziałam w nim wieczność. Wieczność, która umiejscawiała się w czasach, kiedy starożytni Grecy budowali świątynie dla swych bogów, i wykuwali w marmurze herosów, którzy - to pewne - mieli ciała i twarze Jamesa. Popchnięta impulsem, złożyłam pocałunek na jego wargach. Pocałunek, który trwał parę sekund, a może kilka dni, rozognionych, spłomieniających się w pożodze, która wywołana była tylko przez gorąco jego ciała i jasność jego energii. Maslow oddał mi pocałunek, a potem uśmiechnął się. Migdałowe oczy błyszczały w półmroku korytarza. Skończył wiązać buta, a potem wyszliśmy na zalaną słońcem ulicę, gdzie Alice już czekała na nas w samochodzie. James poinstruował ją, jak ma jechać.
Po upływie kilkunastu minut, byliśmy pod domem chłopaków.
Weszliśmy do środka, gdzie w kuchni byli Logan i Kendall. Przywitałam się z obojgiem, przytulając ich. Nie ominęła mnie sarkastyczna uwaga Hendersona, na temat mojego wczorajszego whisky.
Przewróciłam oczami, a potem odsunęłam się, aby odsłonić Alice, która była tak drobna, że nie było jej praktycznie zza mnie widać. Ta, przywitała się z Kendallem, ściskając go serdecznie.
- Logan, to jest moja przyjaciółka Alice. - powiedziałam.- Alice, a to nasz główny poszkodowany.
- Heej. - czarnowłosa uścisnęła Logana z uśmiechem. - Słuchaj, mam szereg hipotez, co do tego dziecka... - od razu zajęła go swoją paplaniną. Logana i Jamesa różnił ten fakt, że Henderson żywo słuchał tego, co ona mówi, i prowadził aktywny udział w rozmowie, wtrącając co chwilę uwagi, albo zaprzeczając czy potwierdzając coś. Widać, zapalił się na myśl, że Alice jest zdolna do tego, aby udowodnić, że nie jest ojcem dziecka. -... przede wszystkim, trzeba zrobić test na ojcostwo. Oczywiście, matka może się nie zgodzić, i ma do tego pełne, niezaprzeczalne prawo. I ja podejrzewam, że się nie zgodzi. Dlatego, należy zdobyć DNA jej i dziecka. Może to być kawałek naskórka, włos, paznokieć, ślina, cokolwiek. Pomysły mam takie... - spojrzałam zachwycona na Alice. Cała ona. Patrzyła trzeźwo na sytuację i miała gotowe plany z postępowaniem. Jak mogliśmy nie pomyśleć o teście na ojcostwo? To proste jak drut. Ale, jak ja sama mam w zwyczaju mówić, najciemniej jest pod latarnią. Czasem coś, co jest najłatwiejsze, zwykle jest najtrudniejsze, to paradoks życia codziennego. Wymieniłam z Kendallem porozumiewawcze uśmiechy i zaczęliśmy zaparzać herbatę.
- Gdzie Carlos? - zapytałam, kątem oka widząc, jak James siada przy stole. Uśmiechnęłam się do niego.
- W sklepie. Mówił jeszcze, że ma dla Ciebie jakąś niespodziankę. W sumie, to niespodzianka od nas wszystkich. Wiesz... To, co się ostatnio stało... Te dwa tygodnie...
- W porządku, Ken. - powiedziałam miękko. - To były cudowne dwa tygodnie. Przeżywałam gorsze rzeczy niż ten wypadek i zatrucie bananem. - uśmiechnęłam się.
- Domyślam się. - mruknął Schmidt. - Ale mi jest naprawdę przykro.
- Kendall... - zaczęłam ostrzegawczo.
- Już, już się zamykam.
Zaparzyliśmy sześć herbat. Dla mnie, Jamesa, Kendalla, Alice, Logana i Carlosa, który właśnie wpadł do kuchni. Zatrzymał się w progu, patrząc na Alice z rozdziawionymi ustami.
- To ty... - powiedział, uduchowionym tonem. Rzucił siatkę z zakupami na stół.
- Och, cześć Carlos. - przywitała się Alice, a potem go uścisnęła.
- Zaraz, znacie się? - zapytałam. Pamiętałam, że Alice była największa fanką Carlosa z całego BTR... Ale nic nie mówiła, że go zna.
- Nie bardzo. - wytłumaczyła Alice, a potem zgromiła mnie wzrokiem. - Opowiadałam Ci, że na koncercie w Toronto udało mi się wyciągnąć jego autograf. Widocznie, byłaś za bardzo zajęta Keithem.
- Zlituj się... - odparłam. - Dowiedziałam się, że zdradza mnie od paru miesięcy, i byłam w rozsypce.
- Spoko... - powiedziała Alice, a potem uśmiechnęła się do Carlosa.
- Zapamiętałem ją, bo to chyba najbardziej nieustępliwa Penator, jaką kiedykolwiek spotkałem. - powiedział ten, czochrając jej fryzurę. - To był ostatni koncert w trasie, i byliśmy wyczerpani jak cholera. Nie mieliśmy siły ani ochoty rozdawać autografów, musieliśmy po cichaczu wpakować się do tour busa, bo fanki by nas zmiażdżyły. Wszędzie pełno ochrony, jak w jakimś filmie. Nie dość, że wyprowadziła w pole ochroniarzy, to jeszcze zaszyła się w tour busie... Ja padam na łóżko, tak jak stałem, chcę zasnąć, a tu nagle jej głos "Czekałam na ciebie"... Nawet nie wiecie jak się przestraszyłem. Chciałem krzyczeć po chłopaków i ochronę, wywalić ją stamtąd, ale uśmiechnęła się ujmująco i w prostych słowach, ale bardzo pięknych, powiedziała mi, że mnie podziwia, i że strasznie się męczyła, żeby dojść aż tutaj. Wytłumaczyła mi, że wie, że jestem zmęczony, ale prosi tylko o jeden autograf, a potem sobie pójdzie. Teraz oczywiście wiem, że robiła mnie w chuja. - uśmiechnął się łobuzersko, na co Alice zrobiła skromną minę. - Wykiwanie ochrony było dla niej dziecinne proste, a cała historia po prostu dobrą zabawą.
- Och, cała Alice. - skwitowałam, na co wszyscy obecni wybuchnęli śmiechem.
- To o niej nam mówiłeś? - zapytał Logan, wskazując kciukiem czarnowłosą. - W sumie, inaczej ją sobie wyobrażałem.
Pożartowaliśmy jeszcze chwilę, a potem moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Jamesa. Trzymał w ręce czarną bandankę zwiniętą w pasek.
- A teraz, Lorrie, twoja niespodzianka. Jest od nas, dla ciebie. Pozwól, że zawiążę ci oczy. - chwilę później źrenice zasnuła mi ciemność. James zawiązał mocno bandanę, aby się nie ześliznęła, a potem uniósł mnie silnymi ramionami i wziął na ręce. Pisnęłam cicho.
Słyszałam za nami kroki Kendalla, Alice, Logana i Carlosa. James niósł mnie bez wysiłku, jakbym nic nie ważyła. Poczułam, że wychodzimy z domu, a potem w lewo, w stronę garażu. Usłyszałam odgłos otwieranych automatycznych drzwi. Jamesy postawił mnie na ziemi, a potem odwiązał bandankę.
Z gardła wydobył mi się zduszony okrzyk radości i wdzięczności.
Prezent, jaki dali mi chłopcy, był niesamowity.
_______________________________
A jaki to prezent, dowiecie się w następnym rozdziale.
Zapraszam do komentowania i takie tam!
Mam nadzieję, że podoba się Wam nowy wystrój bloga ^^.
Następna notka pojawi się, gdy będę miała 10 komentarzy :33
KOCHAM WAS ŻE KURCZĘ NIE WIEM <3
Ha! Jestem pierwsza!! :D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny <3 czekam na kolejny :D
Podejrzewam, że chłopcy naprawili jej Cadillaca, chociaż nie jestem pewna.. ^^ Rozdział świetny! (z resztą jak wszystkie :D) Czekam na następny ;3
OdpowiedzUsuńHaha, nie ma problemu, kocham te twoje imaginy ;> A i przyznać ci się muszę, że czytałam je na matmie xDD Oooo też japońskie *___* Mrru. I okay, nazywaj mnie tak, ja nie mam nic przeciwko <3
OdpowiedzUsuńA teraz co do rozdziału:
Po pierwsze, słowotok Alice mnie rozpierdziela za każdym razem xDD Raaany, jaka ta dziewczyna jest zajebista, to mała bania. Szkoda mi jedynie Jamesa, który musiał jej wysłuchiwać ;P Chociaż Lorrie wcale nie jest lepsza. Niezłe jaja sobie z niego robiła, nie ma co xD
Po drugie, kocham, gdy opisujesz Jamesa <3 Niczym greckiego boga <3
Po trzecie, ALICE JEST MOJĄ BOGINIĄ!!! xDDD Ona jest świrniętaaaa i za to ją normalnie kocham xD HAhah biedny Carlos xDD
I po czwarte... Czyżby to był jakiś samochód? ;>
CZEKAM!
Ciekawe jaki to prezent :D zaciekawiłaś mnie tym :D
OdpowiedzUsuńAlice z każdym rozdziałem coraz bardziej mnie rozpierdziela xD
Dodawaj szybko nn :D
Super rozdział! Alice wkracza do akcji? Fajnie ^^ Ja chce wiedzieć co to za prezent! Czekam nn ;**
OdpowiedzUsuńPewnie kupili jej nowy samochód :D I Już kocham Alice *.* :D Boże żeby tyle gadać o.O :D Rozdział Zajebisty ^ ^ Czekam nn :*
OdpowiedzUsuńAlice mnie rozwaliła xD Co to za prezent ? o.O
OdpowiedzUsuńczekam nn :**
PS Mam do ciebie ogromną prośbę... pomogłabyś mi coś napisać? (nie związane z blogami itp.) Uważam że masz wielki talent, a sama nie dam rady tego napisać :(
Jak będziesz miała czas o chęci to napisz na gmaila:
understand.my.life@gmail.com
:)
Rozdział świetny. Nie przekupuj nas komentarzami tylko dawaj mi tu kolejny! Ale już ^^
OdpowiedzUsuńHey! Twoja reklama na Panda Ocenia już jest! ;)
OdpowiedzUsuńhttp://reklama-bloga-mo-and-ang.blogspot.com/2013/06/10-and-i-think-i-love-you-better-now.html
Kolejny blog, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Jestem zadowolona, że pojawia się coraz więcej opowiadań, które pisane są wprost wspaniale.
OdpowiedzUsuńCałą historię przeczytałam w jeden dzień, co często się nie zdarza. Na żaden rozdział nie musiałam się zmuszać, wręcz przeciwnie. Czytałam z chęcią.
Czekam na kolejne ;*
Mam przeczucie, że to auto haha. Czekam z niecierpliwością na 19 rozdział :)
OdpowiedzUsuńCo do piosenki. Powiem, że młody jest uroczy, a James naprawdę super śpiewa, widać, że robi to, co kocha, i przez tę parę lat niemal idealnie opanował mowę ciała. Rozdział wręcz ( zabrakło mi słów).
OdpowiedzUsuń