____________________________
Po przecudnym występie Keitha, moje rozszalałe serce wyczyniało mi dzikie harce w piersi, a z ust nie schodził głupkowaty uśmiech. Byłam z niego szalenie dumna. Gdy ludzie tłoczyli się przy wyjściu, próbując wyjść z sali, my staliśmy w miejscu, wymieniając się wrażeniami.
- Jezu, pierwsza piosenka, to było dopiero coś... - przyznała Alice. - Jakkolwiek nie znoszę tego skurwysyna, odwalił kawał całkiem dobrej roboty.
Chłopcy uśmiechali się sztucznie, prócz Jamesa, który nie zaprzątał sobie tym głowy. Zamyślony, wpatrywał się w pustą już scenę.
- Jak ci się podobało? - Spytałam Maslowa, kryjąc zażenowanie pod nienaturalnie szerokim uśmiechem.
- Hm, było cudnie, ale nie mogę otrząsnąć się z szoku. Trochę inaczej wyobrażałem sobie Keitha... - mruknął James.
- A ja jestem głodny! - jego ostatnie słowa zagłuszył Carlos.
- Po lewej był McDonald. - zauważył Kendall. - Idziemy?
- Ja wpadnę na chwilę do Keitha, pogadać z nim. Mam wejście za kulisy. - powiedziałam, spoglądając przepraszająco na chłopaków i Alice. - Zamówcie mi coś dobrego.
- Ok. - zgodził się Logan, po czym odeszli.
Ja skierowałam swe kroki w przeciwną stronę, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu biletu i wejściówki. Gdy je znalazłam, pokazałam je wielkiemu jak lokomotywa czarnuchowi, który był ochroniarzem. Ten, bez słowa mnie przepuścił, a ja podążyłam ciasnym korytarzem, zatrzymując się przy otwartych drzwiach do garderoby. Znajdował się tam Keith, był sam, nie licząc wielkiego, tłustego kota śpiącego na fotelu. Zdziwiła mnie trochę obecność zwierzaka, ale zignorowałam ją. Keith siedział przy stole, przed sobą miał lusterko. Z zawziętością pozbywał się warstwy pudru z twarzy, którą nałożyła mu makijażystka, by się nie świecił. Podeszłam do niego cicho, po czym usiadłam na pustym krześle. Zdradziły mnie postukiwania obcasów o drewniany parkiet. Keith, skończywszy czynność, uśmiechnął się do mnie lekko.
- Hej. - szepnął.
- Cześć... - odparłam, patrząc w jego lodowo błękitne oczy.
- Myślałem, że nie przyjdziesz.
- Też tak myślałam. - parsknęłam śmiechem. Wood ani trochę się nie zmienił. Pachniał tymi samymi perfumami, miał na sobie tę samą kurtkę, a ten sam, słodki uśmiech, mówiący "Kochaj mnie" dalej pozbawiał mnie tchu.
- Jak ci się podobało? - mruknął brunet, pogłaskawszy kota, który zamruczał, lecz nie obudził się ze snu.
- Cudownie. Widać, jak bardzo się rozwinąłeś. Może nasze zerwanie było dobrym pomysłem? - zaśmiałam się.
- Raczej nie. Tęsknię za tobą. - szepnął Keith, uśmiechnąwszy się delikatnie kącikami ust. - Podobało ci się "Broken"?
- Chyba najbardziej. Cudna piosenka, jestem z ciebie taka dumna! - pochwaliłam go, decydując się, by go przytulić. Przywarliśmy do siebie w mocnym, serdecznym uścisku.
- Dziękuję... - szepnął ten. - To piosenka dla Ciebie.
Trzy, nieskończenie długie uderzenia serca. Bu-bum, bu-bum, bu-bum. Trzy sekundy ciszy.
- Tak? - zaschło mi w gardle, więc pytanie było ledwie chrząknięciem.
- Przecież komu jeszcze mógłbym zaśpiewać "Moje serce dalej bije dla ciebie"? Słuchaj, Lorrie. Żałuję tego, co się stało. I nie chcę już, żebyśmy ciągnęli ten związek na siłę. Nie chcę, żebyśmy byli parą, kochali się, całowali, i byli szczęśliwi, bo wiem, że moja zdrada uniemożliwia nam to. Lorrie, to, co się stało... Roztrzaskało mnie na kawałki. Jestem złamany. Broken. Jeśli chcesz, możemy być przyjaciółmi. - Przygryzł dolną wargę, swoją piękną, pełną, malinową wargę, próbując patrzeć mi w oczy. Policzki spłonęły mu rumieńcem. - A jeśli nie, to wiedz, że lata spędzone u twojego boku, były najlepszym czasem w moim życiu. Nawet jeśli na niego nie zasługiwałem.
