sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział 17

Zapraszam na nowy rozdział ^^.
Dziękuję Monice za "oszukanie" 3 pozostałych komentarzy, do obiecanej liczby 10 ^^.
Nie jestem wredna, więc daję rozdział, ale w przyszłości proszę o trochę mniej walące po oczach oszukiwanie. Aczkolwiek, miło wiedzieć, że mam już fanów i jestem bardzo z tego zadowolona ;__;
Mój blog dzięki Wam jest coraz lepszy :DD
Kocham Was, słoneczka! :3 Zapraszam do zakładki "Imagines +18",  w której co bardziej zboczeni z was, znajdą pożywkę w postaci na razie tylko trzech, gorących opowiadań, które rozbudzą was... że ho ho. XD
Zauważyłam również, że jakaś osoba kopiuje mojego bloga i nie jestem z tego zadowolona.
Sami zobaczcie: http://yourdarkangel.blog.onet.pl/
Przykro mi. Napisałam już do tej dziewczyny :c.
Nie chciałabym, żeby posypały się hejty, ale jestem zdenerwowana.
No cóż, zapraszam do czytania :33
_____________________________

Biegłam tak, i biegłam, aż zabrakło mi tchu. W słuchawkach, łkało cicho Invisible. Dysząc ciężko, nie wiedząc, gdzie właściwie jestem, usiadłam na najbliższej ławce. Zdjęłam słuchawki, wsłuchując się w śpiew sunących po asfalcie opon  samochodów o przyciemnianych szybach, podejrzanych ciężarówek wiozących "delikatny towar", odgłosów pojedynczych wystrzałów. Dziwne, ale nie czułam się niebezpiecznie w mrokach wielkomiejskiej nocy. Nie dalej jak dwa lata temu, z Keithem byłam częścią tego podziemnego światku. Wychodziliśmy nocą, jak wampiry, poszukując schronienia w zmysłowej chmurze szeptu, utkanej z dymu marihuany i w podejrzanych tabletkach, które odbierały nam przytomność i wolę, kryjąc świat w białej ciemności i gęstej mgle. Westchnęłam, kryjąc twarz w dłoniach. Płowe światła latarni sprawiały, że ciemne sylwetki budynków wydawały się płaskie, jak z papieru. Wielki księżyc, bliski pełni błyszczał srebrną glorią na atramentowo czarnym niebie. Siedziałam na tej bezimiennej ławce chłonąc wibracje pulsującego Miasta Aniołów, które nigdy nie zasypia. Molekuły tańczyły wokół mnie, w prawiecznym bezruchu, w pląsie wszechświata.
Wstałam, i wróciłam do domu, zostawiając na ławce swój niepokój, strach i niedowierzanie. Poszłam na poddasze, do mojego atelier. Wzięłam ołówek w dłoń i naszkicowałam na średniej wielkości płótnie lampkę biurową. W strumieniu jej bladego światła, stanął narysowany moją kreską malutki człowieczek ubrany w smoking, z wąsikami, monoklem, cylindrem i laską w drobniutkiej rączce. Po prawej stronie lampki, bardziej   w cieniu, stało jeszcze dwóch, trzymających nad głową wielką, w porównaniu z nimi, strzykawkę i celowali jej igłą prosto w trzeciego, skulonego w obronnym geście. Za lampką było rozgwieżdżone niebo, na którym szybowały jeszcze dwa człowieczki, na grzbiecie wielkiego, latającego kota. Na ziemi pod lampką i pod stopami ludzików, narysowałam kałuże jakiejś ciemnej cieczy. W transie natchnienia, wyjęłam ciemne, ponure farby i zaczęłam nimi wypełniać obraz. Malowałam trzeźwa jak świnia, pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna. Przypuszczalnie, od czasów początków liceum. Paradoksalnie, to był jeden z moich najbardziej psychodelicznych obrazów, nie licząc abstrakcji. Namalowałam go impresjonizmem, wypełniając przestrzenie punktowo, sprawiając, że obraz drżał w oczach, a lampka płonęła prawie ogniem, oświetlając samotnego człowieczka w centrum obrazu. Podpisałam się w progu, jasną farbą i zostawiłam malowidło do wyschnięcia. Ziewnęłam przeciągle. Za oknem różowiła się już jutrzenka, rozwiewając mroki tej nocy, przynosząc ze sobą radość i nadzieję. Zeszłam do kuchni, gdzie zrobiłam sobie kawę, omijając porozbijane wczoraj szkło. Po wypiciu pobudzającego napoju, posprzątałam szczątki butelki i wyrzuciłam do śmietnika. Weszłam do salonu, wyciągnęłam adapter i włączyłam winyl Beatlesów Magical Mystery Tour, dalej będąc w nastroju do psychodelicznej twórczości. Kołysząc się miarowo w rytm muzyki, zeszłam do piwnicy i wyjęłam z niej bongo. Z mojej sypialni wzięłam torebkę z drugą połówką grama zielska, który zostawiła mi Alice przed wyjazdem. Nabiłam cybuch i zapaliłam.
Szarawe, aksamitne kłęby dymu wzniosły się pod drewniany sufit. Położyłam nogi na stoliku i wpatrywałam się w kupkę popiołu w kominku.
Myślałam o tym, że każda rzecz ma w sobie jakąś energię, którą można z niej uwolnić, na przykład podpalając tę rzecz. Drewniany patyk oddaje całą swoją energię, kiedy ogarnie go ogień, dlatego później pozostaje z niego proch. Pomyślałam o tym, że o mały włos ja nie oddałam całej swojej energii Keithowi.
Gdyby nie to, iż dowiedziałam się o tym, że mnie zdradzał, teraz już byłaby ze mnie kupka popiołu, taka jak ta w kominku. Przeraziła mnie ta myśl. Skrzywiłam się odruchowo. Dla mojego serca, zerwanie z Keithem to był koniec świata, ale dla całej mnie, to był ratunek przed prawdziwym końcem.
Dopóki ja istnieję, świat może się kończyć tyle razy, ile chce. Bo póki jestem ja, mam swój własny mały świat, w moim sercu.
Po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że już mam dobrze i odłożyłam bongo, głębiej wtulając się w miękkie poduszki na sofie. Poczułam, że siedzę na czymś twardym.
Mój telefon. Otworzyłam klapkę, i zobaczyłam że mam dziesięć nieodebranych połączeń i dwie wiadomości.  Wszystkie połączenia były od Jamesa, z wczoraj, przypuszczalnie z tego czasu, gdy leżałam nieprzytomna w salonie. Parsknęłam sarkastycznym śmiechem. Pierwsza wiadomość, była od Alice. Czarnowłosa pisała, iż przybędzie około 13:00.
Drugi SMS napisał Maslow.
Lorrie, przyjadę do ciebie przed południem. Martwię się. 
Zmarszczyłam brwi. Niby czemu miałby się martwić? Czyżby coś mi groziło? Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przez gęsty dym zawieszony w powietrzu, wydawało się o wiele mniejsze. Tutaj groziła mi samotność. Prawie czułam jej lodowate palce na swoim karku. Zerwałam się z przerażeniem z sofy. Podeszłam pośpiesznie do barku i nalałam sobie lampkę wina, którą wypiłam duszkiem. Odwróciłam się. Ściana za kanapą była pusta. Ani śladu tej mroźnej obecności za moimi plecami.
 - Za dużo spaliłam. - wymamrotałam do siebie, aczkolwiek żołądek dalej ściskał mi niewytłumaczalny strach. Wypiłam drugą lampkę wina, i poczułam się, jakby ktoś mocno uderzył mnie w brzuch. Padłam na kolana, czując w ustach smak wymiocin. Przełknęłam je i zwinęłam się w kłębek, mocno oplatając ramionami rwący silnym bólem żołądek. Przez kilka minut walczyłam z mdłościami, aż wreszcie przeszły tak nagle, jak się pojawiły. "Co się ze mną dzieje?" pomyślałam z przerażeniem. Powoli, jakby z trudem, wstałam. Z obrzydzeniem patrząc na kieliszek, włożyłam go z powrotem do barku, butelkę również. Zielsko schowałam pod kanapą, a bongo wyniosłam piwnicy.
Otworzyłam jedno z wielkich okien, aby wywietrzyć.
 - Chyba nie powinnam mieszać trawki z alkoholem. - Mruknęłam, wzruszając ramionami, a potem zmieniłam winyl na Imagine Johna Lennona. Na piosence Creepled Inside, usłyszałam pukanie do drzwi. Chwiejnym krokiem podążyłam w tamtą stronę i spojrzałam przez wizjer. Za drzwiami stał Jamie, ubrany w ciemnoniebieską koszulę i czarne dżinsy, nerwowo postukując podeszwami eleganckich butów. Uśmiechnęłam się odruchowo. Jego ciepła, uspokajająca energia odganiała mrok kłębiący się naokoło mnie. Otworzyłam drzwi.
 - Witaj aniołku. - powiedziałam cicho i ochryple. Miałam sucho w gardle. Od razu twarz Jamesa rozjaśnił uroczy, szeroki uśmiech. Przytulił mnie miękko.
 - Hej, Lorrie. - odparł cicho, kiedy ja wdychałam piżmowy zapach jego perfum. Dopiero teraz zauważyłam, jak było mi zimno, gdy wtuliłam się w jego gorące ciało. Odsunęłam się od niego i zaprosiłam do środka. Gdy wszedł i zdjął buty, położyłam rękę na jego cieplutkim policzku. Skrzywił się nieznacznie.
 - Masz lodowate dłonie. - powiedział. - W ogóle, bardzo tu zimno. Już na dworze jest cieplej. - rozejrzał się naokoło.
Wzruszyłam ramionami.
 - Byłam prawie cały czas na górze. Malowałam.
Twarz Jamesa rozjaśniła się.
 - Pokażesz mi? A co to jest, portret, abstrakcja?
 - Hmm... Coś psychodelicznego. Sam zobaczysz. - poprowadziłam go na górę, do atelier. Pokazałam mu dłonią swój nowy obraz. Przypominał trochę  Van Gogha, ze względu na zdecydowane kolory i kontrasty ciepłych z zimnymi. Spojrzałam na Jamesy'ego, który uśmiechał się szeroko.
 - Łaał. Przypomina trochę "Ciszę". Uwielbiam twój styl, te trochę mroczne obrazy. Ciarki mnie aż przechodzą. - podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. - Jestem z Ciebie dumny. - pocałował delikatnie moje czoło, a mnie oblało przyjemne ciepło.
 - Dzięki, Jamie. - szepnęłam cicho, wtulając się w jego pięknie umięśniony tors. Dzięki niemu zapominałam stopniowo o dzisiejszych dziwnych doświadczeniach. Odsunęłam się od niego po chwili. - Napijesz się czegoś? Może herbaty?
 - Pewnie, a jaką masz?
 - Zaraz zobaczymy. - po tych słowach, poprowadziłam go do kuchni, gdzie otworzyłam szafkę i zaczęłam przeglądać górę kolorowych, kartonowych pudełeczek.
 - Łoł, dużo ich masz. - odezwał się Maslow.
 - Mhm... Mam melisę, pokrzywę, miętową, rumiankową, zieloną w torebkach, zieloną w listkach, zieloną ze skórką pomarańczy, zieloną z opuncją, zieloną z jabłkiem i cynamonem, zieloną z gruszką, zieloną z pigwą, zieloną z kaktusem, zieloną z maliną, zieloną z goździkami, zieloną z płatkami nagietka...
 - Eee, lubisz zieloną herbatę? - zapytał James, przerywając mi. Wzruszyłam ramionami.
 - Noo, to herbata, która zawiera najwięcej przeciwutleniaczy i błonnika, poza tym, jest pyszna. - odparłam - to co, którą chcesz?
 - Nie wiem, wybierz za mnie. - rzucił zrezygnowany brunet, na co parsknęłam śmiechem. Wzięłam dwie torebki zielonej z maliną, po czym wstawiłam wodę. Po niedługiej chwili, oboje ściskaliśmy wielkie kubki z dymiącą, apetycznie pachnącą herbatą. James siorbnął ze swojej.
 - O Boże, jest pyszna. - powiedział z uśmiechem.
 - Widzisz? A tak się krzywiłeś. - odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech. Z Jamesem czułam się bardzo swobodnie, dopóki nie zaczynałam zwracać uwagi na jego idealny wygląd. Taki facet, jak on, mógł mieć każdą dziewczynę. Potencjalnie, nawet lesbijkę.
Zaśmiałam się.
- Co się cieszysz? - zapytał zaczepnie Maslow, trącając mnie w ramię.
- Nie, nic... - westchnęłam, powstrzymując nerwowy chichot. Kątem oka spojrzałam na zegarek, by zobaczyć, za ile mniej więcej przyjedzie Alice. Niepotrzebnie, bo właśnie w tej chwili usłyszałam trzask drzwi i kroki czarnowłosej.
 - Siemano! Gdzie są wszyscy?! - wydarła się. Moją twarz ozdobił szeroki uśmiech. Tęskniłam za tą wariatką. James spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
 - Alice. - powiedziałam, na co ten kiwnął głową. Moja przyjaciółka wpadła do kuchni. Nic się nie zmieniła, tylko podcięła trochę grzywkę i opaliła się. Wpadła mi w ramiona z piskiem.
 - Czeeść, pipo! - krzyknęła, ściskając mnie serdecznie. Była ode mnie niższa o dwa centymetry.
 - Siemka, jak się bawiłaś? - odparłam z uśmiechem. Ta zmierzyła mnie ponurym wzrokiem.
 - Wiesz, że się nie bawiłam. - Wtem, jej oczy zatrzymały się na Jamesie. Wciągnęła mocno powietrze nosem. - O, widzę że masz gościa....
 - Tak, James, poznaj Alice. Alice, to jest James. - przedstawiłam ich sobie szybko. Czarnowłosa zmierzyła go wzrokiem, sugestywnie oblizując wargi, po czym wyciągnęła do niego rękę.
 - Wyglądasz jeszcze lepiej, niż na koncercie w Toronto. - skomplementowała go, uśmiechając się perwersyjnie.
 - Byłaś na naszym koncercie? - zapytał z uśmiechem James, ściskając jej dłoń.
 - Tak, było świetnie. - odparła ta, zabierając rękę, a potem odwróciła się w moją stronę. - Widzę, że piliście herbatę. Nie obrazisz się, jak też sobie zrobię? Padam z pragnienia.
Pokręciłam głową i popchnęłam ją na krzesło.
 - Siadaj, ja ci zrobię. - powiedziałam stanowczo, po czym zaczęłam zaparzać ulubioną rumiankową herbatę Alice. Ta, z miejsca zajęła się trajkotaniem do Jamesa, którego brwi wędrowały coraz wyżej, i który usilnie próbował ją zrozumieć, co nie było łatwe, gdyż dwudziestolatka mówiła coraz szybciej i coraz wyższym głosem. Zastanawiałam się, czy ona przypadkiem się zaraz nie zapowietrzy.
 - ... no i wtedy powiedziałam jej, że ma spierdalać, no bo co w końcu, kurde. Ja myślę, że dobrze zrobiłam, a on się zaczął wydzierać na mnie, że to była jego matka, czy tam siostra, kurde nie pamiętam... Lorrie, to była jego matka czy siostra? - zapytała mnie, przerywając słowotok. Ja zajęłam się nalewaniem wody do kubka.
 - Hmm, kurczę, Alice, nie pamiętam... - powiedziałam dyplomatycznie.
 - No nieważne, ale w każdym razie, ja go wtedy wywaliłam z domu i powiedziałam, żeby nigdy nie wracał. - zakończyła czarnowłosa.
 - Yyy, dobrze zrobiłaś, kutas jeden. - odezwał się James zdawkowo, na co Alice pokiwała żywo głową.
 - Tak w ogóle, Lorrie, i co, wiadomo coś  z tym dzieckiem Logana?
Ja wzruszyłam ramionami i spojrzałam na Maslowa, który przytaknął.
 - Tak, najprawdopodobniej to jego dziecko. Już je widział, mówi, że jest do niego strasznie podobne. To syn, Richards nazwała go Michael. Dobra wiadomość jest taka, że Jenna nie chce od niego pieniędzy. - Alice prychnęła.
 - Ta, jasne. Jak ona nie chce żadnej kasy, to ja jestem zakonnica. Ona tylko pierdzieli głupoty, żeby Loganowi było jej żal. Może nie da jej aż ćwierci miliona, ale Richards będzie stopniowo z niego wysysać coraz więcej. Loggie jest za mało doświadczony, żeby się poznać na takich szmatach jak ona. Ja niby teoretycznie nie powinnam też o tym wiedzieć, ale teoria z praktyką zwykle ma mało wspólnego. - powiedziała czarnowłosa, siorbiąc z parującego kubka, który chwilę wcześniej przed nią postawiłam.
 - Nie chcę was poganiać, ale powinniśmy pojechać do Logana, jak tylko wypijemy herbatę. Chcę z nim pogadać i mu pomóc. Nie wierzę ani trochę w to, że to jego dziecko.
Uśmiechnęłam się w duchu. Jeśli Alice tak się zawzięła, to na pewno odkryjemy prawdę. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z Jamesem. Energia w domu stała się ciepła i czysta. Ani śladu tej mrocznej, lodowatej obecności, która tak mnie przeraziła. Odetchnęłam z ulgą.
_________________________
Dziękuję za uwagę :3.
Nowy rozdział ukaże się, gdy pod tą notką będzie co najmniej 8 komentarzy :D

10 komentarzy:

  1. biedny james jak go zagadała normalnie ahh czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze , że dodałaś rozdział ! Nie umiałam się już doczekać :D
    Ta ilość zielonej herbaty mnie trochę przeraziła ;o
    Fajnie , że Alice chce pomóc Loganowi .
    Rozdział naprawdę jest świetny :)
    Czekam nn :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialny rozdział <3 Zresztą jak wszystkie pozostałe :)
    Masz talent dziewczyno !
    Czekam z niecierpliwością na nowy :*

    P.S Zapraszam też na mojego bloga : http://epic-love-with-btr.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja wcale nie oszukiwałam.Nie mówiłaś że komentarze mają być od różnych osób :P
    Rozdział boski
    xoxo
    -Moonia

    OdpowiedzUsuń
  5. Alice wróciła. Dobrze, że chce pomóc Logiemu. I nie szantażuj tu ludzi, że rozdział dopiero po 8 komentarzach.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak ja kocham twój styl pisania!!! <3 Nawet nie wiesz jak bardzo. Tworzysz wspaniałą atmosferę, w którą nie sposób się wczuć. Niemalże czuję to, co Lourette, a gdy ukazuje się James... przechodzą mnie przyjemne dreszcze ^^
    Czekam na nowy rozdział (;
    ~ KyaasarinChan (Zmieniłam nick xD )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *poprawka* nie sposób się NIE wczuć xD
      Wybacz, piszę z telefonu xD

      Usuń
  7. BĘDZIE NASTĘPNY ROZDZIAŁ BO JA JSTM 8 !! :D WEEE :D Boże dziewczyno kocham twoje opo *.* A Alice jaka rozgadana o.O Kurde sama pewnie miałabym taką samą minę jak James :D Rozdział po prostu Cud Miód :D Czekam nn ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow! Kochana! Cudowny rozdział! Fajnie że Alice wróciła :) Mam nadzieję że z tym dzieckiem i Jenną wszystko się wyjaśni :) Wieeesz... Jakbyś szukała dziewczyny dla któregoś z chłopaków to ja jestem wolna i chętna ^^ (bez skojarzeń) ... Nie no... Czekam nn ;**

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny. Alice coraz bardziej mnie intryguje. No...i..tak się zastanawiam czy ten Latynos z klubu to nie Carlos...

    OdpowiedzUsuń

Proszę o nie spamowanie, chyba że chcesz zareklamować blog o BTR ^^