środa, 26 czerwca 2013

Rozdział 19

Wybaczcie mi spóźnienie, ale miałam zapierdol ze szkołą itp. :<. No i brak weny X_x  Poza tym, może wstawię moje najbardziej SWAGowe zdjęcie z Gimbalu, jeśli pod tym wpisem będzie co najmniej 7 komentarzy ~!
Zapraszam na rozdział 19.
________________________
W garażu stał rolls-royce. Ale nie byle jaki rolls-royce. Limitowana edycja z 1952 r. Samochód, chociaż słowo to nie w pełni oddaje wygląd tego cacka, nie był byle jakim automobilem, ale prawdziwą perełką, godną wyrafinowanego kolekcjonera. Przywiódł mi na myśl zaczarowaną karetę, katedrę na kółkach o chromowaniach i krzywiznach będących istnym cudem techniki z lat pięćdziestątych, nad którymi górowała, niczym galion, figurka anioła. Polakierowany był na biało - samochód wiozący do nieba. Łzy napłynęły mi do oczu.
 - To dla mnie? - na wpół wyszeptałam, na wpół pisnęłam łamiącym się głosem. Chłopcy kiwnęli głowami. - Musiał kosztować fortunę, nie mogę go przyjąć. - westchnęłam.
 - Gadasz głupoty. - powiedział miękko Kendall, który położył mi rękę na ramieniu. - Wykorzystałem pieniądze z Twojego ubezpieczenia za cadillaca, a resztę dopłaciliśmy we czwórkę. Niby nie miałem prawa pobrać za ciebie pieniędzy, ale wystarczyło parę łapówek. Dużo nie straciłem. Carlos i James to załatwili, bo ja nie miałem siły, dlatego w sumie to prezent od nas wszystkich.
Pokręciłam głową, uśmiechając się od ucha do ucha. Cholerny Schmidt.
 - To był twój pomysł?
 - Z łapówkami, czy z ubezpieczeniem?
 - Z tym i tym.
 - Tak. - uśmiechnął się łobuzersko. - Mój.
Zaśmiałam się. Dokładnie tak zrobiłby to Keith. Na szczęście, to jedyna rzecz która łączyła go z Kendallem. Przytuliłam go mocno i pocałowałam w policzek. Wcisnął mi w dłoń kluczyki, korzystając z okazji. Następnie, przytuliłam resztę chłopaków. Byli najlepszymi przyjaciółmi, jakich kiedykolwiek miałam, zaraz po Alice, która uśmiechała się do mnie i do chłopców, kręcąc głową z niedowierzaniem.
 - Kurde, jesteście niesamowici. - powiedziała do Logana, Carlosa, Jamesa i Kendalla.
 - Wiemy. - odparł Maslow, a ja dałam mu kuksańca w bok. W szampańskich nastrojach wróciliśmy do domu. Nie mogłam w to uwierzyć. Mój własny rolls-royce. Czułam się jak królowa.
 - A teraz. - Carlos klasnął w dłonie. - Zrobię coś na śniadanie.
Przypomniało mi się, jak bardzo jestem głodna.
 - Dzięki, Carlito. - powiedziałam, a potem usiadłam przy stole. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Latynos zaczął wyjmować potrzebne składniki.
Po piętnastu minutach, doszedł nas smakowity zapach.
 - Robisz naleśniki? - spytała Alice.
 - Tak. Twój ma smutną buźkę z kawałków czekolady, bo życie to gówno i chce cię zniszczyć. - powiedział błyskotliwie Carl, po czym wrzucił pankejka na talerzyk z cichym plaśnięciem. Podał go czarnowłosej. Spojrzałam na niego, naprawdę miał buźkę. Pachniał tak smakowicie, że zaburczało mi w brzuchu, tak głośno, że wszyscy to usłyszeli i parsknęli śmiechem.
 - Spokojnie, Lorrie, drugi będzie dla ciebie. - powiedział latynos. Pomyślałam, że Carlos jest wspaniałym kucharzem, masażystą, pewnie również złotą rączką. To chyba chodziło o jego dłonie, silne i szerokie, ale o smukłych palcach, które były bardzo precyzyjne. Pena był jednym z tych ludzi, którzy mogliby wykonywać jakąkolwiek pracę manualną, od malarstwa, przez zegarmistrzostwo, po budowlankę, fryzjerstwo, granie na instrumentach, czy robienie masaży. Paradoksalnie, zarabiał głosem, do którego ręce nie były potrzebne. Po chwili, pojawił się przede mną dymiący naleśnik, na który rzuciłam się ze smakiem.
***
Po pysznym śniadaniu, wzięłam strój kąpielowy z komody w pokoju Jamesa, i się w niego przebrałam. Alice przejechała się z Carlosem i Loganem rolls-roycem po swój. Razem z Kendallem i Jamesym rozłożyliśmy ręczniki, a potem ja zaczęłam się opalać, a chłopcy poszli pływać. Głowa pulsowała mi lekkim bólem. Nic dziwnego, miałam kaca po wczorajszym. Posmarowałam olejkiem swoje nogi, ręce, szyję, dekolt i twarz, a potem położyłam się i zamknęłam oczy. Brzuch lekko mnie pobolewał, pewnie dlatego, iż tak objadłam się przepysznych naleśników Carlosa.
W niedługi czas później, wrócila Alice z chłopakami.
 - Genialnie jeździ się tym Twoim autkiem~! - podjarała się, oddając mi kluczyki, i kładąc się na ręczniku obok mnie.
 - No widzisz. - mruknęłam. - Czysta zajebistość.
Obserwowałam, jak chłopaki pływają w basenie i ochlapują się wodą, podczas gdy z nieba lał się na mnie płonący żar.
Było gorąco. Pot spływał drobnymi kropelkami po mojej skórze, czułam niemalże pulsowanie wrzącego powietrza przesyconego zapachem kurzu i leniwie tańczących promieni słońca.
 - Jutro jadę z Loganem do szpitala. - powiedziała Alice. - Pojutrze wypisują z niego Richards. Logan zdobędzie DNA matki i dziecka, a potem wszystko się okaże. - rzekła, zakładając okulary przeciwsłoneczne i ściągając sukienkę, pod którą miała drogi, dwuczęściowy strój kąpielowy. Zauważyłam kolczyka w pępku.
 - To dobry pomysł. - stwierdziłam, a potem wskazałam ruchem głowy jej nowy element biżuterii. - Nie chwaliłaś się. Pamiątka z Wenecji?
 - Taa, wiesz, te grube melanże moich rodziców i ich kolegów z firmy... - mruknęła czarnowłosa, smarując nogi olejkiem. Parsknęłam śmiechem.
 - No pewnie, jak znam życie, a znam je dobrze, zerwałaś się pod byle pretekstem i ruszyłaś na podbój jakichś nocnych lokali.
 - Wierz mi, albo nie, ale tam praktycznie żadnych nie ma. Była domówka trzy przecznice dalej, a potem obudziłam się rano już z kolczykiem. Co ciekawe, zrobiony jest fachowo, więc go zostawiłam. - wytłumaczyła O'Keefe z florenckim uśmiechem.
 - Oj ty szalona. - zaśmiałam się. Nagle poderwało mnie do góry. Gwałtowny skurcz w brzuchu, który sprawił, że prawie zwróciłam moje przepyszne śniadanie wstrząsnął białą błyskawicą bólu moim żołądkiem. - Jasna cholera! - wyrzęziłam, łapiąc się za bolące miejsce.
 - Ty, co jest? - zapytała Alice podnosząc brew i odkładając opakowanie z olejkiem, z rękoma gotowymi do pomocy.
 - Nic, brzuch mnie zabolał... - odparłam z ulgą, gdyż uczucie szybko się skończyło.
 - Obżarłaś się Carlosowych naleśniczków, to masz. - mruknęła czarnowłosa, kładąc się obok. Dobiegło mnie wołanie chłopaków, którzy chcieli, bym dołączyła do nich w basenie.
 - Masz mnie. - westchnęłam, wstając z miejsca. Przeciągnęłam się, i coś strzeliło mi w kręgosłupie. - Jezuuuniu... - jęknęłam, a potem wskoczyłam do basenu obryzgując wodą wszystkich, którzy tam się znajdowali.
 - Osz ty wielorybie! - zawołał Carlos, za co rzuciłam się na niego, próbując go podrapać, ale złapał mnie James silnymi ramionami, przez co nie mogłam się ruszyć, tylko krzyczałam wzburzonym głosem oszczerstwa na temat Latynosa. Gdy się tym zmęczyłam, Maslow mnie puścił, a ja się odwróciłam i zaczęłam go łaskotać.  Myślałam że to podziała, ale brunet tylko uniósł brew, a potem odpłacił mi pięknym za nadobne, przez co zmuszona byłam odpłynąć od niego jak najdalej. Chlapaliśmy się jeszcze przez jakiś czas, a potem wszyscy ubrali się i powycierali, a potem spotkaliśmy się w salonie.
James włączył telewizor i jakiś program muzyczny.
 - To stacja, która wiernie od dwóch lat puszcza nasze kawałki. - pochwalił się.
 - Dlatego to jedyna, którą oglądasz, c'nie? - zapytałam z szyderczym uśmiechem, a Alice parsknęła i przybiłyśmy sobie żółwika. James prychnął i pokazał mi język. Swój cudowny, różowy, giętki język. Przeszedł mnie łaskoczący dreszcz i aż się wzdrygnęłam. Z wspomnień o słodkich pocałunkach Jamesa wyrwało mnie to, co zobaczyłam na ekranie telewizora. Wyrwałam Jamesowi pilot z ręki i podkręciłam głośność.
Prezenter opowiadał jakieś głupoty, rzucając datami i nazwami klubów i wytwórni płytowych, ale to, co mnie zainteresowało, znajdowało się za nim. Na ekranie wyświetlone było zdjęcie Keitha.
 -... Parę dni temu, artysta wydał swój pierwszy singiel wraz z teledyskiem. Muzyka Keitha Wooda to powrót do lat 60, do Boba Dylana, Beatlesów, czy Donovana. Trudno uwierzyć, że artysta ma dopiero 22 lata. Sprawia wrażenie, jakby urodził się 50 lat za późno. Teraz, muzyka elektroniczna powoli odchodzi w odstawkę, są potrzebni młodzi artyści z talentem i z umiejętnością samodzielnego tworzenia dźwięku. Keith Wood jest właśnie jednym z nich. Ktoś mówił o nim, że wygląda, gra i zachowuje się jak młody Keith Richards. Śmiem twierdzić, że tak właśnie jest ale, że Wooda z żyjącym jeszcze gitarzystą Rolling Stonesów łączy nie tylko imię, twarz i pogłoski o upodobaniach do nielegalnych środków halucynogennych... - mówił lektor, a mi oczy wyłaziły z orbit. Co? Nie. Nic się nie liczyło. Nic nie słyszałam. Krew odpłynęła mi z twarzy. Ważna była tylko wampirzo blada twarz Keitha na zdjęciu i niespokojne bicie mojego serce. Bu-bum. Bu-bum. Bu-b-bu-bum.
 -...A teraz, teledysk Keitha Wooda, życzymy miłego oglądania.
Gdy filmik się skończył, serce mi stanęło, a żołądek skurczył się jak pod uderzeniem pięści. Po prostu porzygałam się na dywan. Zwymiotowałam, i nic więcej nie pamiętam.
__________________________

Nikt nie zauważył, że zdjęcie, w Bohaterach przedstawiające Keitha, jest to zdjęcie młodego artysty Jake'a Bugga, który istnieje naprawdę. Przekształciłam go w postać Keitha na potrzeby bloga, ale tak wgl, to gorąco polecam jego twórczość, mimo, że dla wielu z was nie okaże się pewnie ciekawa. To niesamowity powrót do przeszłości i świeże spojrzenie na Boba Dylana i Donovana, których uwielbiam ;). Przepraszam, że rozdział krótki, ale wraz z początkiem wakacji, zacznę pisać o wiele więcej :D

wtorek, 4 czerwca 2013

Rozdział 18

Przede wszystkim, bardzo chciałabym podziękować Kyasarin-chan - (już zawsze będę cię tak nazywać! To słodziutka ksywka Ja, przyznam się, kiedyś miałam nick Yugure. Oznacza to po japońsku końcową część dnia, tkz. "zmierzch") - za komentarz w zakładce "Imagines +18" - jeszcze raz gorąco zachęcam Was do czytania i komentowania zawartych tam gorących opowiadań~! Dziękuję również za dużą liczbę komentarzy - prawdę mówiąc nie sądziłam, że liczba przekroczy 8 tak szybko. Dziękuję Wam serdecznie za to wszystko. Czuję się prze-szczęśliwa, z tego powodu, iż moje wypociny są czytane i komentowane :D.
Zapraszam na rozdział nr 18~!


Ale zanim to zaczniecie czytać : OGŁOSZENIE PARAFIALNE.
James nagrał, jak większość z Was wie, piosenkę z młodziutkim raperem Mattym B. Jak dla mnie, piosenka jest przeurocza, James dobrze się spisał, a, no i młody również przyjemnie rapuje. Bardzo spodobał mi się teledysk, w którym jest dużo Foxa~! Szczególnie pod koniec. Ja, jako fanka Foxa jestem zachwycona tym. No, przecież ten piesek jest taki śliczny, słodki, piękny, ojejejeje <333
Oto teledysk:


To tyle, jeśli chodzi o ogłoszenie parafialne. Pamiętajcie o wejściu na filmik, kliknięciu łapki w górę, udostępnieniu jej również na fejsie, czy twitterze. Spread the plague, kochani :3.
____________________________


Po wypiciu herbaty, wzięłam szybki prysznic i przebrałam się, niechętnie zostawiając Jamesa sam na sam z Alice. Biedny, mały Maslow. Mimo, że starszy od Alice o dwa lata, przy jej gadulstwie, dominującej energii, rezolutności i odwadze, wydawał się być lekko stłamszony. Naprawdę współczuję przyszłemu chłopakowi Alice. Jeśli czarnowłosa nie trafi na kogoś odpowiedniego, co bardzo prawdopodobne, to na pewno będzie to osobnik pokroju Keitha. Nie będzie potrafił przyswoić sobie jej potężnej energii, dlatego będzie chciał próbować ją jej odebrać. Potencjalnie, nie udałoby mu się to, ale pod warunkiem, że Alice się w nim nie zakocha. Gdyby się zakochała, byłaby zgubiona.
Ale nie martwiłam się o nią. Alice imponowała mi swoją stoickością charakteru, bystrością umysłu i raniącym sarkazmem. Miała zadziwiającą jasność w postrzeganiu sytuacji - nawet pod wpływem nielegalnych środków. Robiło to z niej inteligentną, aczkolwiek nieokrzesaną osobę, jak na razie niezdolną do tak szalonej miłości, którą odczuwałam do Keitha. W strefie uczuć, Alice była rażąco surowa i racjonalna. Przeważnie chłopców zawstydzała. Nie lubiła facetów w jej wieku, bo bali się jej. Była za inteligentna, nie miała zamiaru pasywnie się im poddawać. Czyniło ją to wojowniczką, amazonką. Miałyśmy od lat taki żart, że jeśli jeszcze raz faceci nas zawiodą, to założymy swoją własną lesbijską komunę.
Gdybyśmy naprawdę to zrobiły, podejrzewam, że byłaby to najlepsza decyzja w moim życiu.
Ubrałam się w białą, zwiewną, delikatną sukienkę nad kolano, zawieszoną na cieniutkich ramiączkach. Była z delikatnego materiału, który odbijał promienie słońca, otulającego Los Angeles ciepłem zbliżającego się upalnego lata. Na wypielęgnowane stopy nałożyłam ażurowe, jasne sandałki na szpilce. Przez ramię zawiesiłam torebkę listonoszkę, w której znalazł się telefon, guma do żucia, dokumenty i portfel. Włosy dalej miałam lekko wilgotne. Rozczesałam je tylko, i pozwoliłam im swobodnie opaść na plecy. Następnie spryskałam się Chanel nr 5. W sumie nigdy specjalnie nie podobał mi się ten zapach, w przeciwieństwie do większości, która się nad nimi rozpływała, ale to były naprawdę "porządne" perfumy. Zapach był tak delikatny, jakiego potrzebowałam, długo się utrzymywał, a jedno opakowanie starczyło na długo. Zeszłam pośpiesznie na dół, martwiąc się o Maslowa, który mógł dostać mózgopląsu po dłuższym przebywaniu z Alice. Znałam ją jak własną kieszeń, i bynajmniej nie przesadzałam. Gdy schodziłam po ostatnich schodach, zatrzymałam się nagle, sparaliżowana.
Przez mój żołądek przeszła szybka, ale bolesna fala skurczy. Przez okres około trzech sekund, oczy zamgliły mi się, pod wpływem ostrego, przeszywającego bólu, wypruwającego wnętrzności. Wstrząsnął mną pojedynczy odruch wymiotny, który w sobie zdusiłam. Po chwili krótkiej jak kilkukrotne uderzenie serca, wszystko wróciło do normy. Po bólu nie było ani śladu. Już parę razy miałam tak, że było mi niedobrze po piciu alkoholu, szczególnie, jeśli było to whisky, dlatego nie przejęłam się tym za bardzo. Zmarszczyłam tylko brwi, w przekonaniu, że coś jeszcze mogło mi zaszkodzić. Należałam do osób o dość wrażliwym żołądku, i dlatego starałam się odżywiać w miarę zdrowo - piłam dużo wody, jadłam warzywa i owoce, sucharki, krakersy, sałatki itp. Jedyna rzecz działająca destrukcyjnie na mój organizm to chyba używki. I do niedawna również Keith. Wzruszyłam ramionami i raźno wkroczyłam do kuchni. Od razu spotkałam się ze spojrzeniem Jamesa przesyconym wdzięcznością. Westchnęłam z ulgą. Alice nie zdążyła go zamordować.
 - ...nie, no, ja sądziłam, że będzie bardziej rozmowny, ale nie. Ja ci mówię, James, on się mnie normalnie wstydził. - tu Alice parsknęła wymuszonym śmiechem, przerywając słowotok na ułamek sekundy, żeby nabrać powietrza. - Facet, kurde, miał pięćdziesiąt jeden lat i na początku był pewny siebie, . Przyjechał, żeby wykupić ode mnie sieć restauracyjek, a wrócił do siebie nie dość, że bez restauracyjek, to jeszcze sprzedał mi rodzinną piwniczkę z kolekcją win, których dziś się już nie spotyka. Bawarskie, francuskie, włoskie... I to najlepsze roczniki. - tu zaśmiała się złowieszczo. - Myślał, że mnie w chuja zrobi, ale widocznie te wszystkie grube ryby tak mają. Uważają, że młodzi kompletnie się na niczym nie znają, i nie doceniają ich. A potem sam widzisz, jak jest. Mam dwadzieścia lat, James, a jestem twardsza w biznesie, niż możesz sobie wyobrazić. - uśmiechnęła się, prezentując rząd bielutkich zębów o nieco za długich kłach, nadających jej lekko wampirzy wygląd i  zakończyła opowieść, wbijając w niego spojrzenie piwnych, lekko skośnych oczu o długich, ciemnych rzęsach, których zawsze jej zazdrościłam. Niemalże poczułam, jak Maslow przełyka ślinę. Alice potrafiła być przerażająca. Kiedyś to była również moja ulubiona zabawa, ale szybko ją porzuciłam, na rzecz ciepła i miłości, której potrzebował Keith. Teraz pomyślałam, że nie byłoby źle, jakbym do tego wróciła. Femme fatale w moim wnętrzu uwielbiała widok tych przestraszonych małych chłopców, którzy uciekali w popłochu przede mną i Alice. Tylko dwie, ale jednak tak silne, jak armie maszerujących, złorzeczących kobiet. Ciche zabójczynie. Wyklęte bohaterki, jak wszyscy prawdziwi bohaterowie.  Wysłałam do Alice ostrzeżenie w postaci przygaszonego uśmiechu. Niech mi tutaj nie zastraszy Jamesa do zawału, bo obie będziemy żałować. Zrozumiała mnie bez słów i posłała mi pogardliwe spojrzenie. "Zabierasz mi całą zabawę" - wyczytałam z lekkiego rozdęcia nozdrzy, sygnalizującego rozdrażnienie. Zmarszczyłam lekko brwi i wydęłam dolną wargę w zaczepnej minie. "Powiedziałam raz. Nie każ mi się powtarzać."
Czarnowłosa parsknęła śmiechem i przewróciła oczami, wstając z krzesła. Uwielbiałam w niej to, że rozumiałyśmy się bez słów, i że zgadzała się ze mną wtedy, gdy było to konieczne. Była uparta, ale to tak jak ja. James wodził wzrokiem od jednej do drugiej, próbując wyczaić, jakie procesy przechodzą między nami. Jego mina wyrażała głębokie skupienie, wiedział, że się jakoś komunikujemy, ale nie wiedział jak. Nieważne, jak inteligentny i domyślny, James jest mężczyzną i nigdy nie zrozumie, nas, Amazonek. Posłałam mu pobłażliwy uśmiech.
 - Idziemy, kochani. - zadecydowała Alice. - Lorrie, zdaje się, że cadillac jest w rozsypce. Dlatego więc pojedziemy morrisem.
 - Wzięłaś morrisa? - ucieszyłam się. Alice posiadała śliczny, odnowiony okaz mini morrisa Minor z 1962 roku w kolorze kanarkowym, tylko o bardziej pastelowym odcieniu.
 - Pewnie. - odparła widocznie zadowolona z siebie czarnowłosa, zakładając okulary przeciwsłoneczne. - My, artystki mamy słabość do starych samochodów.
 - Właśnie zauważyłem. - wtrącił James, patrząc przez okno na lśniący w słońcu samochodzik. - Ładny. - pochwalił go. - Ale powiedzcie mi, co w nich tak lubicie?
 - Te stare samochody mają dusze. - powiedziałam enigmatycznie, podziwiając kształt morrisa i tęskniąc za moim starym cadillakiem.- Dusze tych, którzy je zaprojektowali, tych, którzy nimi jeździli, oraz tych, którzy o nich marzyli. - odwróciłam wzrok od auta i skierowałam go na Jamesa, który wpatrywał się we mnie, widocznie zachwycony tymi słowami.
 - Jak tak mówisz, chyba sam sobie sprawię auto z lat sześćdziesiątych... - zgromiłam go wzrokiem. - No co? - zapytał, unosząc ręce do góry w obronnym geście.
 - Jajco. - odparłam.- Jestem pewna, że będziesz musiał się sporo nauczyć, zanim sobie "sprawisz takie auto". Jak już mówiłam, one mają dusze. To oznacza, że mają energię. Będziesz musiał nauczyć się skupiać, aby łączyć swoją energię z ich energią. Będziesz musiał nauczyć się być z nimi jednością. To niesie ze sobą liczne korzyści. Jeżdżenie takim samochodem może odblokować twoją czakrę. Będziesz mógł stwarzać pole neutralizujące klątwy i złą energię. - w miarę mojego mówienia, na twarzy Alice pojawiał się coraz większy uśmiech chochlika, podchwyciła tą zabawę. Na twarzy Jamesa zaś, malowało się coraz większe osłupienie. Zaśmiałam się w duchu i rzuciłam krótkie spojrzenie czarnowłosej. Odpowiedziała mi przymrużeniem oczu z jadowitą rozkoszą.
"Potworzyca."
"Wiem" - odpowiedziałam spojrzeniem.
 -Yyy... To znaczy, że ktoś rzucał na mnie jakieś klątwy? Boże, kto? - zapytał James, nie wiem, czy szczerze, czy nieszczerze przejęty.
 - Och, nie mam pojęcia, aniołeczku. - odpowiedziałam, smakując każde słowo. - Ale ktoś mógłby to zrobić. - James widocznie zbladł.
Jestem hipokrytką. Alice kazałam go nie straszyć, a sama się za to zabierałam. Wzrok czarnowłosej utwierdzał mnie w przekonaniu, że ona też to zauważyła. Dusiła się w środku ze śmiechu, chociaż na twarz przywołała wyraz uprzejmej obojętności.
 - Ej, to chyba bym musiał sprawić sobie to auto, na serio... - szepnął ledwo dosłyszalnie Maslow, który już nie wiedział, czy brać nas na poważnie, czy nie.
 - A po co ci? - prychnęłam. - Tylko żartowałam.
W tym momencie Alice wybuchnęła śmiechem, a ja z nią. James pokręcił głową. Wymamrotał coś, co brzmiało prawie jak "Wstrętne babiszony..."
 - Do usług. - odparłam służalczo, dygając przed nim. Maslow się fochnął i odwrócił twarz.
 - Zadzwonię sobie po taksówkę... Jak przyjechałem taryfą, tak mogę odjechać... Coś wątpię, czy chcę dalej z wami się zabierać. - mruknął, po czym poszedł do przedpokoju, aby założyć buty. Spojrzenia moje i Alice się spotkały. Parsknęłyśmy śmiechem, a czarnowłosa przybiła mi piątkę. Jako, że swoje obuwie miała na sobie, wyszła z domu. Po drodze, wskazała ruchem głowy na Maslowa, który skrzętnie nas ignorował. Kiedy Alice zniknęła za drzwiami, uklękłam przy Jamesie który wiązał buta.
 - James... - zagadnęłam.
Cisza.
 - Jamesy... - powiedziałam, prawie błagalnym tonem. Brunet dalej miał wzrok utkwiony w bucie, którego sznurował. Przełknął tylko ślinę.
 - Jamie, aniołku. - zamruczałam cicho, dotykając jego policzka. Ten, zamknął oczy i odezwał się.
 - Nie wiem czemu, zawsze jak ty robisz sobie ze mnie jaja, mnie to jakoś nie śmieszy. - powiedział szorstko.
 - Skarbie, bo bierzesz to wszystko za bardzo na poważnie. - mruknęłam miękko. Maslow uwielbiał, jak się do niego tak zwracałam. - Chociaż ja też trochę przesadziłam, przepraszam. Ale z Alice tak mamy... Uwielbiamy żartować z medytacji, czakry, energii i takich tam. Miałyśmy taki okres, że przez trzy miesiące mieszkałyśmy w hinduskiej aśramie, medytując, będąc na skrajnej diecie i próbując połączyć się z Śiwą. Codziennie przez parę godzin siedziałyśmy bez ruchu, powtarzałyśmy mantrę Al Namaha Śiwaja, uczyłyśmy się sanskrytu, i żyłyśmy w celibacie. - zaśmiałam się. - To ciekawe doświadczenie, ale dla dwóch młodych kobiet, w dodatku artystek, przeżywających świat zaledwie na tchnienie, to było bardzo trudne. W ciągu tych trzech miesięcy o mało co nie zrezygnowałyśmy ze sto tysięcy razy. Ale trzymał nas tam jeden cel. Dotrwać, zrozumieć, przeżyć. Rozpaczliwie chciałyśmy przeżyć. Teraz, śmiejemy się z takich rzeczy, ale to znak, że jest to dla nas ważne. - wytłumaczyłam cicho. - Przepraszam, kochanie. - zakończyłam wypowiedź lekkim uśmiechem. Maslow otworzył oczy, a potem miękko odwzajemnił uśmiech. Uroda jego twarzy zapierała dech w piersiach. Kiedy na niego patrzyłam, nie wiedziałam, co w nim jest boskie, a co ludzkie. Wydawał mi się być mityczną postacią, leśnym faunem, albo trytonem z oceanu. Adonisem, a może półbogiem. Widziałam w nim wieczność. Wieczność, która umiejscawiała się w czasach, kiedy starożytni Grecy budowali świątynie dla swych bogów, i wykuwali w marmurze herosów, którzy - to pewne - mieli ciała i twarze Jamesa. Popchnięta impulsem, złożyłam pocałunek na jego wargach. Pocałunek, który trwał parę sekund, a może kilka dni, rozognionych, spłomieniających się w pożodze, która wywołana była tylko przez gorąco jego ciała i jasność jego energii. Maslow oddał mi pocałunek, a potem uśmiechnął się. Migdałowe oczy błyszczały w półmroku korytarza. Skończył wiązać buta, a potem wyszliśmy na zalaną słońcem ulicę, gdzie Alice już czekała na nas w samochodzie. James poinstruował ją, jak ma jechać.
Po upływie kilkunastu minut, byliśmy pod domem chłopaków.
Weszliśmy do środka, gdzie w kuchni byli Logan i Kendall. Przywitałam się z obojgiem, przytulając ich. Nie ominęła mnie sarkastyczna uwaga Hendersona, na temat mojego wczorajszego whisky.
Przewróciłam oczami, a potem odsunęłam się, aby odsłonić Alice, która była tak drobna, że nie było jej praktycznie zza mnie widać. Ta, przywitała się z Kendallem, ściskając go serdecznie.
 - Logan, to jest moja przyjaciółka Alice. - powiedziałam.- Alice, a to nasz główny poszkodowany.
 - Heej. - czarnowłosa uścisnęła Logana z uśmiechem. - Słuchaj, mam szereg hipotez, co do tego dziecka... - od razu zajęła go swoją paplaniną. Logana i Jamesa różnił ten fakt, że Henderson żywo słuchał tego, co ona mówi, i prowadził aktywny udział w rozmowie, wtrącając co chwilę uwagi, albo zaprzeczając czy potwierdzając coś. Widać, zapalił się na myśl, że Alice jest zdolna do tego, aby udowodnić, że nie jest ojcem dziecka. -... przede wszystkim, trzeba zrobić test na ojcostwo. Oczywiście, matka może się nie zgodzić, i ma do tego pełne, niezaprzeczalne prawo. I ja podejrzewam, że się nie zgodzi. Dlatego, należy zdobyć DNA jej i dziecka. Może to być kawałek naskórka, włos, paznokieć, ślina, cokolwiek. Pomysły mam takie... - spojrzałam zachwycona na Alice. Cała ona. Patrzyła trzeźwo na sytuację i miała gotowe plany z postępowaniem. Jak mogliśmy nie pomyśleć o teście na ojcostwo? To proste jak drut. Ale, jak ja sama mam w zwyczaju mówić, najciemniej jest pod latarnią. Czasem coś, co jest najłatwiejsze, zwykle jest najtrudniejsze, to paradoks życia codziennego. Wymieniłam z Kendallem porozumiewawcze uśmiechy i zaczęliśmy zaparzać herbatę.
 - Gdzie Carlos? - zapytałam, kątem oka widząc, jak James siada przy stole. Uśmiechnęłam się do niego.
- W sklepie. Mówił jeszcze, że ma dla Ciebie jakąś niespodziankę. W sumie, to niespodzianka od nas wszystkich. Wiesz... To, co się ostatnio stało... Te dwa tygodnie...
 - W porządku, Ken. - powiedziałam miękko. - To były cudowne dwa tygodnie. Przeżywałam gorsze rzeczy niż ten wypadek i zatrucie bananem. - uśmiechnęłam się.
 - Domyślam się. - mruknął Schmidt. - Ale mi jest naprawdę przykro.
 - Kendall... - zaczęłam ostrzegawczo.
 - Już, już się zamykam.
Zaparzyliśmy sześć herbat. Dla mnie, Jamesa, Kendalla, Alice, Logana i Carlosa, który właśnie wpadł do kuchni. Zatrzymał się w progu, patrząc na Alice z rozdziawionymi ustami.
 - To ty... - powiedział, uduchowionym tonem. Rzucił siatkę z zakupami na stół.
 - Och, cześć Carlos. - przywitała się Alice, a potem go uścisnęła.
 - Zaraz, znacie się? - zapytałam. Pamiętałam, że Alice była największa fanką Carlosa z całego BTR... Ale nic nie mówiła, że go zna.
 - Nie bardzo. - wytłumaczyła Alice, a potem zgromiła mnie wzrokiem. - Opowiadałam Ci, że na koncercie w Toronto udało mi się wyciągnąć jego autograf. Widocznie, byłaś za bardzo zajęta Keithem.
 - Zlituj się... - odparłam. - Dowiedziałam się, że zdradza mnie od paru miesięcy, i byłam w rozsypce.
 - Spoko... - powiedziała Alice, a potem uśmiechnęła się do Carlosa.
 - Zapamiętałem ją, bo to chyba najbardziej nieustępliwa Penator, jaką kiedykolwiek spotkałem. - powiedział ten, czochrając jej fryzurę. - To był ostatni koncert w trasie, i byliśmy wyczerpani jak cholera. Nie mieliśmy siły ani ochoty rozdawać autografów, musieliśmy po cichaczu wpakować się do tour busa, bo fanki by nas zmiażdżyły. Wszędzie pełno ochrony, jak w jakimś filmie. Nie dość, że wyprowadziła w pole ochroniarzy, to jeszcze zaszyła się w tour busie... Ja padam na łóżko, tak jak stałem, chcę zasnąć, a tu nagle jej głos "Czekałam na ciebie"... Nawet nie wiecie jak się przestraszyłem. Chciałem krzyczeć po chłopaków i ochronę, wywalić ją stamtąd, ale uśmiechnęła się ujmująco i w prostych słowach, ale bardzo pięknych, powiedziała mi, że mnie podziwia, i że strasznie się męczyła, żeby dojść aż tutaj. Wytłumaczyła mi, że wie, że jestem zmęczony, ale prosi tylko o jeden autograf, a potem sobie pójdzie. Teraz oczywiście wiem, że robiła mnie w chuja. -  uśmiechnął się łobuzersko, na co Alice zrobiła skromną minę. - Wykiwanie ochrony było dla niej dziecinne proste, a cała historia po prostu dobrą zabawą.
 - Och, cała Alice. - skwitowałam, na co wszyscy obecni wybuchnęli śmiechem.
 - To o niej nam mówiłeś? - zapytał Logan, wskazując kciukiem czarnowłosą. - W sumie, inaczej ją sobie wyobrażałem.
Pożartowaliśmy jeszcze chwilę, a potem moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Jamesa. Trzymał w ręce czarną bandankę zwiniętą w pasek.
 - A teraz, Lorrie, twoja niespodzianka. Jest od nas, dla ciebie. Pozwól, że zawiążę ci oczy. - chwilę później źrenice zasnuła mi ciemność. James zawiązał mocno bandanę, aby się nie ześliznęła, a potem uniósł mnie silnymi ramionami i wziął na ręce. Pisnęłam cicho.
Słyszałam za nami kroki Kendalla, Alice, Logana i Carlosa. James niósł mnie bez wysiłku, jakbym nic nie ważyła. Poczułam, że wychodzimy z domu, a potem w lewo, w stronę garażu. Usłyszałam odgłos otwieranych automatycznych drzwi. Jamesy postawił mnie na ziemi, a potem odwiązał bandankę.
Z gardła wydobył mi się zduszony okrzyk radości i wdzięczności.
Prezent, jaki dali mi chłopcy, był niesamowity.
_______________________________
A jaki to prezent, dowiecie się w następnym rozdziale.
Zapraszam do komentowania i takie tam!
Mam nadzieję, że podoba się Wam nowy wystrój bloga ^^.
Następna notka pojawi się, gdy będę miała 10 komentarzy :33
KOCHAM WAS ŻE KURCZĘ NIE WIEM <3

sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział 17

Zapraszam na nowy rozdział ^^.
Dziękuję Monice za "oszukanie" 3 pozostałych komentarzy, do obiecanej liczby 10 ^^.
Nie jestem wredna, więc daję rozdział, ale w przyszłości proszę o trochę mniej walące po oczach oszukiwanie. Aczkolwiek, miło wiedzieć, że mam już fanów i jestem bardzo z tego zadowolona ;__;
Mój blog dzięki Wam jest coraz lepszy :DD
Kocham Was, słoneczka! :3 Zapraszam do zakładki "Imagines +18",  w której co bardziej zboczeni z was, znajdą pożywkę w postaci na razie tylko trzech, gorących opowiadań, które rozbudzą was... że ho ho. XD
Zauważyłam również, że jakaś osoba kopiuje mojego bloga i nie jestem z tego zadowolona.
Sami zobaczcie: http://yourdarkangel.blog.onet.pl/
Przykro mi. Napisałam już do tej dziewczyny :c.
Nie chciałabym, żeby posypały się hejty, ale jestem zdenerwowana.
No cóż, zapraszam do czytania :33
_____________________________

Biegłam tak, i biegłam, aż zabrakło mi tchu. W słuchawkach, łkało cicho Invisible. Dysząc ciężko, nie wiedząc, gdzie właściwie jestem, usiadłam na najbliższej ławce. Zdjęłam słuchawki, wsłuchując się w śpiew sunących po asfalcie opon  samochodów o przyciemnianych szybach, podejrzanych ciężarówek wiozących "delikatny towar", odgłosów pojedynczych wystrzałów. Dziwne, ale nie czułam się niebezpiecznie w mrokach wielkomiejskiej nocy. Nie dalej jak dwa lata temu, z Keithem byłam częścią tego podziemnego światku. Wychodziliśmy nocą, jak wampiry, poszukując schronienia w zmysłowej chmurze szeptu, utkanej z dymu marihuany i w podejrzanych tabletkach, które odbierały nam przytomność i wolę, kryjąc świat w białej ciemności i gęstej mgle. Westchnęłam, kryjąc twarz w dłoniach. Płowe światła latarni sprawiały, że ciemne sylwetki budynków wydawały się płaskie, jak z papieru. Wielki księżyc, bliski pełni błyszczał srebrną glorią na atramentowo czarnym niebie. Siedziałam na tej bezimiennej ławce chłonąc wibracje pulsującego Miasta Aniołów, które nigdy nie zasypia. Molekuły tańczyły wokół mnie, w prawiecznym bezruchu, w pląsie wszechświata.
Wstałam, i wróciłam do domu, zostawiając na ławce swój niepokój, strach i niedowierzanie. Poszłam na poddasze, do mojego atelier. Wzięłam ołówek w dłoń i naszkicowałam na średniej wielkości płótnie lampkę biurową. W strumieniu jej bladego światła, stanął narysowany moją kreską malutki człowieczek ubrany w smoking, z wąsikami, monoklem, cylindrem i laską w drobniutkiej rączce. Po prawej stronie lampki, bardziej   w cieniu, stało jeszcze dwóch, trzymających nad głową wielką, w porównaniu z nimi, strzykawkę i celowali jej igłą prosto w trzeciego, skulonego w obronnym geście. Za lampką było rozgwieżdżone niebo, na którym szybowały jeszcze dwa człowieczki, na grzbiecie wielkiego, latającego kota. Na ziemi pod lampką i pod stopami ludzików, narysowałam kałuże jakiejś ciemnej cieczy. W transie natchnienia, wyjęłam ciemne, ponure farby i zaczęłam nimi wypełniać obraz. Malowałam trzeźwa jak świnia, pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna. Przypuszczalnie, od czasów początków liceum. Paradoksalnie, to był jeden z moich najbardziej psychodelicznych obrazów, nie licząc abstrakcji. Namalowałam go impresjonizmem, wypełniając przestrzenie punktowo, sprawiając, że obraz drżał w oczach, a lampka płonęła prawie ogniem, oświetlając samotnego człowieczka w centrum obrazu. Podpisałam się w progu, jasną farbą i zostawiłam malowidło do wyschnięcia. Ziewnęłam przeciągle. Za oknem różowiła się już jutrzenka, rozwiewając mroki tej nocy, przynosząc ze sobą radość i nadzieję. Zeszłam do kuchni, gdzie zrobiłam sobie kawę, omijając porozbijane wczoraj szkło. Po wypiciu pobudzającego napoju, posprzątałam szczątki butelki i wyrzuciłam do śmietnika. Weszłam do salonu, wyciągnęłam adapter i włączyłam winyl Beatlesów Magical Mystery Tour, dalej będąc w nastroju do psychodelicznej twórczości. Kołysząc się miarowo w rytm muzyki, zeszłam do piwnicy i wyjęłam z niej bongo. Z mojej sypialni wzięłam torebkę z drugą połówką grama zielska, który zostawiła mi Alice przed wyjazdem. Nabiłam cybuch i zapaliłam.
Szarawe, aksamitne kłęby dymu wzniosły się pod drewniany sufit. Położyłam nogi na stoliku i wpatrywałam się w kupkę popiołu w kominku.
Myślałam o tym, że każda rzecz ma w sobie jakąś energię, którą można z niej uwolnić, na przykład podpalając tę rzecz. Drewniany patyk oddaje całą swoją energię, kiedy ogarnie go ogień, dlatego później pozostaje z niego proch. Pomyślałam o tym, że o mały włos ja nie oddałam całej swojej energii Keithowi.
Gdyby nie to, iż dowiedziałam się o tym, że mnie zdradzał, teraz już byłaby ze mnie kupka popiołu, taka jak ta w kominku. Przeraziła mnie ta myśl. Skrzywiłam się odruchowo. Dla mojego serca, zerwanie z Keithem to był koniec świata, ale dla całej mnie, to był ratunek przed prawdziwym końcem.
Dopóki ja istnieję, świat może się kończyć tyle razy, ile chce. Bo póki jestem ja, mam swój własny mały świat, w moim sercu.
Po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że już mam dobrze i odłożyłam bongo, głębiej wtulając się w miękkie poduszki na sofie. Poczułam, że siedzę na czymś twardym.
Mój telefon. Otworzyłam klapkę, i zobaczyłam że mam dziesięć nieodebranych połączeń i dwie wiadomości.  Wszystkie połączenia były od Jamesa, z wczoraj, przypuszczalnie z tego czasu, gdy leżałam nieprzytomna w salonie. Parsknęłam sarkastycznym śmiechem. Pierwsza wiadomość, była od Alice. Czarnowłosa pisała, iż przybędzie około 13:00.
Drugi SMS napisał Maslow.
Lorrie, przyjadę do ciebie przed południem. Martwię się. 
Zmarszczyłam brwi. Niby czemu miałby się martwić? Czyżby coś mi groziło? Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przez gęsty dym zawieszony w powietrzu, wydawało się o wiele mniejsze. Tutaj groziła mi samotność. Prawie czułam jej lodowate palce na swoim karku. Zerwałam się z przerażeniem z sofy. Podeszłam pośpiesznie do barku i nalałam sobie lampkę wina, którą wypiłam duszkiem. Odwróciłam się. Ściana za kanapą była pusta. Ani śladu tej mroźnej obecności za moimi plecami.
 - Za dużo spaliłam. - wymamrotałam do siebie, aczkolwiek żołądek dalej ściskał mi niewytłumaczalny strach. Wypiłam drugą lampkę wina, i poczułam się, jakby ktoś mocno uderzył mnie w brzuch. Padłam na kolana, czując w ustach smak wymiocin. Przełknęłam je i zwinęłam się w kłębek, mocno oplatając ramionami rwący silnym bólem żołądek. Przez kilka minut walczyłam z mdłościami, aż wreszcie przeszły tak nagle, jak się pojawiły. "Co się ze mną dzieje?" pomyślałam z przerażeniem. Powoli, jakby z trudem, wstałam. Z obrzydzeniem patrząc na kieliszek, włożyłam go z powrotem do barku, butelkę również. Zielsko schowałam pod kanapą, a bongo wyniosłam piwnicy.
Otworzyłam jedno z wielkich okien, aby wywietrzyć.
 - Chyba nie powinnam mieszać trawki z alkoholem. - Mruknęłam, wzruszając ramionami, a potem zmieniłam winyl na Imagine Johna Lennona. Na piosence Creepled Inside, usłyszałam pukanie do drzwi. Chwiejnym krokiem podążyłam w tamtą stronę i spojrzałam przez wizjer. Za drzwiami stał Jamie, ubrany w ciemnoniebieską koszulę i czarne dżinsy, nerwowo postukując podeszwami eleganckich butów. Uśmiechnęłam się odruchowo. Jego ciepła, uspokajająca energia odganiała mrok kłębiący się naokoło mnie. Otworzyłam drzwi.
 - Witaj aniołku. - powiedziałam cicho i ochryple. Miałam sucho w gardle. Od razu twarz Jamesa rozjaśnił uroczy, szeroki uśmiech. Przytulił mnie miękko.
 - Hej, Lorrie. - odparł cicho, kiedy ja wdychałam piżmowy zapach jego perfum. Dopiero teraz zauważyłam, jak było mi zimno, gdy wtuliłam się w jego gorące ciało. Odsunęłam się od niego i zaprosiłam do środka. Gdy wszedł i zdjął buty, położyłam rękę na jego cieplutkim policzku. Skrzywił się nieznacznie.
 - Masz lodowate dłonie. - powiedział. - W ogóle, bardzo tu zimno. Już na dworze jest cieplej. - rozejrzał się naokoło.
Wzruszyłam ramionami.
 - Byłam prawie cały czas na górze. Malowałam.
Twarz Jamesa rozjaśniła się.
 - Pokażesz mi? A co to jest, portret, abstrakcja?
 - Hmm... Coś psychodelicznego. Sam zobaczysz. - poprowadziłam go na górę, do atelier. Pokazałam mu dłonią swój nowy obraz. Przypominał trochę  Van Gogha, ze względu na zdecydowane kolory i kontrasty ciepłych z zimnymi. Spojrzałam na Jamesy'ego, który uśmiechał się szeroko.
 - Łaał. Przypomina trochę "Ciszę". Uwielbiam twój styl, te trochę mroczne obrazy. Ciarki mnie aż przechodzą. - podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. - Jestem z Ciebie dumny. - pocałował delikatnie moje czoło, a mnie oblało przyjemne ciepło.
 - Dzięki, Jamie. - szepnęłam cicho, wtulając się w jego pięknie umięśniony tors. Dzięki niemu zapominałam stopniowo o dzisiejszych dziwnych doświadczeniach. Odsunęłam się od niego po chwili. - Napijesz się czegoś? Może herbaty?
 - Pewnie, a jaką masz?
 - Zaraz zobaczymy. - po tych słowach, poprowadziłam go do kuchni, gdzie otworzyłam szafkę i zaczęłam przeglądać górę kolorowych, kartonowych pudełeczek.
 - Łoł, dużo ich masz. - odezwał się Maslow.
 - Mhm... Mam melisę, pokrzywę, miętową, rumiankową, zieloną w torebkach, zieloną w listkach, zieloną ze skórką pomarańczy, zieloną z opuncją, zieloną z jabłkiem i cynamonem, zieloną z gruszką, zieloną z pigwą, zieloną z kaktusem, zieloną z maliną, zieloną z goździkami, zieloną z płatkami nagietka...
 - Eee, lubisz zieloną herbatę? - zapytał James, przerywając mi. Wzruszyłam ramionami.
 - Noo, to herbata, która zawiera najwięcej przeciwutleniaczy i błonnika, poza tym, jest pyszna. - odparłam - to co, którą chcesz?
 - Nie wiem, wybierz za mnie. - rzucił zrezygnowany brunet, na co parsknęłam śmiechem. Wzięłam dwie torebki zielonej z maliną, po czym wstawiłam wodę. Po niedługiej chwili, oboje ściskaliśmy wielkie kubki z dymiącą, apetycznie pachnącą herbatą. James siorbnął ze swojej.
 - O Boże, jest pyszna. - powiedział z uśmiechem.
 - Widzisz? A tak się krzywiłeś. - odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech. Z Jamesem czułam się bardzo swobodnie, dopóki nie zaczynałam zwracać uwagi na jego idealny wygląd. Taki facet, jak on, mógł mieć każdą dziewczynę. Potencjalnie, nawet lesbijkę.
Zaśmiałam się.
- Co się cieszysz? - zapytał zaczepnie Maslow, trącając mnie w ramię.
- Nie, nic... - westchnęłam, powstrzymując nerwowy chichot. Kątem oka spojrzałam na zegarek, by zobaczyć, za ile mniej więcej przyjedzie Alice. Niepotrzebnie, bo właśnie w tej chwili usłyszałam trzask drzwi i kroki czarnowłosej.
 - Siemano! Gdzie są wszyscy?! - wydarła się. Moją twarz ozdobił szeroki uśmiech. Tęskniłam za tą wariatką. James spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
 - Alice. - powiedziałam, na co ten kiwnął głową. Moja przyjaciółka wpadła do kuchni. Nic się nie zmieniła, tylko podcięła trochę grzywkę i opaliła się. Wpadła mi w ramiona z piskiem.
 - Czeeść, pipo! - krzyknęła, ściskając mnie serdecznie. Była ode mnie niższa o dwa centymetry.
 - Siemka, jak się bawiłaś? - odparłam z uśmiechem. Ta zmierzyła mnie ponurym wzrokiem.
 - Wiesz, że się nie bawiłam. - Wtem, jej oczy zatrzymały się na Jamesie. Wciągnęła mocno powietrze nosem. - O, widzę że masz gościa....
 - Tak, James, poznaj Alice. Alice, to jest James. - przedstawiłam ich sobie szybko. Czarnowłosa zmierzyła go wzrokiem, sugestywnie oblizując wargi, po czym wyciągnęła do niego rękę.
 - Wyglądasz jeszcze lepiej, niż na koncercie w Toronto. - skomplementowała go, uśmiechając się perwersyjnie.
 - Byłaś na naszym koncercie? - zapytał z uśmiechem James, ściskając jej dłoń.
 - Tak, było świetnie. - odparła ta, zabierając rękę, a potem odwróciła się w moją stronę. - Widzę, że piliście herbatę. Nie obrazisz się, jak też sobie zrobię? Padam z pragnienia.
Pokręciłam głową i popchnęłam ją na krzesło.
 - Siadaj, ja ci zrobię. - powiedziałam stanowczo, po czym zaczęłam zaparzać ulubioną rumiankową herbatę Alice. Ta, z miejsca zajęła się trajkotaniem do Jamesa, którego brwi wędrowały coraz wyżej, i który usilnie próbował ją zrozumieć, co nie było łatwe, gdyż dwudziestolatka mówiła coraz szybciej i coraz wyższym głosem. Zastanawiałam się, czy ona przypadkiem się zaraz nie zapowietrzy.
 - ... no i wtedy powiedziałam jej, że ma spierdalać, no bo co w końcu, kurde. Ja myślę, że dobrze zrobiłam, a on się zaczął wydzierać na mnie, że to była jego matka, czy tam siostra, kurde nie pamiętam... Lorrie, to była jego matka czy siostra? - zapytała mnie, przerywając słowotok. Ja zajęłam się nalewaniem wody do kubka.
 - Hmm, kurczę, Alice, nie pamiętam... - powiedziałam dyplomatycznie.
 - No nieważne, ale w każdym razie, ja go wtedy wywaliłam z domu i powiedziałam, żeby nigdy nie wracał. - zakończyła czarnowłosa.
 - Yyy, dobrze zrobiłaś, kutas jeden. - odezwał się James zdawkowo, na co Alice pokiwała żywo głową.
 - Tak w ogóle, Lorrie, i co, wiadomo coś  z tym dzieckiem Logana?
Ja wzruszyłam ramionami i spojrzałam na Maslowa, który przytaknął.
 - Tak, najprawdopodobniej to jego dziecko. Już je widział, mówi, że jest do niego strasznie podobne. To syn, Richards nazwała go Michael. Dobra wiadomość jest taka, że Jenna nie chce od niego pieniędzy. - Alice prychnęła.
 - Ta, jasne. Jak ona nie chce żadnej kasy, to ja jestem zakonnica. Ona tylko pierdzieli głupoty, żeby Loganowi było jej żal. Może nie da jej aż ćwierci miliona, ale Richards będzie stopniowo z niego wysysać coraz więcej. Loggie jest za mało doświadczony, żeby się poznać na takich szmatach jak ona. Ja niby teoretycznie nie powinnam też o tym wiedzieć, ale teoria z praktyką zwykle ma mało wspólnego. - powiedziała czarnowłosa, siorbiąc z parującego kubka, który chwilę wcześniej przed nią postawiłam.
 - Nie chcę was poganiać, ale powinniśmy pojechać do Logana, jak tylko wypijemy herbatę. Chcę z nim pogadać i mu pomóc. Nie wierzę ani trochę w to, że to jego dziecko.
Uśmiechnęłam się w duchu. Jeśli Alice tak się zawzięła, to na pewno odkryjemy prawdę. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z Jamesem. Energia w domu stała się ciepła i czysta. Ani śladu tej mrocznej, lodowatej obecności, która tak mnie przeraziła. Odetchnęłam z ulgą.
_________________________
Dziękuję za uwagę :3.
Nowy rozdział ukaże się, gdy pod tą notką będzie co najmniej 8 komentarzy :D