Kolejna chwila ciszy. Kolejne uderzenia serca. Po paru sekundach jednak, to wszystko do mnie dotarło. Przytuliłam Keitha, najmocniej, jak potrafiłam.
- Ja też coś zrozumiałam... - udało mi się szepnąć, chociaż głos dławiły mi łzy. - Keith, zrozumiałam, że twój ból był prawdziwy, i że naprawdę w jakiś sposób hamowałam twój rozwój...W głębi duszy bałam się, że będziesz większą gwiazdą niż ja... Oczywiście, nie zauważałam tego. Och... - zacięłam się, próbując jeszcze coś powiedzieć, ale tylko westchnęłam. - Po prostu cię przepraszam. Oboje zjebaliśmy.
- Wiem... - Keith smutno pokiwał głową, po czym również westchnął. - Mam coś dla ciebie. - mruknął, uśmiechając się pocieszająco. Wręczył mi zwykłą, fioletową torebkę prezentową. Była całkiem ciężka. Spojrzałam do środka i zobaczyłam pudełka z płytami DVD. Wyjęłam je, i moim oczom ukazała się kolekcja wszystkich odcinków Ed Sullivan Show, w której wystąpili Rolling Stonesi. Wytrzeszczyłam oczy, zachwycona.
- Dziękuję, Keith. - powiedziałam, obdarzając go promiennym uśmiechem. - Pamiętałeś...
- Tak, pamiętałem. - przewrócił oczami. - W końcu przy każdej możliwej okazji paplałaś, że chciałabyś to zamówić, ale nie wiesz gdzie. Pamiętałem o tym cały czas, bo gdy tylko usłyszałem, że mój manager sobie to zamawia, to poprosiłem, żeby wziął jeszcze jedno. Potem oddałem mu kasę.
- Pierwszy raz prezent, który opłaciłeś z własnych pieniędzy. - roześmiałam się.
- Tak, jestem z siebie dumny. - uśmiechnął się Keith. - Szczerze mówiąc, moja sława w zakresie modelingu sporo mi pomogła z muzyką. - położył mi dłoń na ramieniu. - Gdyby nie ty, nie doszedłbym do tego. - pokazał ręką całe pomieszczenie.
- To właśnie tak musiało być. - powiedziałam, dumna z siebie i z niego. Dumna, że tak miło nam się rozmawia, i że smutek, który zwykł przytłumiać mi każde spotkanie z Keithem, wyparował bez śladu. Spojrzałam na zegarek. Rozmawialiśmy już piętnaście minut.
- Muszę się zbierać. Zabrałam ze sobą przyjaciół i Alice, czekają na mnie w McDonaldzie. - sapnęłam przepraszająco. Śpiący kocur zachrapał, jakby mnie przynaglając.
- Big Time Rush? - zapytał Keith.
- Skąd wiesz?
- Gazety. - uśmiechnął się brunet. - Fajny rolls royce.
- Dzięki. - pokazałam mu język, po czym schowałam płyty DVD do papierowej torby. - A tak w ogóle... To twój kot?
- Nie, dźwiękowca. Nazwał go Halloween Jack. - Keith parsknął śmiechem.
- Jak z piosenki Davida Bowie? - podniosłam brew.
- Dokładnie. "Halloween Jack is a real cool cat". - zaśmiał się brunet.
- No, jest. - mruknęłam, podczas gdy kocur poprawił się na swym legowisku, po czym znów zachrapał donośnie. Jego wygląd nasuwał skojarzenia z rasą syberyjską, ale kolor miał szaro-niebieski, jak brytyjski krótkowłosy. Najprawdopodobniej mieszaniec. Pogłaskałam go po puszystym, długim, miękkim futerku, po czym pocałowałam Keitha w policzek.
- Spotkamy się jeszcze, prawda? - zapytałam.
- Tak, ale niech to będzie najpiękniejsza sceneria z możliwych.
- Wenecja?
- Anglia.
- Och, tak. - zaklaskałam w dłonie. - Masz mojego maila. Jeszcze porozmawiamy, prawda? Cześć.
- Pa. Miło było porozmawiać. Wybaczysz mi? - zapytał Keith z nadzieją w głosie.
- Oczywiście. - odparłam uroczystym szeptem. - A ty mi?
- Już dawno wybaczyłem.
Obdarzyliśmy się jeszcze jednym uśmiechem, a ja odeszłam. Dojście do McDonalda zajęło mi dwadzieścia sekund, stał tuż obok budynku, w którym odbywał się koncert. Przed wejściem stali już moi przyjaciele. Alice dzierżyła w dłoni pudełko z zestawem dla mnie.
- Wzięliśmy ci na wynos. - powiedziała.
- Dziękuję. - odparłam, nie mogąc powstrzymać się od głupiego uśmiechu. Wszystko się układało. Byłam szczęśliwa. Pieruńsko szczęśliwa.
- Widzę, że rozmowa się udała. - stwierdził kwaśno James.
- Tak, ale nie wróciliśmy do siebie.
- Jasne, pewnie nie powiedział ci jeszcze bo się bał, ale na pewno zacznie do ciebie startować... - stwierdził Logan z sarkazmem.
- Haha... - zaśmiałam się sztucznie. - Nie. Stwierdziliśmy, że nigdy więcej, żaden związek. Dziękuję i papa. Aczkolwiek, lubię go i będę utrzymywać z nim kontakt. - mruknęłam, wcisnąwszy się na tylnie siedzenie. - A teraz powiedzcie mi, co to za nowina, co takiego przegapiłam, hm?
- Wszystko w swoim czasie, Lorrie. Jak dojedziemy, bo muszę ci pokazać papiery. - odparł Logan. W jednej chwili wszyscy zwrócili na niego wściekłe spojrzenia.
- Co? Jakie znowu papiery? - zapytałam, ale w tym samym momencie wszystko zajarzyłam. - Udało się zrobić test na ojcostwo?! - wykrzyknęłam piskliwym głosem, podeksctytowana wynikiem.
- Tak. - Loggie uśmiechnął się triumfalnie. - Wszem i wobec, Jenna Richards zrobiła mnie w chuja. Oczywiście, dzięki Alice - tutaj zrobił miniaturowy ukłon w jej stronę. - przyznała się, że dziecko zrodziło się in vitro, od dawcy nasienia. Wybrała go pod kątem tego, by dziecko było jak najbardziej podobne do mnie.
- Jezusie Nazarejski, tak się cieszę! - rzuciłam się do przodu, żeby uściskać Logana siedzącego z przodu, gniotąc przy tym kolana Kendalla. Cały samochód wybuchł niekontrolowanym śmiechem. - Ale powiedz jedno. - tutaj spoważniałam. - Co z Michaelem? Potrzebuje ojca...
- Będę pomagał go wychowywać. Będę brał do siebie na jakiś czas, a także dawał trochę pieniędzy, ale tyle, ile będzie potrzebne, jednak... Nie jestem jego tatą, dlatego nazywać będzie mnie wujkiem. A z Jenną będę nawiązywał minimalne kontakty. Nie chcę jej znać. - wytłumaczył Henderson.
- A Erin? Wie? - zapytałam. W tym momencie, Loggie posmutniał.
- Jeszcze nie. - przyznał. - Dziś chciałem się z nią spotkać.
Uśmiechnęłam się promiennie.
- Powodzenia. - szepnęłam, a zaraz potem mknęliśmy autostradą I-5 z powrotem do domu. Do Los Angeles, pyszniącego się w oddali fontanną świateł. Uśmiech, na poły wywołany trawką, na poły szczęściem, nie schodził mi z twarzy. Nic nie było w stanie mi tego zepsuć. Świat był u naszych stóp.
____________________________
Mam nadzieję, że się spodobało. Pamiętaj: CZYTASZ=KOMENTUJESZ. Inaczej nie będzie rozdziałów! XD
Ej, jak chcecie poczytać coś mniej... hm... słodkiego, a bardziej gustujecie w mrocznych opowiadaniach, pełnych krwi, walk i nadnaturalnych zjawisk... wpadnijcie na mojego drugiego bloga.
Założyłam go rok temu, lecz ostatnio postanowiłam odświeżyć go troszkę, i oto powstała historia o Kelly, młodej kobiecie zmuszonej do życia na ulicy jako mała dziewczynka, która z czasem nauczyła się zabijać i kraść, by przeżyć. Pewnego dnia, umiejętności Kelly w tej dziedzinie zostają zauważone przez organizację utworzoną w nieokreślonym celu... Najprawdopodobniej chcą, by dziewczyna dla nich zabijała - a w zamian, otrzyma wszystko, co sobie kiedykolwiek wymarzy. W zamian, otrzyma swoje własne... Niebo dla wyrzutków.
Zapraszam na: